Katarzyna Czarnecka: – Kiedy patrzy pan na dzisiejszą Polskę, ciśnie się panu na usta słowo „niemożliwe”?
Wojciech Burszta: – Niemożliwe wydawało się już to, żeby świadomość wiążąca się z totalitaryzmem, faszyzmem czy narodowym populizmem była w stanie zawładnąć którymś z europejskich społeczeństw w skali masowej. A jednak. Tak jakby wszystkie złe doświadczenia ludzkości wiążące się z tymi systemami, łącznie z Holocaustem, zapadły w niepamięć. Ale sprawdza się to, przed czym antropolodzy zawsze przestrzegali. Po pierwsze, w życiu społecznym może zostać zapomniane wiele, ale nie pewne iluzje i fantazmaty. Po drugie, człowiek raczej nie jest filozofem. Nie szuka nieustannie racjonalnych wytłumaczeń tego, co dzieje się w życiu jego i innych. Większością powodują dwa mechanizmy: zasada etnocentryzmu i myślenie stereotypami.
Co one dają?
Wygodny obraz świata. Etnocentryzm to sytuowanie się w centrum społeczeństwa, które wyznacza wzorce tego, jak powinny wyglądać sprawy we wszystkich dziedzinach. To także mierzenie cudzego pola własną miarą, określanie swojego miejsca w świecie za pomocą kategorii my i nasi współbliźni. To jest naturalne, bo kiedy coś się chce ocenić, trzeba mieć jakąś skalę. Ale ona zależy od tego, co jest elementem jego bagażu kulturowego.
Drugi mechanizm: żeby skomplikowaną rzeczywistość jakoś oswoić, ludzie myślą za pomocą uproszczonych opinii związanych przede wszystkim z relacjami pomiędzy narodami, religiami itd. W normalnych okolicznościach nie ma w tym nic złego.
A kiedy jest?
Kiedy te podstawowe elementy funkcjonowania człowieka zostaną wykorzystane politycznie, ideologicznie. Bardzo łatwo je pobudzać lub reaktywować.