Ja My Oni

Tyrania w czterech ścianach

Gdy w relacji pojawia się przemoc...

Dương Hữu / Unsplash
Renata Durda o tym, jak się rodzi i czym skutkuje przemoc w związku dwojga ludzi.
Renata DurdaLeszek Zych/Polityka Renata Durda

Katarzyna Czarnecka: – Fizyczna, psychiczna, seksualna i ekonomiczna – czy ta klasyfikacja rodzajów przemocy jest według pani wystarczająca?
Renata Durda: – Nie. Ona nie tylko nie wyczerpuje tematu, ale wręcz czasami go zaciemnia. Co prawda, żeby ludziom łatwiej było zrozumieć jakieś zjawisko, trzeba je opisać, a więc stworzyć typizację i definicje. W praktyce jednak okazuje się, że nie w każdej sytuacji są one przydatne, że życie i relacje ludzkie są zbyt skomplikowane, by próbować je wkładać w jakieś ramki czy szufladki. Nie zetknęłam się w swojej wieloletniej pracy z tym, żeby np. przemoc fizyczna występowała w pojedynkę. Często towarzyszy jej ekonomiczna, a poprzedza psychiczna. Zwykle kobieta i mężczyzna przestają się szanować, spełniać wzajemne oczekiwania, są sfrustrowani. I dopiero później zaczynają się pojawiać objawy przemocy fizycznej.

Czy mężczyzna zauważa moment, kiedy przekracza granice przemocy?
Praca ze sprawcami przemocy w rodzinie pokazuje, że większość z nich jest bardzo zdziwiona, kiedy słyszy, gdzie były jej początki. My pokazujemy, jak oni byli traktowani w związku i jak traktowali kobiety, a oni mówią: „naprawdę to już jest przemoc?”, „Chce pani powiedzieć, że jak ja jej nie pozwoliłem iść do pracy, tylko kazałem siedzieć w domu i nie dawałem jej pieniędzy, bo ona by je tylko wydawała, i wydzielałem jej na zakupy, to była przemoc?”. Albo: „To co, już z własną żoną nie można się pokłócić, nie można jej nawtykać?”. Albo: „No szarpnąłem za rękę, raz uderzyłem w twarz. Przecież to nie jest przemoc”. Swoją drogą spora część Polaków podziela ten ostatni pogląd. Na początku 2000 r. robiliśmy badanie na dorosłych mieszkańcach Warszawy i na pytanie, czy jednokrotne spoliczkowanie kogoś jest przemocą w rodzinie, ponad połowa odpowiedziała „nie”. Dopiero wielokrotne policzkowanie za nią uznano.

Co zatem jest już przemocą, choć mężczyźni tego nie dostrzegają?
W przypadku przemocy w bliskich relacjach odwołujemy się do definicji psychologicznej (czyli innej niż wynikającej z przepisów prawnych), która mówi, że przemoc jest sprawowaniem władzy i kontroli nad drugą osobą w sposób, który nie uwzględnia jej dobra i potrzeb. W tym mieszczą się więc sytuacje, gdy kobieta jest karana za brak posłuszeństwa. I nie chodzi nawet o to, że on ją za to pobije. Wystarczy, że spojrzy w określony sposób. To zresztą może poprzedzać przemoc fizyczną lub następować po niej. Przykład pani A.: jej partner, kiedy zostali parą, bardzo o nią zabiegał, przynosił kwiaty i prezenty, wciąż wysyłał esemesy z pytaniami, jak jej mija dzień itp. Miała wrażenie, że bardzo się o nią troszczy. Później coraz częściej pytał, gdzie ona jest i czy o nim myśli, albo pisał: „pomyśl o mnie”. Mówił, że nie lubi, jak idzie gdzieś sama, bo się o nią niepokoi, ale w końcu okazało się, że niepokoi się o nią również, kiedy są razem w towarzystwie i ona rozmawia z kimś innym. Wtedy właśnie spoglądał na nią tak, że ona rozumiała, iż ma szybko skończyć rozmowę i znaleźć się blisko niego, żeby on mógł słyszeć, co ona mówi. W sposób właściwie niezauważalny domniemana troska okazała się kontrolą. Którą ostatecznie partner podkreślał biciem, z czym ta pani się do nas zgłosiła.

W historii pani B. najpierw była przemoc fizyczna. Kiedy mężczyzna, z którym była w związku, miał poczucie, że ona np. za długo tańczyła na imprezie z innymi albo za dużo wypiła, nawet jeśli to było pół kieliszka, po powrocie do domu robił jej straszne awantury i ją bił. Później przestał bić, ale kiedy byli w towarzystwie, tylko na nią patrzył i ona już wiedziała, że ma natychmiast skorygować swoje „złe zachowanie”: przestać z kimś rozmawiać albo się głośno śmiać, odstawić kieliszek itd.

Oba te przypadki to jest taki właśnie rodzaj sprawowania władzy i kontroli, która nawet jeśli nie ma elementów przemocy fizycznej, już jest zagrażająca dla kobiety. Ona czuje – choć trudno jej powiedzieć o sobie „jestem jego ofiarą” – że nie jest wolna, że jej godność nie jest szanowana, że ma spełniać czyjeś oczekiwania, czyjeś potrzeby, podlegać czyjejś władzy.

Ja, twój cały świat

Z opowieści, które pani przytoczyła, przebija zazdrość. Czy ona sama w sobie jest przemocą?
Sama w sobie oczywiście nie. Zazdrość jest komunikatem, że poczucie bezpieczeństwa w związku jest zachwiane – mężczyzna zazdrosny czuje, że relacja z partnerką nie jest wystarczająco silna i bezpieczna, a inne jej relacje są dla niego rywalizujące. Niszcząca jest wtedy, kiedy odbiera jednej ze stron harmonię między związkiem a karierą czy życiem zawodowym i przyjaciółmi. Jeśli mężczyzna mówi: mam być całym twoim światem, nie masz prawa do innych relacji towarzyskich, rodzinnych czy zawodowych, to znaczy, że zazdrość jest przemocowa.

Takie zachowanie mężczyzn wynika często z dosłownego pojmowania sformułowania „moja żona” i „moje dzieci”. Dziś mówi się, że „autonomia rodziny” jest najważniejsza i nawet jeśli coś złego się dzieje w rodzinie, to państwo nie powinno do niej zaglądać, nawet jeżeli ceną ma być bezpieczeństwo jednostki. Takie podejście ma swoje korzenie w patriarchalnych poglądach, że wszystkie dobra tego świata należą do mężczyzny. To zawsze on był posiadaczem nieruchomości i ruchomości. To on MIAŁ żonę i MIAŁ dzieci.

„Mój mąż” brzmi przecież tak samo.
Ale znaczy coś innego, podobnie jak „mój dom”. Kobieta myśli: to nieruchomość, w której mieszka moja rodzina. Mężczyzna myśli: budynek i wszyscy, którzy w nim mieszkają, są moi. Wpłynęły na to wieki takiego kształtu życia społecznego i przywilejów prawnych, w którym mężczyzna za wszystko odpowiadał i wszystko zdobywał. Kobiety nie pracowały zawodowo i to powodowało, że wszystko, co było przyniesione do domu, było przyniesione przez mężczyznę, czyli de facto było jego własnością.

A ponieważ kobieta z tego korzystała, więc stawała się…
...częścią dobytku domowego.

Dlaczego tak trudno zauważyć, kiedy troskliwość i opiekuńczość przeradza się w przemoc?
Bo przemoc to jest pewne kontinuum. Nie jest tak, że ludzie się szanują, dbają o siebie, są w dobrych relacjach i nagle ktoś kogoś zaczyna bić. Bardzo rzadko zdarza się taka ostra granica. To doskonale oddają dwa zjawiska charakterystyczne dla przemocy.

Po pierwsze, kobiety jej doświadczające bardzo długo mają wątpliwość, czy to już jest moment, żeby prosić o pomoc z zewnątrz. Oczywiście czują dyskomfort. Ludzkie emocje nie kłamią. Można je lekceważyć albo ich nie doceniać, ale one mówią, że coś jest nie tak, że określona sytuacja jest niezdrowa. Ale żeby ją nazwać przemocą, trzeba zrobić duży krok. Większość kobiet, które zgłaszają się do Niebieskiej Linii, mówi: przyszłam do was, ale nie wiem, czy słusznie zrobiłam, bo nie wiem, czy doświadczam przemocy. Dlatego na początku przeprowadzamy konsultację diagnostyczną, żeby zobaczyć, czy to, co się dzieje w relacji, rzeczywiście jest już przemocą. Najczęściej jednak, kiedy panie wykonują autotest, nagle mówią: „o matko, to jest aż tak źle?”.

Druga rzecz: zachowania przemocowe często są niewłaściwie odczytywane albo w ogóle nieodczytywane przez otoczenie. Kiedy kobieta mówi, że mąż czy partner stosuje wobec niej argumenty siłowe, część osób stwierdza: „nie mów, że jest tak źle, to niemożliwe, przecież to taki czarujący człowiek”, „to jest świetny fachowiec, wspaniały kolega, ma świetne relacje z ludźmi, jak można mówić, że on stosuje przemoc?”. Mówią tak nawet wtedy, kiedy są niezbite dowody, obdukcje, świadkowie. Otoczeniu, które widzi tego człowieka w innym kontekście, z inną twarzą, bardzo trudno jest uwierzyć, że relacje ofiary są prawdziwe.

Niewinność kata

Także dlatego kobiety doświadczające przemocy tak często są skłonne brać winę za zachowanie mężczyzny na siebie, niż dostrzec, że to on jest za nie odpowiedzialny?
Po pierwsze, jest to świadome działanie sprawcy. Mam nadzieję, że do świadomości publicznej już przedarła się wiedza, że przemoc ma cykl kołowy. W tym cyklu są 3 fazy. Jest „faza narastania napięcia” – on jest coraz bardziej zdenerwowany i różne rzeczy go prowokują do tego, żeby był coraz bardziej gniewny. Później jest „faza rozładowania napięcia” – awantura, czyli tak zwana gorąca przemoc. Cykl zamyka „faza miodowego miesiąca” – sprawca przeprasza, a ofiara wybacza. Wtedy sprawca mówi: „ja nie chciałem tego zrobić, ale…”, i tutaj pada jakaś wymówka. Na przykład: „wypiłem za dużo”, czyli to alkohol spowodował tę awanturę, nie on. Albo: „w pracy poszło coś nie tak, szef mnie wkurzył, byłem bardzo zdenerwowany”. Bardzo często jednak po tym „ale” padają słowa: „bo ty się tak, a nie inaczej zachowałaś”, czyli to kobieta go sprowokowała. Ponieważ w fazie miodowego miesiąca kobiety mają istotne powody, dla których chcą sprawcy wybaczać, to przyjmują tę logikę za prawdziwą: „ja jestem powodem, jestem beznadziejną żoną, beznadziejną matką, beznadziejną kochanką, w ogóle jestem beznadziejna i wszystko robię nie tak”. I wmawiają sobie, że jeśli będą unikać jakiegoś konkretnego zachowania, to on je będzie dobrze traktował. Oczywiście to wszystko jest nieprawda, bo wkrótce inne zachowania będą powodować fazę narastania napięcia, a potem już każdy powód będzie dobry, żeby je rozładować. Słowem: sprawca ma istotne powody, żeby wmawiać kobiecie, że to ona jest prawdziwym powodem tego, co on jej zrobił.

Ale po drugie – wszyscy się do tego jej przekonania przyczyniamy. Wśród mechanizmów przemocowych jest taki, który nazywa się praniem mózgu: on jej cały czas mówi: „musisz tak robić, musisz tak mówić, nawet myśleć musisz tak, jak ja chcę”. A otoczenie często daje podobne sygnały: „No wiesz, musisz się bardziej postarać. On jest, jaki jest, ale mądra kobieta wie, jak z takim mężczyzną postępować. Zaciągnij go do łóżka, a przedtem ugotuj coś dobrego, bo przez żołądek do serca”. Często też padają ostrzeżenia: „A co ty zrobisz bez niego? Jeśli go oskarżysz o przemoc, to będziesz musiała się z nim rozstać, a jak się rozstaniesz, to jak sobie dasz radę? Poza tym w naszej rodzinie nie było rozwodów. Twój ojciec też nie był skarbem, a ja z nim do końca życia byłam, nasze małżeństwo przetrwało. Bardziej ci się opłaca załagodzić sytuację, wziąć winę na siebie, niż odsłonić to, co się dzieje, bo będą tego jakieś konsekwencje, a ty nie będziesz miała z tego powodu zysków, tylko same straty”.

Czy przy okazji nie włącza się poczucie odpowiedzialności za samopoczucie mężczyzny: „on jest taki biedny, bo szef go denerwuje i trzeba wybaczyć”?
Ja bym to nazwała poczuciem powinności. Ono wynika trochę z tego, że kobieta została obarczona odpowiedzialnością za jakość życia w związku i w rodzinie. Przecież jest „kapłanką domowego ogniska”. To ona miała dbać, żeby dom był ciepły i żeby on się w nim dobrze czuł. Nikt nie mówi: „mężczyzno, musisz dbać o to, żeby twoja kobieta chętnie wracała do domu, żeby tam było przyjemnie i żeby dzieci chciały tam z wami być”. Na szczęście ostatnio pojawiła się zmiana. W ciągu życia jednego pokolenia zaczęło się mówić, że za relację są odpowiedzialne obydwie strony. Jest jakiś początek.

Czy z tego można wysnuć wniosek, że kultura i stereotyp mogą stworzyć potwora, wdrukować każdemu mężczyźnie, że podległość kobiety jest powinnością, a jego władza – prawem?
W pewnym sensie tak, choć nie nazywałabym tego tworzeniem potwora, tylko hodowaniem świętej krowy, czyli osoby, której wszystko wolno i wszystko jej uchodzi na sucho. W polskiej rzeczywistości rozwód usprawiedliwia się tylko, jeśli mężczyzna naprawdę dużo pije. Jak np. zdradzi, to należy wybaczyć, bo w końcu „mężczyzna taką ma naturę”. Najczęściej mówi się zresztą, że to ona nie potrafiła zadbać, żeby rodzina przetrwała. Mężczyzna nie ma tego obowiązku.

Problemem jest także oczywiście to, że w sensie prawnym bardzo wielu sprawców przemocy jest bezkarnych. Bardzo często zgłoszenie przemocy w rodzinie do prokuratury nie skutkuje wyrokiem skazującym. Z badań Agencji Praw Podstawowych UE z kwietnia 2014 r. wynika, że przemocy w bliskich relacjach doświadczało lub doświadcza 19 proc. Polek. Czyli co piąta kobieta. Co roku wypełnianych jest 100 tys. Niebieskich Kart. Ale corocznie jest tylko 10 tys. skazań z art. 207 Kodeksu karnego, czyli za znęcanie się w rodzinie, w dodatku 90 proc. wyroków to są kary w zawieszeniu, a więc – nie oszukujmy się – mało dotkliwe. Sprawca tylko pilnuje się, żeby drugi raz nie wpaść. Siedzi sobie na kanapie przed telewizorem, popija piwo i nic się nie dzieje. W każdym wymiarze hodujemy świętą krowę. Może to robić, a konsekwencje z dużym prawdopodobieństwem nie nadejdą.

Wdzięczność ofiary

Czy skutki psychologiczne ulegania przemocy na różnych etapach są różne?
Powiedzmy najpierw o skutkach fizycznych. O obrażeniach cielesnych czy o widocznych skutkach zaniedbania osoby chorej czy niesamodzielnej. To jest jeden poziom. On może być dramatyczny, kobiety są na przykład oblewane kwasem i dochodzi do trwałego kalectwa czy wreszcie zabójstwa, bo to także w polskiej rzeczywistości się zdarza.

Czy okaleczenie jest rodzajem przywiązania do siebie osoby na zasadzie: „jak zepsuję zabawkę, to nikt już jej nie będzie chciał”?
Tak. To, po pierwsze, kontinuum zazdrości, kiedy mamy do czynienia z zespołem Otella, czyli już bardzo chorobliwej zazdrości. Po drugie, zdarza się w takim momencie, kiedy ofiara ucieka od sprawcy, czyli on wie, że ona mu się wymknęła z rąk, i wtedy robi to na zasadzie: „nie będziesz moja, to będziesz niczyja”.

Wróćmy do tego, czego nie widać.
Skutki dla psychiki osoby doświadczającej przemocy są wbrew pozorom dużo bardziej dramatyczne. Po pierwsze, przemoc bardzo mocno wpędza w poczucie bycia ofiarą. Wiktymizacja ma kilka stopni. Od poczucia „jestem nic niewarta i dlatego mnie to spotyka, bo nie zasługuję na lepsze traktowanie”, aż do poczucia, że świat jest tak skonstruowany, że zawsze będę osobą przegraną, która musi się podporządkować woli innych i nie ma sensu podejmować jakichkolwiek działań, bo to i tak nic nie zmieni. Jest też obszar wyuczonej bezradności: „cokolwiek bym robiła, to i tak będzie źle, bo cokolwiek robiłam w relacji ze sprawcą, to i tak to się kończyło kolejnym aktem przemocy. W związku z tym nie ma wyjścia z tej sytuacji”. Jest jeszcze stan, który najtrudniej nam, obserwatorom, rozumieć: tak zwanej paradoksalnej wdzięczności, zwany też syndromem sztokholmskim. Osoby, które są krzywdzone, w głębi duszy dziękują oprawcy za to, że przeżyły. Uznają, że może on miał trochę racji w tym, co robił, i że przecież mógł jeszcze gorzej je ukarać, a tego nie zrobił. To zjawisko zostało zaobserwowane m.in. u kobiet uprowadzonych i latami więzionych. Powstaje jakiś rodzaj więzi, który powoduje, że one po ocaleniu mówią: „wcale nie był taki zły”. To samo permanentnie dzieje się na salach sądowych w Polsce. Kiedy dochodzi do tego, że osoba stosująca przemoc staje przed wymiarem sprawiedliwości, to pokrzywdzona kobieta nagle mówi: „Odwołuję swoje wcześniejsze zeznania (do czego zgodnie z Kodeksem karnym ma prawo). A poza tym chcę powiedzieć, że on jest bardzo dobrym ojcem, zarabia na dom”. Czyli on w ogóle jest fajny i lepiej go surowo nie karać, a najlepiej w ogóle. Już nie liczy się to, co było złe, tylko jakieś drobne przejawy życzliwości. To nie jest tak, że jak zacznie bić, to nieustająco bije, czasami nawet przyniesie dwa cukierki do domu.

To litość? Czy próba walki o to, żeby nie być postrzeganą jako ofiara?
Myślę, że raczej wdzięczność za kawał wspólnego życia. Czym innym jest doświadczenie przemocy ze strony przypadkowej osoby, a czym innym w bliskich relacjach. Jeśli napadnie kobietę ktoś obcy, ona konsekwentnie będzie dążyła do tego, żeby poniósł karę, bo jest jej emocjonalnie obojętny. Z partnerem wiążą się przecież także dobre wspomnienia. Z jakiegoś powodu weszła w tę relację, zainwestowała w związek. Odczuwa więc potrzebę zapomnienia tego, co złe, i uczczenia dobrego czasu.

To ma mało wspólnego z klasycznym poczuciem sprawiedliwości: za krzywdę kara, za dobro nagroda. Ale uznanie, że coś miało tylko jeden wymiar, najczęściej prowadzi donikąd i mogłoby paraliżować próby zaczynania czegoś na nowo. Czasami to także kwestia strachu przed zemstą ze strony sprawcy. Jeśli przed sądem nie zeznam na jego korzyść, już on znajdzie sposób na zatrucie mi życia.

Jest jeszcze jedna konsekwencja przemocy – zaburzenie poczucia bezpieczeństwa.
Bardzo wiele kobiet, które doświadczyły przemocy, ma poczucie, że nie tylko kolejny związek też będzie obarczony ryzykiem, ale że w ogóle ludzie i świat są niebezpieczni, nie należy nikomu ufać, bo nawet osoba najbliższa może bardzo skrzywdzić. Kobieta nieustannie odczuwa lęk, strach i nieufność, które nie pozwalają wchodzić w żadne sensowne, dobre i trwałe relacje. To zazwyczaj dotyczy dzieci, które się wychowują w rodzinach przemocowych i jest to dla nich często problem na całe życie. Ale kiedy coś takiego spotyka człowieka w dorosłym życiu, także staje się mocnym i trwałym doświadczeniem.

Czy psychologicznie skutki przemocy odbijają się na zdrowiu?
Tak, widać je poprzez somatyzację problemów. Spora część kobiet, które były w krzywdzących relacjach i udało im się je przerwać, przez długi czas później poważnie choruje. Ich organizm był w ciągłej gotowości, ciało słuchało wewnętrznego głosu: teraz nie możesz chorować, musisz być sprawna i gotowa do działania, bo jest zagrożenie z zewnątrz. I w momencie kiedy przychodzi ulga, że nie muszę być cały czas gotowa do ucieczki i do obrony, organizm szuka ujścia dla różnych napięć, stresów i traum, które w tym ciele zagościły.

To nie jest w porządku

Czy można powiedzieć, że przemoc rodzi przemoc? Że dzieci, które doświadczały jej ze strony rodziców, później odpowiadają tym samym swoim bliskim?
To jest dosyć częste przekonanie, ale odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Na szczęście nie jest tak, że przemoc rodzi przemoc, bo to oznaczałoby, że w postępie geometrycznym mielibyśmy coraz więcej osób ją stosujących. Ale, niestety, wiele osób, które stosują przemoc w dorosłym życiu, ma doświadczenia przemocowe z dzieciństwa. Jaka w takim razie jest różnica między tymi, którzy byli ofiarami w dzieciństwie i stosują przemoc w życiu dorosłym, a tymi, którzy tak nie postępują? Na szczęście w wychowywaniu, jak mówi przysłowie, poza rodzicami uczestniczy cała wioska. Jest szkoła, dalsza rodzina, otoczenie, jest kultura, są media. Nie każde dziecko krzywdzone zostaje zostawione samo sobie, a jego relacja z rodzicami nie jest jedyną w jego życiu. Zdarza się, że znajdzie się ktoś, kto powie: to co robią twoi rodzice, nie jest w porządku, oni nie mają racji. I to jest bardzo ważny przekaz, bo najbardziej dziecko boli nie tylko doświadczanie agresji, ale także to, że wszyscy dookoła mówią: „słusznie, zasłużyłeś na to”. Bo wtedy ono rozumie, że zachowanie tego, kto stosuje przemoc, jest pożądane społecznie.

Co w takim razie może sprawić, że dziecko stosuje przemoc wobec matki?
Tu może być kilka odpowiedzi, ja mogę się odnieść do naszej praktyki, bo prowadzimy program dedykowany osobom 60+ krzywdzonym w rodzinach. Często jest tak, że dorosłe dzieci, które stosują przemoc wobec rodziców, mają jakieś problemy w swoim dorosłym życiu, są uzależnione od alkoholu albo zażywają narkotyki, które powodują, że ich odpowiedzialność za podejmowane działania jest ograniczona. Czasami są to osoby, które mają za sobą niepowodzenia i klęski życiowe, po rozwodach czy po rozstaniach, niepowodzeniach w pracy i w związku z brakiem dochodów wracają do rodziców. Czują, że jest ogólna beznadzieja i ktoś musi być jej winny. Wśród winnych są także rodzice. Poza tym stają się oni źródłem pieniędzy na alkohol czy narkotyki. Takie osoby mają też poczucie klęski: „gdybyście mnie inaczej wychowali, gdybyście dali mi inny start życiowy albo gdybyście mnie ostrzegli, to byłoby inaczej”. I nie ma znaczenia, że pewnie ostrzegali, ale dzieci nie słuchały.

Są też sytuacje nie tyle krzywdzenia, ile zaniedbywania rodziców, czyli zerwania z nimi relacji. Kiedy rozmawiamy z tymi dziećmi, one mówią, że nie utrzymują kontaktów np. z ojcem, bo jak były dziećmi, to on był straszny – bił je, bił ich matkę, więc w ogóle nie zasługuje na to, żeby zajmować się nim na starość. Albo że matka w ogóle nie reagowała na to, że ojciec stosuje przemoc, była bierna, nie obroniła ani siebie, ani ich.

A czy są takie zachowania kobiet, które można odczytać jako autoprzemoc?
Jest też wśród kobiet doświadczających przemocy rodzaj autoagresji zmierzającej do obniżenia napięcia. Jeśli ona żyje w nieustającym lęku i strachu, bo partner bez przerwy mówi, że coś jest z nią nie tak, czyli nigdy nie osiąga poziomu go zadowalającego, czuje, że musi się jakoś za to ukarać, zanim kara przyjdzie z zewnątrz. Niestety, takie osoby zazwyczaj nie zwracają się o pomoc, bo mają takie poczucie beznadziejności sytuacji, że są pewne, że nie ma nic do uratowania. Do nas zgłaszają się osoby, które wciąż mają nadzieję, że sytuację albo da się zmienić, albo uda się od niej uciec.

Jakie skutki dla dręczonych kobiet podlegających przemocy może mieć wycofanie się Polski z Europejskiej Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej?
Już sam pomysł jest niebezpieczny. Kobiety w tej sprawie do nas dzwonią. Mają poczucie, że kolejny raz odmawia im się pomocy. Ich doświadczenie w Polsce jest takie, że służby nie reagowały albo nie robiły tego właściwie: była jakaś interwencja policji, była uruchomiona procedura Niebieskiej Karty, ale nic z tego nie wynikało. I teraz kobiety mówią: „Jak zwykle państwo zostawia nas same z tym problemem. Czy musimy się zwrócić do mafii rosyjskiej, żeby nam pomogła?”. To retoryczne pytanie pokazuje, że w systemie publicznym nie ma wystarczającej ochrony i dobrej pomocy.

Jeszcze gorsze jest coś innego: kobiety czują, że ich krzywda i ich cierpienie są kolejny raz kwestionowane, że ktoś im znów nie wierzy. Przeciwnicy konwencji nie chcą przyznać, że mamy w Polsce problem z przemocą wobec kobiet. Często argumentują, że doświadczają jej też mężczyźni, więc dlaczego ma ona dotyczyć tylko jednej płci. A przecież w preambule Konwencji jest wyraźnie napisane, że mężczyźni też są tym dokumentem chronieni, ale statystycznie rzecz biorąc, przemoc w 90 proc. dotyczy kobiet. Mężczyźni mówią, że kobiety są niewiarygodne, kłamią, manipulują, oskarżają mężczyzn, żeby rozgrywać swoje interesy. Kwestionują wiarygodność kobiet, co często jest dla pań dotkliwszą karą niż dłuższe przebywanie w otoczeniu sprawcy. To pokazuje, że nie odrobiliśmy lekcji z edukacji społecznej, jeśli chodzi o pokazanie istoty problemu przemocy w rodzinie. Jej źródłem jest nierówność między rolami społecznymi kobiet i mężczyzn: te role chronią mężczyzn, nie chronią kobiet.

rozmawiała Katarzyna Czarnecka

***

Rozmówczyni jest kierowniczką Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie Niebieska Linia Instytutu Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, certyfikowaną superwizorką i specjalistką ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Redaktorka naczelna dwumiesięcznika „Niebieska Linia”, autorka wielu publikacji dotyczących tworzenia interdyscyplinarnych rozwiązań zapobiegających przemocy w rodzinie.

Ja My Oni „Kobieta: instrukcja obsługi" (100116) z dnia 13.02.2017; Jako córka, partnerka, matka; s. 68
Oryginalny tytuł tekstu: "Tyrania w czterech ścianach"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną