Ja My Oni

Polityka pod pierzyną

W kwestii in vitro utknęliśmy w naszym kraju na pytaniu: czy to robić? A pytać powinniśmy: jak to robić, by zminimalizować obciążenia psychiczne.

Zapłodnienie pozaustrojowe, powszechna w cywilizowanym świecie metoda leczenia bezpłodności, zostało wynalezione w 1978 r. przez brytyjskiego biologa Roberta Geofreya Edwardsa, uhonorowanego za to w 2010 r. Nagrodą Nobla. W Polsce pierwszy taki zabieg przeprowadzono w 1987 r. W jednej tylko warszawskiej klinice Novum poczęto tak już prawie 4 tys. dzieci. W całej Polsce rodzi się ich 3 tys. rocznie.

Metoda polega na zespoleniu komórki jajowej i plemnika w warunkach laboratoryjnych i umieszczeniu tak powstałego zarodka w macicy. Kobietę wcześniej poddaje się stymulacji hormonalnej, by mieć do dyspozycji jak najwięcej jajeczek. W trakcie procedury in vitro powstaje zwykle kilka zarodków. Można je mrozić i – w razie niepowodzenia ciąży – podejmować kolejne próby wszczepienia do macicy.

Trudniejsza jest mikromanipulacja, ale też już od końca lat 90. w Polsce możliwa. Przy małej liczbie plemników w spermie pobiera się je poprzez biopsję z jądra bądź nadjądrza. Pod mikroskopem, na szkle, wprowadza się taki wyłuskany plemnik wprost do komórki jajowej. Osiągnięcie z 2005 r. to in vitro maturation; zamiast kosztownej zdrowotnie terapii hormonalnej pobiera się do zapłodnienia jeszcze uśpione, niedojrzałe komórki jajowe.

In vitro, podobnie jak dopuszczalność aborcji, to od lat centralna kwestia dzieląca polską scenę polityczną. Konieczność uchwalenia odpowiedniej ustawy wraca niczym refren w sejmowych starciach. Kością niezgody jest mrożenie i ewentualna utrata tzw. zapasowych zarodków, w czym prawicowi radykałowie widzą po prostu zbrodnię zabójstwa. Toteż proponują (projekt PiS) wprowadzenie radykalnego zakazu metody.

Ja My Oni „O dobrym seksie” (100056) z dnia 25.09.2012; MAŁŻEŃSKA SYPIALNIA; s. 44
Reklama