Ja My Oni

Cud mniemany, czyli czy umysł człowieka jest w stanie uzdrowić jego ciało

Psychika pacjenta: niezwykle istotna w procesie terapii

Anatolij Kaszpirowski. Rosyjski psychiatra i psychoterapeuta, doktor nauk medycznych, który zajmował się medycyną niekonwencjonalną i prowadził telewizyjne seanse hipnozy. Anatolij Kaszpirowski. Rosyjski psychiatra i psychoterapeuta, doktor nauk medycznych, który zajmował się medycyną niekonwencjonalną i prowadził telewizyjne seanse hipnozy. FoKa / Forum
Czy umysł człowieka jest w stanie uzdrowić jego ciało.
Bywają sytuacje, kiedy wbrew naukowej wiedzy i początkowemu rokowaniu postęp choroby nagle spowalnia lub ulega wyhamowaniu.Christian Sloan Hall/Metal Hammer Magazine/Future Publishing/Getty Images Bywają sytuacje, kiedy wbrew naukowej wiedzy i początkowemu rokowaniu postęp choroby nagle spowalnia lub ulega wyhamowaniu.

Artykuł ukazał się w „Ja My Oni” tom 28. „O niezwykłych zdolnościach umysłu”. Poradnik dostępny w Polityce Cyfrowej i w naszym sklepie internetowym.

***

Nie da się silną wolą zwalczyć raka – oświadcza prof. Jacek Jassem, onkolog z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.

Nie dzieją się żadne cuda przy wybudzeniach ze śpiączek – mówi prof. Wojciech Maksymowicz z Kliniki Neurochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie.

A jednocześnie: – Trzeba w medycynie być gotowym na każdy scenariusz – twierdzi prof. Piotr Hoffman z Instytutu Kardiologii w Aninie.

Opiekujemy się wcześniakami, które nie zdradzają oznak życia, a jednak wychodzą na prostą – przyznaje prof. Ewa Helwich, krajowa konsultantka ds. neonatologii. Jej zdaniem wytłumaczenie medyczne tych historii może być tylko częściowe.

Intuicja

Doświadczeni lekarze lubią podkreślać, że w ich fachu, tak jak w miłości, nie powinno się używać słów „zawsze” ani „nigdy”. Prof. Barbara Skarga, filozof, która pracowała jako pielęgniarka w szpitalach łagrowych, w książce „Po wyzwoleniu” (Wyd. Znak, 2008) opisuje przypadek pacjenta, który miał różę na twarzy i 40 stopni gorączki: „Dawaliśmy mu streptocyt, nie mieliśmy penicyliny. Naświetlaliśmy mu twarz płonącym kwaczem umoczonym w spirytusie, co miało być kwarcówką. Ale wyzdrowiał, cudem”.

Prof. Janusz Skalski, szef Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej ze szpitala w Prokocimiu, który w 2014 r. wyprowadził dwuletniego Adasia z głębokiej hipotermii, w książkowym wywiadzie „Mam odwagę mówić o cudzie” (Wyd. Znak, 2015) nie waha się przyznać: „Są takie chwile, kiedy efekty leczenia wymykają się przyjętym normom. Jestem nawet przekonany, że pojawił się tu czynnik transcendentny, czyli szczypta mistycyzmu, która w naszym zawodzie jest przydatna”.

Skoro profesor dostrzegł w powrocie Adasia do życia cud, dlaczego tego tak nie nazywać? Choć – jak pisaliśmy wtedy w POLITYCE – to przejaw skromności ze strony lekarzy odwołujących się do iskry bożej, gdyż chłopiec zawdzięczał życie perfekcyjnie przeprowadzonej akcji ratunkowej: znalazł się policjant, który błyskawicznie udzielił mu pierwszej pomocy, karetka przyjechała na czas, dziecko trafiło pod opiekę świetnego zespołu prof. Skalskiego. „Nie chcę powiedzieć, że wszystko to było sprokurowane przez czynnik wyższy – tłumaczy profesor we wspomnianej książce. – Ale nam lekarzom potrzeba czasem lekkiego popchnięcia do przodu, bodźca. Medycyna ociera się nieraz o czynniki mistyczne”.

Nie ma w tym nic zaskakującego. Mimo coraz lepszej wiedzy przebieg chorób bywa nieprzewidywalny, tu dwa plus dwa niekoniecznie równa się cztery. W książce „Cud w medycynie” (Wyd. Literackie, 2012) Anna Mateja taką otrzymuje odpowiedź od psychiatry prof. Bogdana de Barbaro, któremu przytacza wspomnienie prof. Skargi i dopytuje, czy autorka rzeczywiście miała prawo nazywać wyleczenie róży cudem: „Gdyby tę sytuację analizował patofizjolog, opisałby ją, odwołując się do swojego słownika – że doszło u chorego do mobilizacji immunologicznej. Mnie bliskie jest przekonanie, że język tworzy rzeczywistość: jeżeli wierzę w cuda, spotykam się z nimi na co dzień; jeżeli nie wierzę, niczego cudownego nie zauważę”.

Czym jest mobilizacja immunologiczna – tajemnicze pojęcie, którym w XXI w. można wytłumaczyć nadprzyrodzone ozdrowienia? Siły układu odpornościowego, czyli skomplikowana immunologia, decydują o wielu chorobach, więc są także gwarantem pomyślnego powrotu do zdrowia. Ich znaczenia świadomi są nie tylko hematolodzy, reumatolodzy i alergolodzy na co dzień mający do czynienia z pacjentami, u których zbyt słabo lub zbyt silnie działający system immunologiczny prowadzi do poważnego rozstroju zdrowia: alergii, białaczek i chorób z autoagresji. Ale też lekarze każdej specjalności, od pediatrii do geriatrii. Mówią wprost: – Pacjent poddany długotrwałemu stresowi i przygnębieniu jest bardziej narażony na liczne schorzenia, ponieważ hormony kory nadnerczy negatywnie wpływają na układ immunologiczny.

A zatem stres, lęk i depresja – niczym trzej jeźdźcy Apokalipsy – oddziałują na układ odporności, który odgrywa kluczową rolę w rozwoju wielu chorób. Wydzielanie kortyzolu wzrasta, a hormon ten, działając na naczynia i narządy wewnętrzne, doprowadza do wytworzenia w organizmie stanu „wyczerpania energetycznego”. Również samoleczenie, kiedy ustrój stara się zmobilizować własne siły obronne, by odeprzeć atak bakterii, wirusów albo zahamować podziały komórek dające początek procesom nowotworowym.

Waleczność

Akurat w onkologii lekarze coraz częściej doceniają kwestię radzenia sobie ze stresem, chociaż kierują się tu bardziej intuicją niż naukowymi badaniami. Najnowsze fakty przeczą bowiem teorii, iż zapadalność na choroby nowotworowe mogłaby mieć związek z podatną strukturą osobowości, która nie potrafi sprostać nerwowym czasom. Co innego jednak sprawczość nowotworów, a co innego wpływ stanu psychicznego na pokonywanie raka. – Tylko z właściwym podejściem można w tej chorobie odnieść triumf – podkreśla prof. Jacek Jassem. – Bo jeśli chory nie wierzy w sukces, wielu informacji nie przyswoi i będzie negował wszystko, co mu zalecam. Z tyłu głowy ma tylko to, że umrze.

Dr Katarzyna Pogoda z Kliniki Nowotworów Piersi i Chirurgii Rekonstrukcyjnej w warszawskim Centrum Onkologii wielokrotnie miała okazję zauważyć, jak dobre nastawienie pacjentek ułatwia kurację. – Choćby pod takim względem, że są chętniejsze do współpracy, bardziej gotowe do znoszenia jej trudów.

Coraz więcej onkologów rozumie, że wyciągając chorych ze szpon raka, nie mogą zaniedbywać sfery psychicznej, bo ma ona olbrzymi wpływ na siły witalne. – Jeśli ktoś trafia do placówki, gdzie nie ma psychoonkologa, powinien się zastanowić, czy to dobry adres, bo nie otrzyma leczenia zgodnego ze standardami – ostrzega prof. Jassem.

Ja swoje życie zawdzięczam medycynie, a nie silnej woli – nie ma jednak wątpliwości Agata Polińska, która na raka piersi zachorowała w 2007 r., kiedy skończyła zaledwie 27 lat. – Czytałam w książkach, że pozytywne nastawienie polepsza wyniki leczenia. Ale szczerze mówiąc, tryskałam optymizmem i byłam pełna nadziei podczas pierwszego cyklu terapii, a mimo to doszło do wznowy.

Agacie pomogła za to z pewnością wiedza, jaką zdobyła, czytając o najnowszych metodach leczenia. Wymagała od lekarzy, by leczyli ją tak, jak sami piszą w artykułach naukowych (do których na własną rękę docierała w internecie i bibliotekach) i czego wymagają standardy światowe. – Stale słyszę, że od kobiet takich jak ja oczekuje się pogody ducha, siły i zdeterminowania, bo tylko wtedy „możemy wygrać”. Ale jak znaleźć w sobie tyle mocy, jeśli wiele leków w Polsce jest niedostępnych. Czy to nie podcina skrzydeł, nie wpędza w depresję?

Poza wszystkim na hasło „walcz!” wielu wpada w panikę. – Ja sama należę do wojowniczek – przyznaje Polińska. – Ale nieraz czułam się w szpitalu jak sarenka stojąca przed nadjeżdżającym tirem.

W takim stanie trudno myśleć o udanej kuracji, na co zwraca uwagę dr Katarzyna Pogoda: – Niedawno odroczyłam kurs chemioterapii u pacjentki, której zmarła mama. Widziałam, w jakim była stresie.

Czy mógł on zaważyć na wynikach podania chemii? Niekoniecznie, choć z drugiej strony nie da się wykluczyć, że przybita żałobą kobieta znacznie gorzej zniosłaby trudy tej kuracji. – Mnie głównie chodziło o to, aby pacjentka poczuła, że nie przychodzi do szpitala tylko po kolejny wlew leku, ale ważny jest dla nas każdy aspekt jej życia – tłumaczy dr Pogoda. – To ma wpływ na terapię nawet w dłuższej perspektywie.

A bywają sytuacje, kiedy wbrew naukowej wiedzy i początkowemu rokowaniu postęp choroby nagle spowalnia lub ulega wyhamowaniu. – Okazuje się, że kobieta chce koniecznie doczekać ślubu dzieci lub komunii wnucząt – opowiada lekarka. – Taka motywacja dodaje im skrzydeł. Nie prowadzi to do pełnego wyleczenia, ale z całą pewnością wydłuża czas przeżycia u części chorych.

Prof. Piotr Hoffman wręcz sam wypytuje pacjentów o termin rodzinnych uroczystości, kiedy chce ich przekonać do szczególnie trudnych operacji serca. – To działa mobilizująco na tych, którzy boją się ryzyka, choć ja widzę potrzebę zabiegu. Więc pytam: „Czy chce pan, pani dożyć do ślubu dzieci? Bez operacji może się nie udać”.

Lekarze, chyba bardziej nawet niż oddający się w ich ręce pacjenci, czują, że nastawienie do choroby można zmienić w każdym momencie. – Wielokrotnie opiekowałem się chorymi, którzy po zawale serca lub dużej operacji kardiochirurgicznej pokonywali spektakularnie ostry zakręt tylko dzięki własnej psychice – mówi prof. Hoffman. – Jak pewien muzyk, któremu musiałem zakomunikować, że ma przed sobą trzy pilne operacje zastawek serca, a on na to: „Tylko szybko, bo nie mogę odwołać trasy koncertowej”. I koncertowo, ku zdumieniu całej kliniki, wyzdrowiał.

Optymizm

Dwie kobiety otrzymały identyczną diagnozę: zaawansowana choroba wieńcowa. I zalecenie od kardiologa: konieczność wykonania pomostu naczyniowego, który ominie zwężoną tętnicę wokół serca. Obie pacjentki były w tym samym wieku, miały identyczną wagę, wykształcenie, w ich rodzinach nie było do tej pory podobnych problemów, obie były operowane w tym samym szpitalu. Pierwsza dość szybko wróciła do zdrowia, nie narzekała na żadne komplikacje. U drugiej wystąpiły powikłania, które omal nie zakończyły się tragicznie.

Gdy kobiety dowiedziały się, że zapadły na poważną chorobę serca, druga mogła pomyśleć: „Czy zawsze to, co najgorsze, właśnie mnie musi spotykać? Po operacji już nigdy nie wrócę do dawnego życia, nie będę mogła robić rzeczy, które najbardziej lubię”. Pierwsza mogła mieć najprawdopodobniej inne nastawienie: „To straszne, co mi się przydarzyło, ale jak to dobrze, że chorobę udało się w porę wykryć. Muszę teraz zrobić wszystko, by jak najszybciej wrócić do zdrowia”.

Wygląda to jak samospełniająca się przepowiednia, ale coraz więcej badań publikowanych w renomowanych pismach naukowych podkreśla olbrzymie korzyści, jakie podczas rozmaitych kuracji przynosi choremu optymizm. Przydaje się zwłaszcza, kiedy pacjent trafia do szpitala – gdzie skazany jest na rozłąkę z najbliższymi, troskę obcego personelu i... ubytek własnych sił witalnych. To nie są spekulacje, że nasza psychika komunikuje się z ciałem.

Wróćmy jeszcze do kobiet po operacji by-passów. Przewidywania optymistki wobec lekarzy i czekającej ją operacji były generalnie pozytywne. Postanowiła też wziąć sprawy we własne ręce, nie zważając na stres związany z chorobą i radykalną metodę leczenia. Przekonania drugiej wywołały cierpienie i gotowość do ucieczki, była bliska rezygnacji z zabiegu nawet za cenę dalszego pogorszenia zdrowia. Zdaniem prof. Michaela F. Scheiera z Carnegie-Mellon University w Pittsburghu, autora badań porównujących pacjentów optymistów ze sceptykami, ci pierwsi po prostu lepiej dostosowują się do warunków życia nawet w gorszym stanie, co paradoksalnie przekłada się na to, że szybciej odzyskują zdrowie.

To dlatego zdaniem psychoonkologów nawet największy sceptyk i malkontent powinien w trudnej chwili starać się dojrzeć pozytywne aspekty swojej sytuacji. – Trzeba znaleźć krótkoterminowe cele i krok po kroku je realizować – powiada dr Mariola Kosowicz, kierownik Poradni Psychoonkologii w warszawskim Centrum Onkologii. Najtrudniejsze do przejścia jest to, kiedy bliscy zaczynają chorego klepać po ramieniu i mówić: wszystko na pewno będzie dobrze, myśl pozytywnie! – Ja bym tego tak nie ujęła, bo to nieuczciwe – twierdzi Kosowicz. Mówi więc pacjentom zgłaszającym się na konsultacje: „Dziś jesteśmy w punkcie A i mamy dojść do punktu Z. Pomiędzy tymi dwiema literami jest cały alfabet. Nie myśl na zapas, żyj tu i teraz. Byle nie iść tą ścieżką samotnie”.

Nie tylko onkolodzy i kardiolodzy zwracają uwagę na związek istniejący między ciałem a umysłem. Reumatolodzy, dermatolodzy i alergolodzy znają wiele przykładów narastających uczuleń, bólów krzyża lub problemów ze skórą, które wynikają z sytuacji stresowych. Nawet gastrolodzy nie potrafią wytłumaczyć, skąd bierze się u wrzodowców pogorszenie zdrowia na skutek stresu, skoro przecież bezsprzecznie udowodniono, że tę chorobę wywołuje zakażenie bakterią Helicobacter pylori, która z psychiką ma związek raczej luźny. A jednak faktem jest, że stres wpływa na hormony. Powoduje wzrost poziomu ACTH, kortyzolu, adrenaliny, co z kolei wywołuje nadreaktywność układu immunologicznego. Być może rację mają neurobiolodzy, że w mózgu obecne są ośrodki, które pod wpływem nadziei i ufności produkują naturalne substancje przeciwbólowe? Albo nawet szerzej – aktywują mechanizmy, które za sprawą hormonów i neuroprzekaźników (takich jak nastrajająca optymistycznie dopamina) aktywują mechanizmy zwalczające choroby i stres.

Motywacja

Mariusza Wachowicza, dziennikarza Polskiej Agencji Prasowej, we wrześniu 2015 r. znaleziono nieprzytomnego na ścieżce rowerowej. Na długie miesiące zapadł w śpiączkę. – Połowa mózgu była martwa z powodu niedotlenienia. Lekarze nie dawali żadnych szans na wybudzenie – opowiada jego siostra Anna Chmielewska.

Okazało się jednak, że Mariusz nie był w stanie wegetatywnym, lecz w stanie minimalnej świadomości. Był jedną z pierwszych osób w Polsce, którym prof. Wojciech Maksymowicz wszczepił w Olsztynie w lipcu 2016 r. stymulator pnia mózgu. Młody mężczyzna wybudził się ze śpiączki i bardzo powoli odzyskuje sprawność. Czy dzięki silnej woli, instynktowi przetrwania? – Nie da się oddzielić rehabilitacji od psychiki pacjenta – twierdzi neuropsycholog Andrzej Harasim, który obecnie opiekuje się Mariuszem. Nie ma z nim jeszcze żadnego kontaktu słownego, ale… – To ja swoim gadulstwem pobudzam go do aktywności. Jeśli nawet nie wysyła mi żadnych werbalnych komunikatów, potrafię rozpoznać, na co ma ochotę, a czego nie chce.

Zdaniem Andrzeja Harasima udział terapeuty zapewnia tylko jeden procent sukcesu, cała reszta zależy od pacjenta – więc siła woli i nastawienie muszą wiele znaczyć, choć nie da się ich w żaden sposób zmierzyć. „Pracuj ze swoimi myślami – poucza Mariusza neuropsycholog. – Myj się w myślach, jedz w myślach, rozmawiaj w myślach. Na tym teraz polega twoja praca”.

Gdy przez wiele miesięcy nie ma żadnego kontaktu z pacjentami w śpiączce, trudno u nich mówić o motywacji do życia – zauważa prof. Maksymowicz. – Ale wtedy jest ona nieoceniona u ich najbliższych. Im bardziej są zmotywowani do opieki, rozmowy, im silniej oddziałują na podopiecznych, tym lepsze przynosi to wyniki, ponieważ nawet w śpiączce chorzy odbierają pozytywne emocje.

A jak siłę woli i pozytywne nastawienie stwierdzić u dzieci, które też znajdują się nieraz na krawędzi życia? Bodźcem mobilizującym do walki z przeciwnościami losu staje się wtedy dla nich pozytywny wpływ rodziców. – Wcześniakowi w inkubatorze bardzo pomaga obecność mamy – nie ma wątpliwości prof. Ewa Helwich. – Jest przy nim, gładzi, na jakiś czas przytula do piersi. Nie potrafimy tego wpływu ściśle zdefiniować, ale obserwując parametry czynności życiowych, widać kolosalną poprawę.

Dziecko niespokojne się uspokaja. Wcześniak z zaburzeniami rytmu serca wyrównuje ten rytm. Noworodkowi z bezdechem położonemu na mamie można odstawić sztuczne podawanie tlenu, bo całkiem dobrze sobie radzi. – Myślę, że taki wcześniak, urodzony kilka miesięcy przed terminem, przez ten cały czas żyjąc w macicy, byłby w innym otoczeniu, ale czułby i słyszał swoją matkę – zdradza prof. Helwich. – Tu jest w sztucznym środowisku, dla niego jeszcze niefizjologicznym, więc jeśli choć na kilka godzin zapewniamy mu powrót do bezpośredniego kontaktu z nią, to jego organizm nie potrzebuje innego wsparcia.

Prof. Henryk Skarżyński, który od 25 lat przywraca dorosłym i dzieciom słuch za pomocą sztucznych implantów, zauważył zasadniczą różnicę w nastawieniu do żmudnego procesu rehabilitacji po takim zabiegu. – Dorosłych o wiele trudniej wyprowadzić z izolacji – mówi. – A dzieci cieszą się każdym usłyszanym dźwiękiem, nie mają zahamowań. Ich psychika jest jak gąbka, która nasiąka nowymi bodźcami. Są spragnione kontaktu i chwytają się wszystkiego, co pozwala im nawiązać łączność z otoczeniem.

Wyniki widać natychmiast: rehabilitacja u tak silnie zmotywowanego kilkulatka jest szybsza niż u dorosłego, rozwój mowy w następstwie przywrócenia słuchu staje się łatwiejszy. – Dla moich pacjentów to wciąż wygląda na cud – wyznaje prof. Skarżyński. – Ale to się nie dzieje z dnia na dzień. Trzeba się wszystkiego po prostu nauczyć. I dzieciom ta nauka przychodzi żwawiej.

Wiara

Po 15 nowatorskich operacjach wszczepienia stymulatora w Klinice Neurochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie na razie u czterech pacjentów doszło do spektakularnej poprawy. W przypadku dwóch chorych była ona tak gwałtowna, że przerosło to oczekiwania lekarzy. Ale prof. Maksymowicz nie chce widzieć w tym udziału nadprzyrodzonych mocy. – W neurochirurgii podchodzę do cudów realistycznie – mówi. – To po prostu przełamanie tego, co wydawało się niemożliwe. Samo nie dzieje się nigdy.

Prof. Ewa Helwich może ze swojej wieloletniej praktyki przytoczyć dwa przykłady noworodków, którym konsylia lekarskie nie dawały żadnych szans na przeżycie, a mimo to – mówiąc w żargonie lekarskim – pozbierały się podczas leczenia paliatywnego i opuściły szpital w całkiem dobrym stanie.

Cuda polegają w medycynie na tym, że w wyniku skojarzenia różnych procesów nagle ustępują przeszkody, jak ukryte infekcje czy zaburzenia stanu immunologicznego. I organizm w nowych warunkach odzyskuje siły do uporania się z chorobą – próbuje znaleźć uzasadnienie prof. Henryk Skarżyński. – To tak jak w sporcie: rekordy są do pobicia tylko w sprzyjających okolicznościach.

Prof. Jarosław Kaźmierczak, konsultant krajowy ds. kardiologii: – Czy muszę zawsze znaleźć powód, dlaczego pacjent, którego stan wydawał się beznadziejny, nagle odzyskuje pełnię zdrowia? Przecież jakże często mamy sytuację odwrotną – wszystko idzie dobrze, chory tryska optymizmem, a dzień przed wypisem ze szpitala nagle umiera. Dlaczego? Też próżno szukać wyjaśnienia.

Dzięki postępowi medycyny wiara w to, że można dziś wyjść z każdej opresji, niestety zaciemnia prawdziwy obraz. Doniesienia medialne o tak zwanych cudach robią swoje – każdy może uwierzyć, że dla lekarzy wszystko jest dziś możliwe. Najbezpieczniej byłoby powiedzieć, że potrzebny jest zdrowy rozsądek i być może nikomu nigdy nie uda się posiąść pełnej wiedzy o funkcjonowaniu organizmu, by móc wyjaśnić tajemnice przypadkowych uzdrowień lub niespodziewanych zgonów przy błahych chorobach.

W książce „Cud w medycynie”, napisanej przez wybitnych lekarzy, nefrolog prof. Bolesław Rutkowski stwierdza: „Nie używam słowa cud. Lekarzowi ono nie przystoi. Ani pacjentowi, ani jego rodzinie nie mogę nawet dać do zrozumienia, że w sytuacji, w jakiej znalazł się chory, tylko cud może pomóc. Takie słowa to przejaw całkowitej bezradności, odbierającej ludziom resztki nadziei. Bo jeśli medycyna nie jest w stanie pomóc, to w takim razie kto?”.

W lukę między twardo stąpającymi po ziemi medykami a boskim przeznaczeniem trafiają ze swoimi metodami – magicznymi rzecz jasna – uzdrowiciele, znachorzy i szamani. – W ponad 40-letniej praktyce nie spotkałem się z żadnym cudownym wyleczeniem raka – dobitnie stwierdza prof. Jacek Jassem. – Ilekroć ktoś mi o takim cudzie mówi, dokładnie sprawdzam i okazuje się, że albo obok niekonwencjonalnych metod chory stosował tradycyjną terapię, albo był błąd w rozpoznaniu choroby. Niektóre z tych metod mogą uśmierzać ból lub łagodzić nudności. Ale nie leczą raka, co trzeba wyraźnie podkreślić!

Bioenergoterapeuci i naturopaci kontrują: nasze słowo leczy, wzmacnia psychikę, dajemy pacjentom wsparcie i potrafimy okazać troskę znacznie większą niż niejeden lekarz. Ciąg skojarzeń: żyły wodne–wilgoć–reumatyzm dużo szybciej trafi do przekonania laika niż teorie naukowe sytuujące przyczynę tej choroby w zmienionym układzie odporności. To pozwala chorym uwierzyć, że ktoś rzeczywiście chce im pomóc. Uruchamiają się niespecyficzne czynniki terapeutyczne, w farmakoterapii określane nazwą placebo. Często sprowadzane są do sugestii i niesłusznie lekceważone. Choć mimo nagłaśnianych przypadków ustąpienia choroby niepowodzeń w praktyce uzdrowicieli jest znacznie więcej niż sukcesów. Tylko po prostu się o tym nie mówi.

Pewien onkolog z Trójmiasta postanowił w osobliwy sposób wypróbować skuteczność uzdrowiciela, który często gościł na jego oddziale i wmawiał chorym, że na odległość wzmacnia ich organizm. Co wieczór lekarz telefonicznie informował znachora o stanie zdrowia pacjenta. Dowiadywał się, że właściwie dzwoni niepotrzebnie, bo uzdrowiciel wszystko czuje i widzi. Pewnego dnia lekarz zaproponował, aby tym razem uzdrowiciel pierwszy podzielił się z nim wiedzą o stanie chorego. – Czuje się dobrze – odparł znachor. – Gorączka ustąpiła, jest lekki ból głowy.Niestety, pacjent zmarł – uciął lekarz. Uzdrowiciel więcej nie pojawił się w jego szpitalu.

Mówi doświadczony chirurg ze Śląska: – Nie znam bioenergoterapeuty, który swoją energią rozpuściłby kamienie w pęcherzyku żółciowym. Ale wiele problemów związanych z tym narządem ma podłoże nerwicowe. W tych przypadkach uzdrowiciel jest w stanie choremu pomóc, ale niech nie kłamie, że jest cudotwórcą.

Niewielu pacjentów wie o znaczeniu psychiki dla choroby, ponieważ tylko nieliczni korzystają z pomocy psychologicznej. Gorzej, że absolwenci medycyny kompletnie nie zdają sobie sprawy, iż swoją postawą bezpośrednio wpływają na nastawienie chorych i w konsekwencji na przebieg kuracji. Lekarze powinni wzbudzić w chorym zaufanie. Gdy zapytać studentów, jaka powinna być ich pierwsza czynność na izbie przyjęć, dwóch na pięciu odpowie, żeby się pacjentowi przedstawić. Ale żadnemu nie przyjdzie do głowy, żeby się uśmiechnąć! Apostołowie współczesnej medycyny, dla których wyniki badań laboratoryjnych są ważniejsze niż ciepłe słowo i troska, nie powinni ignorować faktu, że każda choroba tkwi w psychice. I tutaj też zaczyna się każda terapia.

Ja My Oni „O niezwykłych zdolnościach umysłu” (100126) z dnia 20.11.2017; W zaułkach umysłu; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Cud mniemany, czyli czy umysł człowieka jest w stanie uzdrowić jego ciało"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną