„Tylko wy, Polacy, jesteście jeszcze wierni”
Polacy z Galicji w państwie Franciszka Józefa
Od wroga do sojusznika. Entuzjazm, z jakim mieszkańcy Galicji we wrześniu 1880 r. witali cesarza, zaskakiwał spontanicznością. Od Ostrawy na kolejnych stacjach kolejowych budowano bramy powitalne, by uświetnić przejazd pociągu wiozącego Franciszka Józefa I wraz ze świtą. W Oświęcimiu czekali na niego wszyscy znaczący lokalni politycy. Gdy wysiadł na dworcu w Krakowie, wybrzmiało 101 salw armatnich, a potem zaczął bić na Wawelu dzwon Zygmunta. Przez trzy tygodnie monarcha objeżdżał galicyjskie miasta. Wszędzie witano go z tym samym entuzjazmem. Co tak bardzo różniło się od chłodnego przyjęcia, jakie spotkało młodego monarchę podczas jego pierwszego przyjazdu do Krakowa w 1851 r.
Wtedy świeżo pamiętano o zainspirowanej przez administrację i policję rzezi szlachty podczas rabacji galicyjskiej oraz stłumieniu powstania krakowskiego. Potem austriacki okupant w listopadzie 1848 r. złamał opór buntujących się mieszkańców Lwowa „bombardacją” miasta. Na polecenie gen. Wilhelma von Hammersteina 20 dział ostrzeliwało je przez trzy godziny. Spłonęły ratusz i biblioteka uniwersytecka, zginęło 55 osób. Owa tragedia, która wydarzyła się miesiąc przed wstąpieniem na tron Franciszka Józefa I, zaważyła na tym, jak go w Galicji początkowo postrzegano.
Ale upłynęły trzy dekady i cesarz stopniowo stawał się gwarantem swobód Polaków, a także sojusznikiem gotowym dzielić się z nimi władzą. Ściślej mówiąc, z tymi Galicjanami, którzy gotowi byli lojalnie służyć Najjaśniejszemu Panu.
Kariera polskiego ministra. „[Agenor] Gołuchowski był człowiekiem rozumu, namysłu, twardo stąpającym po ziemi, nie znosił karmiących się iluzją i myśleniem życzeniowym” – ocenił w monografii „Galicyjska »ambasada« w Wiedniu” historyk Damian Szymczak.