Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Manifest kapitalistyczny

Trzy książki, które pozwalają lepiej zrozumieć Amerykę

Ayn Rand, choć nie żyje od 30 lat, wciąż poprzez swoje książki rozpala wyobraźnię tych, dla których liberalny kapitalizm jest idealnym ustrojem. Ayn Rand, choć nie żyje od 30 lat, wciąż poprzez swoje książki rozpala wyobraźnię tych, dla których liberalny kapitalizm jest idealnym ustrojem. EAST NEWS
W księgarniach mamy trzy ważne opowieści o amerykańskim marzeniu. „Atlas zbuntowany” Ayn Rand, „Projekt życie” Davida Brooksa i „Wolność” Jonathana Franzena. Ich lektura pozwala lepiej zrozumieć ideowe fronty przed listopadowymi wyborami.
Od kapitalistycznego produkcyjniaka...materiały prasowe Od kapitalistycznego produkcyjniaka...
...przez fabularyzowaną naukowość...materiały prasowe ...przez fabularyzowaną naukowość...
...po subtelną analizę rodziny i społeczeństwa.materiały prasowe ...po subtelną analizę rodziny i społeczeństwa.

„Atlas zbuntowany” to fenomen. Autorka, rosyjska Żydówka, urodziła się w 1905 r. w Petersburgu. Ojciec po rewolucji 1917 r. stracił aptekę, ale córka dostała się na studia, na filozofię i historię. W 1926 r. wyjechała do USA. Najpierw opracowywała dla Hollywood scenariusze, potem zaczęła pisać na własny rachunek. „Atlas” ukazał się po raz pierwszy w 1957 r. Dziś książka rozchodzi się lepiej niż Biblia, w 2011 r. sprzedano jej w USA ponad 500 tys. egzemplarzy. Jest to na poły moralitet, na poły manifest czystego kapitalizmu. Do entuzjastów Ayn Rand należy nie tylko republikański kandydat na wiceprezydenta Paul Ryan, ale i wieloletni szef banku federalnego, jeden z współwinowajców kryzysu finansowego sprzed czterech lat, Alan Greenspan.

Starszemu czytelnikowi z naszej części Europy „Atlas” łatwo może się skojarzyć z radzieckimi produkcyjniakami, takimi jak „Cement”, tyle że na odwrót. Przesłanie komunisty było proste: „to my jesteśmy cementem naszych czasów”. U Ayn Rand Atlasem dźwigającym na plecach świat zdrowej ekonomii, cementem naszych czasów, są właściciele kopalni, pól naftowych, stalowni i linii kolejowych. Są paraliżowani przez darmozjadów, nieudaczników i leni. Szykanowani przez związkowców, polityków, demokratyczne łże-elity i lewicowych wykształciuchów, którzy niczego nie potrafią zrobić, ale podlizują się motłochowi, ględzą o sprawiedliwości społecznej. Wprowadzając podatki, świadczenia socjalne, ograniczenia produkcji poprzez wdrażanie gospodarki planowej, tylko okradają herosów produkcji z przysługujących im zysków i niszczą kraj. Europę już zniszczyli. Nawet Anglia jest demokracją ludową skazaną na amerykańską pomoc.

Przedsiębiorcy się buntują, tworzą Komitet Obrony Kapitalistów. Świadomie niszczą swoje pola naftowe, kopalnie oraz fabryki i ukrywają się w dolinie Gór Skalistych, gdzie obwiązuje prawdziwy złoty dolar, i tam twórcze umysły mogą rozwijać swe talenty – głównie inżynierowie, ale też zbuntowana aktorka i genialny kompozytor, którzy nie chcą schlebiać motłochowi. Gospodarczemu podziemiu szefuje tajemniczy John Galt – trochę przypomina kapitana Nemo, a trochę hrabiego Monte Christo. Wszyscy są dorodnymi blondynami. Jest też autentyczny pirat Ragnar Danneskjöld, który nie odbiera dobytku bogatym, by go rozdawać ubogim – jak mięczak Robin Hood – lecz odwrotnie: jego okręty uprowadzają statki z pomocą charytatywną dla europejskich demokracji ludowych i niszczą transporty surowców dla upaństwowionych zakładów.

Na własnych zasadach

Główna bohaterka, Dagny Taggart, wiceprezes największej prywatnej sieci kolejowej w USA, waha się między solidarnościowym strajkiem przedsiębiorców a ratowaniem resztek racjonalności w zgangrenowanym systemie nakazowo-rozdzielczym. Stosuje ten sam trik, co Radio Solidarność w stanie wojennym. Przed programowym przemówieniem szefa państwa Galt wcina się w globalną sieć radiowo-telewizyjną i wygłasza do narodów świata niemal stustronicowy manifest czystego kapitalizmu.

Buntownicy wygrywają. W swej Atlantydzie w Górach Skalistych utrzymują zręby prawdziwej gospodarki i gdy państwowa ekonomia się załamie, odbudują kraj na własnych zasadach. Proste i dosadne.

W Polsce „Atlas zbuntowany” ukazał się po raz pierwszy w 2004 r. w prawicowym wydawnictwie na fali pisowskiej walki o władzę. Ale zniknął bez większego śladu w konserwatywnych mediach, bo jego ideologia kompletnie nie przystawała do rozdawnictwa partyjnych apanaży i pokazowej nagonki na przedsiębiorców jako na mafię złodziei i agentów. Jednak sądząc po wpisach internetowych, powieść Ayn Rand ma i u nas swych entuzjastów.

Gdy rozniosło się, że „Atlas” jest programową opowieścią republikanów, a w czasie zjazdu Grand Old Party w 2011 r. odbyła się premiera nakręconego według niej filmu, poznańskie wydawnictwo Zysk&Ska, rzuciło na rynek nowe wydanie. I dobrze, bo trudno o lepszy materiał do zrozumienia mentalności amerykańskiej prawicy. Choć równocześnie wielu konserwatystów jest zdania, że egoizm i leseferyzm Ayn Rand idzie za daleko, tym bardziej że pisarka była wojującą ateistką i zwolenniczką przerywania ciąży. Moderator telewizyjny Jon Stewart nazwał jej ideologię „indywidualizmem totalitarnym”, lustrzanym odbiciem radzieckiego kolektywizmu. A „New York Times” napisał, że w porównaniu z hymnem na cześć agresywnego kapitalizmu w „Atlasie zbuntowanym” hasło Gordona Gekko „Skąpstwo jest sexy” brzmi łagodnie niczym Kazanie na Górze.

Bezpardonowy ekstremizm rynkowy, który Rand głosiła w patriarchalnej epoce Roosevelta, Trumana i Eisenhowera, odpychał właśnie konserwatystów. Nawet zawzięty antykomunista Whittaker Chambers potępiał „Atlasa” jako powieść „zatrutą”. Jednak w ciągu pół wieku wiatr się odwrócił i rozniósł wolnościową nowinę po całym kraju. Zainteresowanie twórczością Ayn Rand wzrosło wraz z triumfem neoliberalizmu Ronalda Reagana i Margaret Thatcher w latach 80. i radykalizacją republikanów w czasach rządów demokraty Clintona.

Popularność Rand w USA jest zdaniem Deana Moyara, profesora filozofii na Uniwersytecie Johna Hopkinsa, odpowiedzią na degradację mitu białego mężczyzny i poszukiwanie kozła ofiarnego po katastrofie bankowej 2008 r. Winą za deficyt budżetowy konserwatyści nie obciążają chciwych oligarchów w czasach George’a W. Busha, lecz Obamę i jego państwową służbę zdrowia dla biednych, co ma być dowodem, że demokraci zmieniają Amerykę już nawet nie w Europę, lecz w Grecję. To tej ideologii „Atlas” daje powieściową narrację: problemy znikną, gdy uznamy wartość silnych i odważnych jako przywódców zdolnych zepchnąć na bok pasożytniczych obrońców dóbr społecznych.

Więcej samodyscypliny, mniej państwa

W 2008 r. Obama porwał wyborców swoją karierą self made mana, teraz ma problemy ze znalezieniem atrakcyjnego języka dla „filozofii sprawiedliwości” Johna Rawlsa. Rawls – odwołując się do Rousseau, Locka i Kanta – twierdzi, że każdy powinien mieć równe prawo do równych wolności podstawowych. Jednak do milionów amerykańskich inteligentów łatwiej dociera krytyka egalitaryzmu zawarta w bestsellerze konserwatywnego dziennikarza „New York Timesa” Davida Brooksa zatytułowanym „Zwierzę społeczne”.

Ta książka także jest na polskim rynku. Niestety wydawnictwo Znak zrobiło wszystko, by ją zgubić. Zmieniono znany już na świecie tytuł na nic niemówiący „Projekt życie”. I dano na okładkę nudne zdjęcie niczym z folderu ekoturystyki: roześmianą parę wśród morza słoneczników. Tymczasem „Społeczne zwierzę” jest rzeczywiście warte lektury, jeśli wiadomo, co się trzyma w ręku.

To tylko pozornie historia amerykańskiej pary, Harolda i Eriki, naszpikowana popularnonaukowymi informacjami z dziedziny psychologii i neurofizjologii, etiologii i biologii, które mają wyjaśnić, jakie procesy zachodzą w naszych ciałach, gdy się zakochujemy, gdy odnosimy sukces lub porażkę. Według informacji Znaku naukowy bagaż książki ilustruje banalną tezę, że naszym życiem w dużej mierze kierujemy nieświadomie.

Tymczasem czytelnik dostał najdonioślejszy dziś chyba traktat anglosaskiego konserwatyzmu. Z książki rzeczywiście można wyczytać, jak w najbardziej intymnych momentach funkcjonuje nasza psychika. Jak bez słów porozumiewamy się z otoczeniem. Jak działa „społeczna chemia” życia. Ale ideologia książki jest żywcem wzięta z empirii brytyjskiego oświecenia, na kontrze do programowych modeli oświecenia francuskiego. To hołd złożony filozofii Davida Hume’a, Adama Smitha czy Edmunda Burke’a, a polemika z Wolterem: więcej samodyscypliny i mniej państwa. Więcej społecznej otwartości, a mniej administracyjnych rygorów. Gdy Brooks prezentował „Społeczne zwierzę” w Anglii, chciał się z nim sfotografować zarówno konserwatysta Cameron, jak i laburzysta Miliband.

Konserwatywna prasa amerykańska rozpływała się z zachwytu nad książką. W biografii fikcyjnej pary dostrzegała programową ilustrację republikańskiej way of life. Harold jako klasyczny biały Anglosas należy do warstwy wyższej. Erika natomiast, pochodząca z rodziny chińsko-meksykańskich imigrantów, wychowywana była „na luzie”. Dopiero uczy się przezwyciężać swe bałaganiarstwo. Kończy fikcyjną academy, szkołę amerykańskiej samodyscypliny, która daje jej szczęście i sukces zawodowy. W wypadku Harolda wszystko jest o wiele prostsze – jest synem miliardera i ma wysoki poziom testosteronu.

„Społeczne zwierzę” rzeczywiście było bestsellerem. Ale renomowany liberalny „New York Review of Books” kręcił nosem, że biografie Harolda i Eriki szeleszczą papierem, dane naukowe nie są ścisłe, a przesłanie płaskie.

Demokraci po przejściach

Sprawiedliwość i bezstronna uczciwość, którą postuluje Rawls i przejmuje Obama, to ideały abstrakcyjne, które dopiero trzeba wypełnić realnymi wartościami i postawami w gąszczu problemów globalnych. Tymczasem w amerykańskiej kampanii wyborczej coraz częściej można usłyszeć, że uczciwość obowiązuje Amerykanów wyłącznie w relacjach z Amerykanami, ma bowiem służyć jedności i solidarności narodowej. Prawicy – i jej tubie, stacji telewizyjnej Fox News – udało się przedstawić Obamę jako socjalistę, który podzielił Amerykanów na dwa wrogie obozy. W ciągu ostatnich 20 lat, tłumaczy Moyar, oba amerykańskie obozy ideologiczne zamieniły się rolami. Kiedyś to demokraci uchodzili za partię indywidualistów i praw człowieka, a republikanie za partię zbiorowego interesu narodowego. Dziś odwrotnie: to republikanie odwołują się do innowacyjnej energii twórczych jednostek, podczas gdy demokraci podkreślają znaczenie wspólnoty.

Jednak przesadne akcentowanie indywidualizmu oburza tradycyjnych konserwatystów. Tom Morello, gitarzysta ulubionego zespołu rockowego Paula Ryana, odciął się na łamach pisma „Rolling Stone” od kandydata na wiceprezydenta pisząc, że jego muzyki nie można włączać do programu dającego dalsze przywileje i tak już uprzywilejowanej elicie, a wdeptującego w ziemię Joego Average’a – przeciętnego Amerykanina.

Tak oto życie dogoniło beletrystykę. Motyw znudzonego muzyka bitowego, który nie daje się wciągnąć do kampanii politycznej, można znaleźć w kolejnym amerykańskim bestsellerze obecnym w naszych księgarniach, w „Wolności” Jonathana Franzena.

Ten doskonały psychogram zgorzkniałej rodziny klasycznych demokratów – bardzo ekologicznych, prospołecznych, liberalnych, a zarazem wewnętrznie porozbijanych i „po przejściach” – pozwala zrozumieć mentalny problem Obamy. Jego wyborcy są może nawet liczniejsi niż republikanie, ale jakby nie wierzyli w siebie. Choć niezupełnie. W odróżnieniu od „Korekt”, poprzedniej powieści Franzena, bohaterowie „Wolności” podnoszą się z upadku. Mimo że całe ich życie układało się krzywo, że kochali nie tych, z którymi zakładali rodzinę, że pracowali nie nad tym, nad czym chcieli, i wychowali dzieci nie tak, jak pragnęli, to jednak – poharatani psychicznie, rozczarowani – znajdują w końcu wewnętrzną równowagę. I to właśnie gitarzysta Richard Katz (w którym łatwo rozpoznać Keitha Richardsa) jest zarówno złym duchem tej rodziny, jak i jej terapeutą.

W porównaniu z literackim kunsztem Franzena, jego psychologiczną precyzją, „Atlas” Ayn Rand jest czystym produkcyjniakiem, łopatologią opartą na czarno-białym schemacie, równie inteligentnie posklejanym z ideologicznych schematów.

Wydawałoby się, że minął czas papierowych programów partyjnych, dających się przenieść na prostą powieściową narrację, że wyborca jest bardziej wyrobiony i nie da się omamić trywialnej opowieści o ekonomicznym cudotwórcy, a tu proszę... Choć może nie jest tak źle i entuzjaści Ayn Rand szukają w „Atlasie zbuntowanym” odpowiedzi na pytanie, kto Ameryce zafundował kryzys finansowy 2008 r., a Europie w 2009 r. „greckie tarapaty”?

Jak zwykle zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że to właśnie egoizm tych nadludzi od Johna Galta, a drudzy, że wręcz przeciwnie, chciwość socjalistycznych „darmozjadów”, „leni” i „szczyli”, żyjących z zasiłków i poprzez podatki okradających tych przedsiębiorców, na których opiera się cały ten zafajdany świat...

Polityka 38.2012 (2875) z dnia 19.09.2012; Kultura; s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Manifest kapitalistyczny"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną