Marzena ze stacji benzynowej nowego filmu Smarzowskiego jeszcze nie widziała, ale wie, o co chodzi. Robotę wzięła, bo przy nocnych zmianach mogła łączyć pełen etat ze studiami. No i myślała, że w nocy poduczy się do zajęć.
Pierwsza prosta prawda brzmiała: tu się tankuje na okrągło, w dzień paliwo, w nocy piwo. Autorem prostej prawdy był kierownik zmiany, przez którego przemawiała sama mądrość życiowa. Fakt, o czytaniu można było zapomnieć. Tankujący przesuwali się jak na taśmie. Za to socjologię picia Marzena mogłaby już sama wykładać. Przestali ją dziwić dobrze ubrani klienci, wpadający zimą po whiskacza w samych kapciach. Wiedziała, że garści moniaków od pana Zdzisława za puszkę piwa nie trzeba przeliczać, bo będzie co do grosza – a jakby miało nie być, to uczciwie powie.
Połowę klientów stanowili młodzi i anonimowi; nomadzi alkoholowi, których szlak przeciął się w tym akurat miejscu.
(…)
Najbardziej statystyki winduje piwo. Przez część pytanych Polaków w ogóle nieuważane za alkohol. Ankieterom mówią, że nie piją. A dwie rubryki dalej – że dwa piwka na dobranoc. Tego piwa idzie prawie 100 l rocznie na głowę. Trzy razy więcej niż w końcówce lat 80. Pijemy więc dziś jeszcze więcej niż za komuny.
Nawet jeśli zbiorowe odczucie jest takie, że się ucywilizowaliśmy, bo pijanych na ulicach mniej niż kiedyś. Przewrotnie, w wielkomiejskich biurowych środowiskach alkohol jest dziś tabu. Z kraju, w którym sowicie oblewało się każde biurowe urodziny, awansowaliśmy do grupy cywilizowanej – w pracy nie wypada i nie można. Za to szybką małpkę przed czy po pracy, czemu nie…
Cały artykuł Juliusza Ćwielucha i Wojciecha Markiewicza w najnowszym numerze POLITYKI – dostępnym w kioskach, w wydaniach na iPadzie, Kindle i w Polityce Cyfrowej!