„Za samą szlachtę bić się nie będę”
Kościuszko naczelnikiem insurekcji 1794 r.
Ostatni moment na ocalenie Rzeczpospolitej. W styczniu 1793 r. w Petersburgu został zawarty tajny traktat między Katarzyną II a Fryderykiem Wilhelmem II o podziale ziem Rzeczpospolitej po wojnie 1792 r. Ten bezczelny rabunek wyglądał osobliwie, bo do marca zaborcy odkroili swoje łupy – Rosji przypadło 250 tys. km kw. (województwa mińskie, kijowskie, bracławskie, podolskie oraz częściowo wileńskie, nowogródzkie, brzesko-litewskie i wołyńskie), Prusom – 57 tys. km kw. (prócz Gdańska i Torunia Wielkopolska oraz część województw krakowskiego, rawskiego i mazowieckiego) – ale dopiero w lipcu deputaci sejmu grodzieńskiego, w części pod rosyjskimi lufami, w części przekupieni, zatwierdzili „stanie się Polski rosyjską prowincją”. Otrzeźwienie części targowiczan przyszło za późno.
Rzeczpospolita znalazła się w tragicznej sytuacji. Przebywający na emigracji – głównie w Lipsku i Dreźnie – oficerowie i politycy walczący w obronie dzieł Sejmu Wielkiego zdawali sobie sprawę, że to nie koniec i Rosja do spółki z Prusami oraz rywalizującą z nimi Austrią nie cofną się przed całkowitą likwidacją państwa polsko-litewskiego. Prawda, Hugo Kołłątaj próbował, za pośrednictwem posła Jakowa Bułhakowa, przekonać carycę do utrzymania nieco zmodyfikowanej Konstytucji 3 maja w zamian za oddanie tronu wielkiemu księciu Konstantemu, ale wobec ekscesów francuskiego Konwentu (w styczniu 1793 r. został zgilotynowany Ludwik XVI) to była mrzonka. Wstępem do obezwładnienia Rzeczpospolitej była zapowiadana na połowę marca 1794 r. redukcja o ponad połowę jej armii. Pozostała walka. W kraju coraz szersze kręgi zataczała konspiracja.