W XVIII i XIX w. wędrówka po niezagospodarowanych środkowych i zachodnich rejonach Ameryki często była karkołomnym przedsięwzięciem. W pewnym stopniu niedostatek dróg lądowych na zachód od Appalachów kompensowała możliwość transportu wodnego. Z takiej możliwości skorzystali np. Meriwether Lewis i William Clark, którzy jako pierwsi Amerykanie odbyli wyprawę przez Dziki Zachód do wybrzeży Pacyfiku. W maju 1804 r. kierowana przez nich ekspedycja wyruszyła z St. Louis i większą część drogi w stronę oceanu pokonała łodziami, płynąc w górę rzeki Missouri.
Bardzo dobre warunki dla rozwiniętej żeglugi śródlądowej zapewniały znaczne odcinki takich rzek jak Missisipi, Missouri i Ohio. Pod koniec XVIII w. i na początku XIX w. niejedna podążająca na zachód rodzina osadników przemierzała część trasy specjalną łodzią płaskodenną (flatboat), przystosowaną do transportu ludzi i żywego inwentarza. Z kolei do przewozu towarów w powszechnym użyciu był rodzaj galara zwany keelboat.
W drugiej dekadzie XIX stulecia na Missisipi i Ohio zaczęła się trwająca ponad pół wieku era statków parowych. Niektóre z nich były wysokiej klasy pływającymi hotelami, z różnego rodzaju usługami (np. fryzjerskimi), kasynami i restauracjami, w których do posiłków przygrywała orkiestra.
Bezpieczeństwo podróży parowcem zależało przede wszystkim od pilota, który musiał doskonale znać przemierzaną rzekę, wiedzieć, gdzie znajdują się mielizny, a gdzie gwałtowne zakręty, i pilnować, żeby nie doszło do kolizji z innym statkiem.