Podstawowe zadania polityka ograniczają się do trzech punktów: patrzenia w oczy, uśmiechania się i odpowiedniego podawania ręki. Zbyt złośliwe? Cóż, ten zawód polega na sprzedawaniu siebie i swoich poglądów tak, żeby zyskać wiarę ludzi. Analizowanie słów wymaga wysiłku. Dla wielu wyborców najważniejsza jest prezencja. Człowiek w ogóle najszybciej ocenia innego po wyglądzie i gestykulacji. Czyli słysząc mowę jego ciała.
Były czasy, kiedy politycy uzbrajali się w arsenały min i układów rąk, opracowywali całe choreografie wystąpień. Ale robienie ustami dziubka (nic nie powiem), składanie dłoni w piramidkę (pewność siebie), wymachiwanie pięścią (siła) to zabiegi tak opatrzone, że straciły już moc. W kwestii gestów przyszedł czas na minimalizm.
Co bardziej świadomi godzinami budują przed lustrem nowego siebie. Opanowanego, ale nie flegmatycznego. Energicznego, ale nie natarczywego. Pewnego siebie, ale nie dyktatorskiego. Godnego urzędu. I zaufania oczywiście. Do efektu naturalności dochodzi się po miesiącach treningu ze sztabem speców od wizerunku, aktorów, logopedów. Jak bardzo to trudne?
Poświęć pół godziny i sprawdź, czy w wyćwiczonej politycznej skórze byłoby ci wygodnie.
Przygotuj krótki tekst. Jeśli nie masz pomysłu, nada się „Samochwała” Brzechwy. Stań przed lustrem. I do dzieła.
Twarz
1. Miej oczy szeroko otwarte (w granicach rozsądku, nie wytrzeszczaj ich) – zmrużone kojarzą się z podstępnością. Nie uciekaj wzrokiem, nie pozwalaj mu błądzić. Nie spoglądaj w dół – to tak, jakbyś błagał „zagłosujcie na mnie”. (Uwaga: ze źrenicami nic się nie da zrobić. Zwężają się pod wpływem bodźców negatywnych, a rozszerzają, gdy dzieje się coś dla ciebie miłego. Nie masz na to wpływu).
2. Zapomnij, że masz usta, policzki i uszy.