Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Diabeł w szczegółach

Armia II RP w opinii sojuszników

Parada z okazji święta Ligii Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej, Lwów 1935 r. Parada z okazji święta Ligii Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej, Lwów 1935 r. Forum
Jak armię II RP oceniali w przededniu wybuchu wojny wojskowi z Francji i Wielkiej Brytanii?
Przeciwlotniczy karabin maszynowy broniący Warszawy w 1939 r.Wikipedia Przeciwlotniczy karabin maszynowy broniący Warszawy w 1939 r.
Polski żołnierz i ludność cywilna w Warszawie, wrzesień 1939 r.Wikipedia Polski żołnierz i ludność cywilna w Warszawie, wrzesień 1939 r.

Polskie zagadnienia militarne nie zaprzątały nadto rządów Zachodu, stąd ekspertów dostatecznie w nich biegłych nie było wielu. Z jednym może wyjątkiem – Francuzów. To francuska sojuszniczka patronowała budowie sił zbrojnych Rzeczpospolitej, znad Sekwany głównie czerpały więc one wzorce – i sprzęt. A choć marszałek Piłsudski więzy łączące Warszawę z Paryżem nieco rozluźnił, uznając je za zbyt krępujące, sprawy z Francuzami wciąż traktowano w polskim wojsku odmiennie od pozostałych. Nawet więc i wtedy jeden z szefów polskiego wywiadu instruował podwładnych: „aczkolwiek wiadomości zawarte w odpowiedzi [na francuską prośbę o informacje – W.M.] ze względów obronnych państwa powinny być zachowane w tajemnicy, to jednak z uwagi na to, że zostaną one ujawnione armji sprzymierzonej, nie stawiam sprzeciwu na dostarczenie ich sztabowi francuskiemu jako materjału tajnego”.

Siedem bez mała lat później Piłsudski spoczywał już w wawelskim sarkofagu, a militarna współpraca z Francją była znów w trakcie fazy zacieśniania. Francuski wywiad w sporządzonej 30 stycznia 1939 r. notatce starał się oszacować wartość polskiej armii, oceniając, że w razie wybuchu wojennego konfliktu będzie ona mogła wystawić do boju: 50 dywizji piechoty, dywizję i 11 samodzielnych brygad kawalerii, w tym jedną zmotoryzowaną, 350–400 czołgów oraz 600 lekkich wozów bojowych uzbrojonych w karabiny maszynowe, a także 500–600 samolotów pierwszej linii.

Były to szacunki nader optymistyczne, zawyżone w każdej z kategorii o kilka do kilkunastu procent. Równie niemal optymistycznym duchem przepojona była opisowa część analizy. Profesjonalne przygotowanie oficerów i żołnierzy jej autorzy ocenili wysoko, uzbrojenie wojsk lądowych uznali zaś za bardzo dobrej jakości. Z kolei sprzęt artylerii ciężkiej, jednostek pancernych czy lotnictwa określono jako wystarczający, podkreślając konieczność uzupełnień.

Niepokój francuskich specjalistów budziły natomiast szczupłe zapasy amunicji, których, ich zdaniem, w razie wojny nie mógłby uzupełnić ani rozbudowywany (ale pozbawiony szeregu kluczowych surowców) polski przemysł zbrojeniowy, ani mocno niepewne dostawy z Zachodu.

Przebijający we francuskim raporcie umiarkowany optymizm nie był jednak ani powszechny, ani trwały. W miarę upływu czasu dochodzące z Warszawy informacje brzmiały coraz bardziej minorowo. W korespondencji wysłanej do Paryża z początkiem kwietnia ambasador Leon Noël powtarzał z naciskiem, że choć personel lotniczy kraju jego rezydencji „wydaje się doskonały”, to już używany przezeń sprzęt „musi być odnowiony prawie całkowicie”, zaś na „niezaprzeczalnej” jakości polskich sił lądowych cieniem kładą się braki ciężkiej artylerii oraz czołgów.

Francuscy przedstawiciele znad Wisły (w podobnym duchu formułował swe raporty attaché wojskowy gen. Musse) niedostatki polskich sił zbrojnych podkreślali nie bez pewnej intencji, starając się skłonić Paryż do podjęcia kolejnego już wysiłku na rzecz finansowej i materiałowej pomocy coraz bardziej zagrożonej Rzeczpospolitej. Tyle że inne, formułowane już bez ich udziału analizy brzmiały bardzo podobnie. Tak np. w sporządzonej 5 maja notatce wywiadu francuskich sił powietrznych możliwości materiałowe polskiego lotnictwa oszacowano (tradycyjnie już zawyżając je o kilkanaście co najmniej procent) na 950 samolotów bojowych (w tym 550 pierwszej linii), równocześnie jednak wskazano, że choć proces modernizacji został rozpoczęty, to nowoczesność owego sprzętu jako całości pozostaje problematyczna, wywód zamykając niejednoznaczną konkluzją: „Polskie Lotnictwo Wojskowe przedstawia obecnie siłę ograniczoną, której jednak nie należy lekceważyć” oraz jednoznacznym w wydźwięku jej dopełnieniem: „posiada środki, by rozwijać się szybko, pod warunkiem, że będzie wspomagane finansowo i materiałowo”.

Adnotacje na zachowanych dokumentach wskazują, że docierały one na najwyższe szczeble aparatu władzy, wędrówkę kończąc nierzadko na biurkach premiera Edouarda Daladiera i szefa Sztabu Generalnego gen. Maurice’a Gamelina. Opodal, w tychże archiwalnych dossiers, znaleźć można dowody, że nie pozostały bez echa. Niestety, uzyskana ostatecznie przez Polskę dopiero 18 sierpnia zbrojeniowa pożyczka w wysokości 430 mln franków niewiele już mogła zmienić.

Wielka Brytania przez cały niemal okres międzywojennego dwudziestolecia sprawami Europy Środkowo-Wschodniej interesowała się umiarkowanie. Odmiennie też niż Francuzów traktowano nad Wisłą wojskowych przedstawicieli Albionu. Jeszcze w lutym 1937 r. brytyjski attaché musiał pogodzić się z odmową przekazania mu danych polskiego wojskowego budżetu, uzasadnianą tajnym charakterem owego dokumentu. Sytuacja zmieniła się wiosną 1939 r. 31 marca premier Neville Chamberlain w Izbie Gmin udzielił Polsce gwarancji suwerenności, zaś kilka dni później, w trakcie londyńskiej wizyty ministra Becka, uzgodnione zostały podstawy aliansu obu państw, zawartego ostatecznie formalnie 25 sierpnia.

Nad Tamizą gwałtownie starano się rozeznać w militarnych aktywach nowego sprzymierzeńca. Szczęśliwie zarówno rezydujący w Warszawie ambasador sir Howard Kennard, jak i wojskowy attaché ppłk Edward Roland Sword gotowi byli stanąć na wysokości zadania. Na przełomie marca i kwietnia 1939 r. do Londynu powędrowała więc seria odpowiednich raportów.

Ogólny ich ton przypominał tezy dokumentów opracowywanych przez Francuzów. „Polska armia – stwierdzał ppłk Sword – jest dobrze dowodzona i wyszkolona, twarda i bardzo wytrzymała”, ale brak jej artylerii ciężkiej i przeciwlotniczej, a także pojazdów pancernych oraz mechanicznych środków transportu, zaś lotnictwo uznać trzeba za „nieodpowiednie”. Owe niedostatki stanowić mogą poważne ograniczenie bojowych możliwości sił, których rozmiary w razie konfliktu attaché szacował nawet szczodrzej nieco niż jego francuscy koledzy: na 54 dywizje piechoty, jedną dywizję i 12 brygad kawalerii, 12 batalionów pancernych oraz 500 samolotów pierwszej linii. Polska – zauważał, potencjalnie zdolna jest do mobilizacji nawet 2,2 mln żołnierzy, ale niedostatki uzbrojenia i sprzętu powodują, że znaczną ich część można wcielić jedynie do formacji rezerwowych, o wartości ograniczonej do obrony terytorialnej czy działań partyzanckich. Mimo wysiłków na rzecz rozwoju szkolnictwa poziom umysłowy przeciętnego rekruta pozostaje stosunkowo niski, w dodatku sporą część tych ostatnich stanowią przedstawiciele narodowych mniejszości.

Wysoką ocenę ogólną zawierał też raport brytyjskiego attaché lotniczego. Płk John Lyne Vachell (który, choć akredytowany także w Warszawie, stale przebywał w placówce berlińskiej) stwierdzał w nim: polskie siły powietrzne rozwijane są konsekwentnie, „a ich organizacja, wyszkolenie i wyposażenie zasługują na najwyższe pochwały, biorąc pod uwagę ograniczenia spowodowane przez brak funduszy”. I tu jednak diabeł tkwił w szczegółach. Za jedyny nowoczesny sprzęt polskiego lotnictwa autor raportu uznał samolot bombowy PZL-37 Łoś, pozostałe maszyny określając jako „już nawet nie starzejące się, ale wedle współczesnych standardów przestarzałe”, włączając w to potencjalnie „całkowicie nieefektywny” myśliwski aparat PZL P.11 – o szybkości „znacząco niższej niż którykolwiek z niemieckich samolotów wojskowych”.

Stan ten może jeszcze się zmienić, zauważał płk Vachell, bardzo wysoko (podobnie zresztą jak inni zachodni obserwatorzy) oceniając tempo rozwoju polskiego przemysłu zbrojeniowego – kluczowy jednak staje się tu czynnik czasu: „Jeśli (...) Polska uzyska 12 miesięcy wytchnienia, a (...) ograniczenia finansowe znikną, (...) jej siły powietrzne, choć wciąż zdecydowanie słabsze liczebnie od niemieckich, a w pewnym stopniu ustępujące im też pod względem jakości, odegrać mogą znacznie większą rolę, niż można by przypuszczać obecnie”.

Znaczna część przedstawionych wyżej informacji i ocen mogła zostać zweryfikowana kilka tygodni później, w trakcie rozpoczętych 23 maja polsko-brytyjskich rozmów międzysztabowych. Po powrocie do Londynu członkowie brytyjskiej delegacji przedłożyli obszerny raport z ich przebiegu. Z treści tego dokumentu wynikało jednoznacznie, że polskie możliwości mobilizacyjne były dotychczas znacznie zawyżane – braki wyposażenia powodują, że 600 tys. rezerwistów nie będzie mogło zostać wcielonych do szeregów, stąd w istocie na armię RP złożyć się ma łącznie 40 dywizji piechoty, 11 brygad kawalerii i jedna brygada pancerno-motorowa.

Z kolei w polskim lotnictwie brakuje myśliwców (stanowią one jedynie 30 proc. jego sił) i jako całość jest ono niskiej jakości. Polski przemysł zbrojeniowy jest, owszem, imponujący, ale pozbawiony większych zapasów surowców, zasobów wykwalifikowanej siły roboczej i kapitałów, a przy tym wrażliwy na skutki bombardowań lotniczych, co zresztą Polacy zdają się ignorować – żywiąc „niczym nieusprawiedliwioną wiarę w celność swych dział przeciwlotniczych”. Potwierdziły się natomiast informacje, że polskie siły powietrzne przeznaczane są niemal wyłącznie do działań prowadzonych w ścisłej łączności z operacjami sił lądowych – a brytyjskie nadzieje, że zaatakują one choćby zbiorniki paliwa w Szczecinie czy bazę morską w Królewcu, odesłać trzeba w sferę marzeń.

Zaniepokojenie brytyjskich oficerów wywołała też zaobserwowana w Polsce tendencja do niedoszacowywania siły Niemiec przy jednoczesnym traktowaniu własnych aktywów w dokładnie przeciwny sposób. „War Office nie zgadza się, że standard wyszkolenia sił niemieckich jest niski, oraz uważa, iż sprawność jednostek zmechanizowanych wielce się poprawiła od czasu, gdy okupowały one Austrię [a znaczna część ich pojazdów utknęła w drodze – W.M.]” – podkreślali z naciskiem w raporcie.

Szybkość, z jaką przedstawiciele brytyjskiej armii uzupełniali swe informacje o polskich możliwościach militarnych, a następnie formułowali na ich podstawie zadziwiająco trzeźwe opinie, budzić może uznanie. Nie znaczy to jednak, że zgromadzona w ten sposób wiedza nagle stała się w Londynie powszechna. Gdy w trzy dni po zakończeniu złożonej w Polsce wizyty – demonstracji współpracy z nowym sojusznikiem – szef brytyjskiego Sztabu Imperialnego gen. Edmund Ironside miał okazję rozmawiać z ministrem wojny Lesliem Hore-Belishą, ten ostatni „rozwinął mapę Europy i dał pokaz najbardziej zdumiewającej ignorancji w kwestii Polski i tego, czym ona jest”.

Niewiele ponad dwa miesiące później nikt z kręgu londyńskich czy paryskich elit wiedzy o Polsce unikać już nie mógł.

Polityka 39.2011 (2826) z dnia 21.09.2011; Historia; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Diabeł w szczegółach"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną