Sny o potędze. Polska po odzyskaniu niepodległości miała do zagospodarowania niewielką część wybrzeża Bałtyku. Na razie praktycznie bez portów z prawdziwego zdarzenia, bo Gdańsk został ogłoszony Wolnym Miastem i jako taki był, przynajmniej teoretycznie, zdemilitaryzowany. Powołana 28 listopada 1918 r., dekretem Naczelnika Państwa, Marynarka Wojenna była pozbawiona jakichkolwiek okrętów i nie rozporządzała żadnym zapleczem stoczniowym. Powstające w pierwszych latach niepodległości bombastyczne plany zakładały zakup okrętów za granicą, głównie w sprzymierzonej Francji. Bardzo prędko wielkomocarstwowe sny o Marynarce Wojennej rozwiały się, głównie na skutek słabości gospodarczej państwa.
Wiceadmirał Kazimierz Porębski, ówczesny szef Kierownictwa Marynarki Wojennej, doprowadził do zamówienia trzech okrętów podwodnych–stawiaczy min w stoczniach francuskich w ramach przyznanego Polsce kredytu na cele obronne. Następny szef KMW, po zmianach w 1925 r., komandor Jerzy Świrski, raczej na skutek korzystnego zbiegu okoliczności niż dobrej woli Ministerstwa Spraw Wojskowych, uzyskał zamówienie dwóch niszczycieli, zwanych wówczas kontrtorpedowcami – również z francuskiego kredytu. Świrski począł energiczne starania o zakup okrętów wojennych z prawdziwego zdarzenia; za takowe nie mogły uchodzić znajdujące się na stanie marynarki przestarzałe i zdezelowane poniemieckie torpedowce i trałowce, zwane wówczas traulerami. Mogły one, wespół z dwoma kanonierkami, stanowić jedynie bazę szkoleniową dla przyszłych załóg nowych okrętów.
Baza i kadra. Do obsługi floty niezbędne stało się posiadanie warsztatów bazowych. Powstały one w Pińsku i w Gdyni. Potrzebny był również wykwalifikowany zespół fachowców. Szeregi MW zasiliła spora grupa inżynierów, zwłaszcza z marynarki rosyjskiej.