Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Cukier lepi

Prywatyzacja holdingu cukrowego

Po ostatniej kampanii KSC liczy na zysk w wysokości około 500 mln zł. Analitycy mówią, że rynkowa wartość firmy sięga nawet 3 mld zł. Po ostatniej kampanii KSC liczy na zysk w wysokości około 500 mln zł. Analitycy mówią, że rynkowa wartość firmy sięga nawet 3 mld zł. Chris Knaggs / BEW
Cukier w Polsce jest bardzo drogi. Droższy niż w Niemczech. Nic dziwnego, że najbogatsza polska firma spożywcza to właśnie spółka z tej branży. Prywatyzuje się od siedmiu lat: bez skutku, za to z aferami.
EAST NEWS

Krajowa Spółka Cukrowa, z siedzibą w Toruniu, miała definitywnie przejść z rąk państwowych w prywatne w 2012 r. Proces prywatyzacyjny jednak przerwano po raz trzeci, gdyż wybuchła kolejna afera. Przed kilkoma laty okazało się, że KSC jest zamieszana w fikcyjny eksport cukru do Kirgizji i wyłudzenie z Agencji Rynku Rolnego nienależnych dopłat. Teraz pojawiło się podejrzenie, że największy polski koncern spożywczy, Maspex z Wadowic, w sposób nieformalny pożyczał pieniądze na zakup akcji KSC pracownikom i plantatorom buraków cukrowych. Czyli w niedalekiej przyszłości odkupiłby od nich otrzymane akcje i, niewykluczone, przejąłby kontrolę nad cukrowym gigantem. Do akcji wkroczyło CBA.

Podejrzenia są o tyle prawdopodobne, że do grupy Maspex należy Tymbark, największy producent soków i napojów. Cukier jest dla niego jednym z podstawowych surowców. KSC jako największy w kraju producent cukru kontroluje aż 40 proc. rynku. Każda polska firma spożywcza, która potrzebuje do produkcji cukru (w ostatnich latach coraz bardziej deficytowego i przez to drożejącego), jest żywo zainteresowana udziałem w prywatyzacji Krajowej Spółki Cukrowej. Każda jednak musi obejść się smakiem. Zgodnie z prawem udziały w KSC mogą kupować tylko pracownicy spółki i plantatorzy. Stąd te podchody Maspexu.

KSC od początku jest tworem politycznym. O jej powstanie z wielką determinacją walczyło tzw. oczko, czyli sprzeciwiających się wszelkim prywatyzacjom 21 posłów Akcji Wyborczej Solidarność, gdy ta doszła do władzy. Przestarzałe, wymagające gruntownej modernizacji, cukrownie polskie próbowano wcześniej ratować przed upadkiem, łącząc je w holdingi. Niewiele to pomogło. Holdingi sprzedawano więc zagranicznym inwestorom, którzy zobowiązywali się je unowocześnić. Najbardziej nierentowne cukrownie zamykano, żeby pozostałe mogły wydłużyć zbyt krótki okres kampanii, czyli przerabiać buraki przez większą część roku.

Oczko, pod wodzą Gabriela Janowskiego, niegdyś posła i wyjątkowo barwnego ludowego polityka, sprzeciwiając się temu, by wszystkie cukrownie przeszły w obce ręce, po latach walki doprowadziło w końcu w 2002 r. do powołania Krajowej Spółki Cukrowej, zwanej także Polskim Cukrem. Wielkim zwolennikiem jej powstania była grupa posłów PSL, w tym obecny minister rolnictwa Stanisław Kalemba. Do spółki wcielono wszystkie te cukrownie, których jeszcze nie zdołano sprywatyzować. Z kilkudziesięciu zostało dziś już tylko siedem.

Twórcy koncernu walczyli o jak najkorzystniejszy dla rolników kształt ustawy o Krajowej Spółce Cukrowej. Zapisano w niej, że beneficjentami przyszłej prywatyzacji mogą stać się wyłącznie pracownicy przedsiębiorstwa oraz plantatorzy buraków, którzy dostarczają je do koncernu. Nikomu innemu papierów Polskiego Cukru sprzedać nie można.

W krajach starej Unii udziałowcami wielu firm spożywczych są rolnicy, dostawcy surowców. – Plantatorzy buraków mają spore pakiety w rodzinnym niemieckim koncernie Pfeifer Und Langen, obecnym także w Polsce (należy do niego 10 proc. rynku) – twierdzi Małgorzata Ostrowska, wiceminister skarbu w rządzie SLD-PSL. Między nimi a naszymi jest jednak spora różnica. Tamci są wielkimi farmerami. Nasi przeważnie sieją buraki na niedużych spłachetkach ziemi, więc ich dochody i możliwości finansowe są niewielkie. I powstał klincz. Ci, co mogliby kupować udziały w Polskim Cukrze, nie mają za co. Ci, którzy chcieliby kupować, mają za co, a nie mogą.

Spółka drożeje...

Wartość Krajowej Spółki Cukrowej błyskawicznie rośnie. Nie dlatego jednak, że jest tak dobrze zarządzana, ale na skutek decyzji Komisji Europejskiej, która w 2005 r. nakazała krajom Wspólnoty zmniejszyć produkcję cukru. Polsce zmniejszono limity produkcji o 20 proc., najmniej efektywne cukrownie zamknięto. KSC i plantatorzy otrzymali za to od Komisji Europejskiej sowitą rekompensatę finansową. To jedna z przyczyn sukcesu.

W ten sposób jednak z kraju, który wytwarzał cukru więcej, niż konsumuje, przeobraziliśmy się w kraj, w którym cukru jest za mało. Od czasu tej źle pomyślanej reformy cukru brakuje zresztą w całej Unii. Ale wysokich ceł, ograniczających import spoza Wspólnoty, nie zniesiono. Bronią ich unijni oraz nasi plantatorzy buraków, a także koncerny cukrowe, które na tym deficycie zarabiają coraz więcej. Również Krajowa Spółka Cukrowa.

 

Według Komisji Europejskiej, koszt produkcji unijnej tony cukru nie przekracza 404 euro, w Polsce producenci sprzedają go po 700, a nawet 800 euro za tonę. Drożej niż w Niemczech. Różnica między kosztami a ceną wynosi rocznie ok. 3 mld zł. To swoisty podatek, który polscy konsumenci płacą producentom cukru. Z rachunku wynika, że aż 40 proc. tej sumy inkasuje KSC. Gdyby rynek unijny otworzył się na import i zniósł cła zaporowe (ponad 400 euro za tonę), na co od lat naciska Światowa Organizacja Handlu, zobaczylibyśmy, ile KSC oraz jej niemieccy i francuscy konkurenci naprawdę są warci. Na razie skutecznie przeciwko temu lobbują, a Polski Cukier korzysta.

Po ostatniej kampanii KSC liczy na zysk w wysokości około 500 mln zł. Analitycy mówią, że rynkowa wartość firmy sięga nawet 3 mld zł. To zaostrza apetyt uprawnionych do jej nabycia, ale nie powiększa ich zasobów finansowych. Zwłaszcza że KSC swoimi ogromnymi zyskami z plantatorami buraków dzielić się nie chce. Mimo że – zgodnie z rozporządzeniem ministra rolnictwa oraz unijnymi zasadami – powinna oddawać im połowę. – Plantatorzy kierują więc sprawy do sądów – informuje Stanisław Barnaś, prezes Krajowego Związku Plantatorów Buraka Cukrowego. Po 15 listopada pozwów przybędzie, KSC można będzie wtedy skarżyć także za ostatnią kampanię, bo spółce minie termin rozliczenia się z dostawcami.

Stosunki na linii spółka–dostawcy surowca stają się coraz bardziej napięte. Im bogatsza jest bowiem Krajowa Spółka Cukrowa, tym bardziej pracowników i plantatorów nie stać na jej kupno. Prywatyzacyjny klincz się przedłuża.

...plantatorzy biednieją

Przy ostatniej próbie prywatyzacji uprawnionych do zakupu udziałów było 18 tys. osób. Ponad 16 tys. plantatorów i około 2 tys. pracowników. Gdyby uznać, że KSC warta jest rzeczywiście 3 mld zł, każdy z uprawnionych, średnio, musiałby się liczyć z wydatkiem około 150 tys. zł. Nie ma mowy ani żeby tyle mieli, ani żeby chcieli aż tyle wydać. Gotowość zakupu udziałów zgłosiło niecałe 12 tys. osób. Grono to chciało wejść w posiadanie 40 proc. oferowanych akcji. Pakiet kontrolny nadal więc pozostawałby w rękach państwa, które obecnie ma 80 proc. walorów spółki. To druga przyczyna wstrzymania prywatyzacji.

Teraz Ministerstwo Skarbu przygotowuje się do kolejnego, czwartego już podejścia do sprzedaży spółki. Potencjalni właściciele oczekują, że zaproponuje wreszcie taką cenę, jaką będą w stanie zapłacić. I że przynajmniej za część udziałów można będzie zapłacić pożyczką udzieloną plantatorom i pracownikom przez KSC. Ministerstwo na razie gotowe jest wyrazić zgodę na pożyczkę w wysokości 20 proc. Nabywcy będą mogli ją zwracać aż przez siedem lat. Teraz strony targują się o odsetki. Te preferencje wydają się jednak uprawnionym stanowczo za mało preferencyjne, a cena KSC ciągle za wysoka. Przy ostatnim podejściu KSC wyceniono na zaledwie 1,6 mld zł, ale suma ta jeszcze się obniży, bo spółka umorzy część swoich akcji. Mówiąc wprost – za część pieniędzy, które ma w kasie, wykupi od ministerstwa część swoich akcji. Ministerstwo też będzie zadowolone, bo gotówka przepłynie do budżetu.

 

Im mniej jednak będą musieli zapłacić za akcje Krajowej Spółki Cukrowej uprawnieni do jej nabycia, tym więcej będzie potem chętnych do przejęcia tych akcji pod stołem. I do sowitej zapłaty za wyzbycie się papierów. Prywatne firmy, zainteresowane przejęciem udziałów w cukrowej spółce, doskonale się orientują w jej rzeczywistej wartości. Potencjalni właściciele przekazują sobie informacje, ile dziś można na skupieniu akcji dla kogoś zarobić. Na pewno więcej, niż zarobili ci, którzy pozbyli się akcji, jakie dostali wcześniej. W rękach plantatorów i pracowników znajduje się bowiem już w tej chwili 20 proc. udziałów KSC, jakie dostali przed laty jako akcje prywatyzowanych cukrowni, które potem weszły w skład KSC i zamienione zostały na jej papiery. Wielu już swoje sprzedało. Często nieformalnie, nadal pozostając ich prawnymi właścicielami.

Żeby bowiem transakcja była zgodna z prawem, kupujący również musi być plantatorem albo pracownikiem spółki. Zgodnie z wolą twórców Polskiego Cukru, którzy tak wytyczyli ścieżkę jego prywatyzacji, żeby nigdy, przenigdy nie mógł dostać się w obce ręce.

W ten prosty sposób plantatorzy i pracownicy otrzymali zachętę, by zamieniać się w słupy. Spieniężają swoje udziały, ciągle pozostając ich prawnymi właścicielami. Transakcje odbywają się pod stołem.

...a politycy są zadowoleni

Kiedy w ostatnim prywatyzacyjnym podejściu wartość akcji KSC wyceniono na 1,6 mld zł, cena okazała się już na tyle atrakcyjna, że zgłosił się pełnomocnik reprezentujący 58 uprawnionych do zakupu. Każdy z nich zadeklarował chęć zakupu 5 proc. akcji KSC i wniósł przedpłatę na transakcję wartą każdorazowo kilkadziesiąt milionów złotych. Andrzej Zawadzki, plantator, ale także prezes siedleckiego Cukrohurtu handlującego cukrem, wyciąga z tego wniosek, że ta grupa plantatorów to także słupy. Najwyraźniej zobowiązali się do sprzedaży swoich udziałów, gdyby tylko zostali ich prawnymi właścicielami. Prawdopodobnie właśnie na rzecz Maspexu, a może któregoś z niemieckich konkurentów? Słupów może być oczywiście o wiele więcej, na razie się jednak nie ujawniają. O Zawadzkim plantatorzy także mówią, że skupuje.

Wokół tej ogromnej, państwowej firmy, której kasa pęka od pieniędzy, kręcą się także politycy. Jeśli wierzyć mediom, w spółce znajdują zatrudnienie krewni i znajomi zarówno liderów PSL, nieistniejącego już SKL, jak i Platformy. – Zwłaszcza grupy posłów siedleckich – twierdzi były członek rady nadzorczej KSC. To region wyborczy zarówno Marka Sawickiego z PSL, jak i Andrzeja Halickiego z PO.

Uważni słuchacze słynnych taśm Serafina usłyszeli, jak jego rozmówca Łukasik (były prezes KSC) twierdzi, że w sprawie prywatyzacji spółki „Marek z Arturem wszystko już ułożyli”. Prawdopodobnie chodzi o Marka Sawickiego i Artura Balazsa.

Dla Małgorzaty Ostrowskiej z SLD zainteresowanie polityków spółką jest zrozumiałe. – Ona ma przecież ponadmiliardowe obroty. Do obsadzenia są setki stanowisk. Aż do następnych wyborów.

Dlatego mecenas Andrzej Żebrowski, którego kancelaria przygotowywała pierwszy prospekt emisyjny dla KSC, uważa, że spółka może się sprywatyzować według innego scenariusza. W pierwszym etapie będzie tak, jak chcą plantatorzy – każdy z uprawnionych będzie mógł kupić proporcjonalnie tylko tyle akcji, ile wynika z ilości dostarczanych przez niego do cukrowni buraków. W drugim spośród kilkunastotysięcznego grona nabywców wyłoni się grupa 20–30 osób, które będą miały wystarczającą siłę finansową, by przejąć kontrolę nad spółką. W kolejnym podejściu może się okazać, że wystarczy już nawet kilkaset milionów złotych. Jest na wsi wielu bogatych przedsiębiorców, najczęściej byłych lub obecnych polityków, którzy już się dorobili. Do kolejnej prywatyzacji KSC przystąpią we własnym imieniu jako np. plantatorzy buraków albo znajdą sobie zaufane słupy. To oni wyłonią potem zarząd, rozdawać będą intratne kontrakty i zarabiać krocie na niebywale drogim cukrze. Na razie czekają na atrakcyjną cenę spółki.

Krajowa Spółka Cukrowa jest w stanie wyżywić niejedną partię i tysiące dobranych „wspólników”. Czyżby o to twórcom Polskiego Cukru chodziło?

Polityka 45.2012 (2882) z dnia 07.11.2012; Rynek; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Cukier lepi"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną