Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

O jeden stopień za daleko

Fot. Jennifer Smith, Flickr, CC by SA Fot. Jennifer Smith, Flickr, CC by SA
Rozmowa z prof. Jeanem Jouzelem paleoklimatologiem, członkiem Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych ONZ (IPCC), o globalnym ociepleniu i jego konsekwencjach
Edwin Bendyk: – Niedawno w Polsce ukazała się książka prezydenta Republiki Czeskiej Vaclava Klausa, w której kwestionuje on wpływ człowieka na zmiany klimatu. W czym problem – pyta – skoro w ciągu ostatniego stulecia temperatura atmosfery wzrosła zaledwie o 0,74 st. C?

Jean Jouzel: – To prawda, wzrost temperatury o niespełna stopień nie jest żadnym problemem. Klimatologów nie niepokoi jednak, co się wydarzyło w przeszłości, tylko co nas czeka. A zgodnie z prognozami zmiana temperatury może sięgnąć 3–4 st. To bardzo dużo. Zdrowy człowiek ma temperaturę ok. 37 st. C. Gdy się ona podniesie do 38 st., samopoczucie pogarsza się, lecz jeszcze nie ma dramatu. Gdy wzrośnie o dalsze 3 st., sprawa staje się poważna. Podobnie w przypadku przyrody: wzrost o 3–4 st. oznacza po prostu radykalną zmianę klimatu. Wiemy z historii, jakie mogą być konsekwencje takiej zmiany.

Kolejny argument Klausa w jakimś sensie znajduje potwierdzenie w tym, co pan mówi. Temperatura atmosfery zmieniała się wielokrotnie w ciągu historii, nawet podczas ostatnich kilkuset lat, kiedy mieliśmy w średniowieczu do czynienia z ociepleniem, potem nadeszła tzw. mała epoka lodowcowa.

Oczywiście, nikt nie kwestionuje zjawiska naturalnej zmienności klimatu. Wpływ na niego ma wiele czynników, np. fluktuacje aktywności Słońca lub wybuchy wulkanów. Ale w tej chwili najważniejszym i najniebezpieczniejszym czynnikiem jest aktywność człowieka polegająca na emisji gazów cieplarnianych, zwłaszcza dwutlenku węgla. Potrafimy z coraz większą precyzją odróżnić naturalną zmienność temperatury i klimatu od wywołanej przez człowieka. Teoretycznie możliwa byłaby sytuacja, że obserwowany wzrost temperatury jest wynikiem aktywności Słońca. Wówczas jednak ogrzewać się powinny wszystkie warstwy atmosfery. Z naszych badań natomiast wynika, że ogrzewają się dolne warstwy, natomiast stratosfera ochładza się. To jasno pokazuje, że wzrost temperatury następuje w warstwie, w której gromadzą się gazy cieplarniane i to właśnie one są odpowiedzialne za zmianę.

Ale emisja dwutlenku węgla przez człowieka jest niewielka w porównaniu z łączną zawartością tego gazu w atmosferze.

Tak się tylko wydaje. Zawartość dwutlenku węgla szacuje się na 600 mld ton, a spowodowana przez człowieka emisja to 8 mld ton rocznie plus 2 mld ton, jakie są skutkiem wycinania lasów. Około 1 proc., niby niewiele. Problem w tym, że tylko 40 proc. produkowanego przez człowieka dwutlenku węgla jest absorbowane przez rośliny i oceany. Reszta zostaje w atmosferze i co roku ilość dwutlenku węgla systematycznie się powiększa. Jednorazowy wzrost o 1 proc. to niewiele, ale systematyczny wzrost o 1 proc. każdego roku to niebezpiecznie dużo.

Bada pan zawartość dwutlenku węgla w atmosferze w przeszłości, analizując rdzenie lodowe z odwiertów w Arktyce i Antarktyce. Wartość tych badań jest jednak kwestionowana, m.in. przez polskiego uczonego prof. Zbigniewa Jaworowskiego.

Znam prof. Jaworowskiego i jego argumenty, w których twierdzi, że moje obliczenia historycznej zawartości dwutlenku węgla są niedokładne ze względu m.in. na zanieczyszczenia wprowadzone podczas wiercenia. Taka krytyka mogła być zasadna 20 lat temu, kiedy wykonaliśmy pierwsze badania rdzeni. Potem jednak badano rdzenie lodowe z odwiertów w różnych miejscach, za każdym razem otrzymując zgodne wyniki. Obecnie krytyka prof. Jaworowskiego jest bezpodstawna.

Przeciwnicy koncepcji globalnego ocieplenia używają także argumentów pozanaukowych. Twierdzą, że po prostu trudno znaleźć pieniądze na krytyczne badania, a jeśli nawet, to trudno opublikować ich wyniki.

Nie istnieje żaden naukowy spisek. Owszem, w tej chwili przeznacza się coraz więcej pieniędzy na badania klimatologiczne, bo ta kwestia staje się coraz poważniejszym problemem. Nie oznacza to jednak, że finansowane są tylko badania potwierdzające ocieplenie klimatu. Uczeni podejmując pracę, nie znają z góry wyników. Odkrycie przed laty, że zawartość dwutlenku węgla w atmosferze zwiększa się i wzrost ten odpowiada za zmiany temperatury, było dla mnie zaskoczeniem. Jeśli dziś w publikacjach naukowych dominują doniesienia potwierdzające globalne ocieplenie, to dlatego, że taka jest rzeczywistość, a nie dlatego, że naukowcy zawarli jakiś układ.

W swoich prognozach zmian temperatury uczeni posługują się modelami komputerowymi, które, jak wiadomo, są niedokładne.

W badaniach nad klimatem ciągle jest wiele niepewności. Prognozując zmiany temperatury w przyszłości odwołujemy się do wielu modeli matematycznych, które dają różne wyniki, pokazujące, jaki może być zakres zmian. Nie wiemy dokładnie, jaka będzie temperatura za 50 lat, wiemy jednak, że jeśli nie ustabilizujemy emisji gazów cieplarnianych przez człowieka, na pewno wzrośnie ona do niebezpiecznego poziomu. Z coraz większą dokładnością jesteśmy w stanie określić, jakie będą regionalne zakresy zmian, a także potrafimy ocenić zmianę innych czynników klimatycznych, jak wielkość opadów. Wiadomo, że zmniejszy się ona w basenie Morza Śródziemnego, wzrośnie natomiast na północy Europy. W efekcie można spodziewać się w przyszłości większej liczby gwałtownych zjawisk pogodowych i powodzi. Wiemy, że zwiększać się będzie intensywność cyklonów. Nie mamy także wątpliwości, że jeśli chcemy powstrzymać ocieplenie i zminimalizować niekorzystne skutki zmian klimatycznych, musimy ustabilizować emisję dwutlenku węgla, czyli ograniczyć ją do poziomu, jaki może być zaabsorbowany przez ekosystem. Dlatego tak ważna jest międzynarodowa konwencja klimatyczna.

Są jednak ludzie, jak duński ekonomista Bjǿrn Lomborg, którzy nie kwestionują faktu zmian klimatycznych, twierdzą jednak, że przeciwdziałanie im nie ma sensu, bo angażuje środki, jakie są potrzebne na rozwiązanie innych pilnych problemów ludzkości. Lomborg mówi wprost, że Protokół z Kioto zabija ludzi.

Znam Lomborga i nie zgadzam się z jego argumentami. Kryzys klimatyczny jest poważniejszym wyzwaniem niż większość innych problemów, jak brak dostępu do wody, głód, choroby. Choćby dlatego, że większość z tych problemów już jest w dużej mierze skutkiem zmian klimatu, a dalsze ocieplenie atmosfery sytuację będzie tylko pogarszać. Jeśli chcemy rzeczywiście skutecznie rozwiązać kwestie wskazywane przez Lomborga jako priorytetowe, najpierw musimy ustabilizować sytuację klimatyczną. Koszty zaniechań będą znacznie większe niż potrzebne dziś nakłady na redukcję emisji dwutlenku węgla.

Słynny raport Nicolasa Sterna, który zwrócił uwagę na ekonomiczne konsekwencje braku przeciwdziałania zmianom klimatycznym, wywołał krytykę. Wspomniany już Vaclav Klaus, który jest ekonomistą, zarzuca, że Stern przyjął rażąco nierealne parametry do szacowania przyszłych kosztów.

Raport Sterna ma charakter raczej jakościowy, o jego dokładność numeryczną można się spierać – nie ona jest w tym opracowaniu najważniejsza. Chodziło o uzmysłowienie, że nie możemy sobie pozwolić na zaniechania, bo będziemy musieli za nie słono zapłacić. Na pewno więcej niż ewentualne potrzebne dziś inwestycje w stabilizację zawartości gazów cieplarnianych w atmosferze.

Podobno lubi pan film Ala Gore’a „Niewygodna prawda”.

Tak, to bardzo dobry film.

Ale brytyjski sąd zakazał jego projekcji w szkołach, o ile nie zostanie ona poprzedzona prelekcją wyjaśniającą, gdzie autor rozmija się z rzeczywistością.

Moim zdaniem Gore tylko dwa razy przesadza w „Niewygodnej prawdzie”. Raz, gdy informuje, że skutkiem ocieplenia może być wzrost poziomu mórz o kilka metrów. Tak może się stać, ale w perspektywie kilkuset lat, a nie, jak wynika z filmu, do końca tego stulecia. Druga słabość to użycie przykładu Kilimandżaro jako dowodu na ocieplenie klimatu. Poza tym to dobry film, zgadzający się z rezultatami publikowanymi w raportach IPCC.

IPCC czy Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatycznych także bywa przedmiotem krytyki ze względu na swoje upolitycznienie.

Raporty techniczne IPCC przygotowywane są przez naukowców i odzwierciedlają stan wiedzy. Z politykami uzgadniamy jedynie podsumowania, co nie oznacza jednak, że pod wpływem ich nacisku nagle wprowadzimy stwierdzenie, że globalnego ocieplenia nie ma. Podsumowanie także musi odnosić się do stanu wiedzy, ewentualne spory redakcyjne dotyczą szczegółów, np. przymiotników określających, czy coś jest bardzo prawdopodobne, czy prawdopodobne. O te słowa potrafimy spierać się całymi nocami, lecz jeśli ktoś porówna teksty przed i po uzgodnieniach, stwierdzi, że zmiany są niewielkie.

Czy jednak idea IPCC nie przeczy duchowi nauki? Jej celem nie jest przecież szukanie konsensu, lecz kwestionowanie zastanej wiedzy.

Misją IPCC nie jest prowadzenie własnych badań, lecz synteza już opublikowanych wyników. To bardzo żmudny proces, jednak dobór naukowców zaangażowanych w tym projekcie gwarantuje rzetelność wyników. Członkowie IPCC wybierani są w warunkach bardzo silnej konkurencji, a o wyborze decyduje wiele kryteriów. Najważniejsze to poziom naukowy udokumentowany opublikowanym dorobkiem. I oczywiście zakładamy, że mogą pojawić się nowe wyniki, które będzie trzeba uwzględnić w kolejnych raportach. Nie mogę jednak sobie wyobrazić, że nagle pojawią się badania mówiące, że zawartość dwutlenku węgla w atmosferze zacznie się zmniejszać. To po prostu niemożliwe.

Czy konferencje – grudniowa klimatyczna w Poznaniu i za rok w Kopenhadze – doprowadzą do przyjęcia nowego porozumienia w sprawie przeciwdziałania globalnemu ociepleniu?

Sądzę, że uda się przyjąć porozumienie, pytanie tylko, czy będzie ono zadowalające. Wiemy, że jeśli chcemy zatrzymać wzrost temperatury, musimy zmniejszyć radykalnie emisję dwutlenku węgla. Jeśli tego nie zrobimy, czekają nas poważne konsekwencje w przyszłości. Oczywiście nie unikniemy wszystkich zmian, do wielu będziemy musieli się zaadaptować. Problem w tym, że jeśli nie zaczniemy przeciwdziałać ociepleniu, redukując emisję gazów cieplarnianych, to nasze zdolności adaptacyjne wyczerpią się za 40–50 lat. Po prostu zmiany klimatu będą większe niż możliwość przystosowania się do nich. Warto sobie uzmysłowić, że to niezbyt odległa perspektywa. Nasze pokolenie jeszcze sobie poradzi, ale nasze dzieci i wnuki już nie. Lepiej więc potraktować globalne ocieplenie poważnie.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną