Od bez mała dwóch miesięcy NATO bombarduje Jugosławię. I jest to również nasza wojna, choć polskie bomby i rakiety nie spadają na "twarde" i "miękkie" cele w Serbii czy Kosowie. Statystujemy w dramacie, który na naszych oczach zmienia oblicze Europy i być może świata. Ta wojna dostarcza nie tylko cierpień bezpośrednim uczestnikom; jest także wielkim problemem moralnym i intelektualnym. Na całym świecie trwa wojna na słowa, zażarta dyskusja o tym, co się zdarzyło i jakie mogą być skutki tych wydarzeń.
W Belgradzie krąży anegdota o pewnym serbskim generale, który wpadł w furię widząc suszące się na tarasie własnego domu białe koszule. - Natychmiast je zdejmij - rozkazał żonie. - Gotowi pomyśleć, że kapitulujemy.
Wypracowaną w Waszyngtonie myśl strategiczną Sojuszu na najbliższe dziesięć lat można najkrócej sprowadzić do formuły: "zobaczy się". Istnieje oczywiście niezmienny program obowiązkowy NATO: zagwarantowanie bezpieczeństwa 19 państwom członkowskim oraz wspólnej solidarnej pomocy każdemu z nich w przypadku agresji z zewnątrz. Ale cała reszta zadań - tych poza obszarem Sojuszu - pozostaje mniej lub bardziej mglista. Niczego się tu zobowiązująco nie dekretuje, ale i niczego nie wyklucza.
Najpierw święto popsuła wojna w Kosowie. A tuż przed obchodami - strzelanina w szkole w Littleton, w Kolorado, w której zginęło 15 uczniów. Od tego wydarzenia zaczynały się wszystkie dzienniki TV i wielogodzinne relacje na żywo, ociekające krwią. W przerwach pokazywano zniszczone budynki telewizji w Belgradzie. A w tle dziewiętnastu przywódców NATO, w rytm marsza, ściskało sobie dłonie.
NATO ma 50 lat. Narodziło się wraz z zimną wojną oraz żelazną kurtyną, rozdzielającą Europę i świat na dwa bloki. Przez dziesięciolecia zaznaczane było na polskich mapach sztabowych jako nieprzyjaciel. I właśnie jubileusz półwiecza Sojuszu, 23 kwietnia w Waszyngtonie, przygotowywany od wielu miesięcy, miał przypieczętować epokowe zmiany. NATO powita tam trzech nowych członków ze środkowej Europy. Zaprosiło też na wspólne obrady rosnącą rodzinę Partnerstwa dla Pokoju, ponad dwudziestu państw wspierających akcje pokojowe i inicjatywy Sojuszu - w tym Rosję i Ukrainę. Ale przede wszystkim Sojusz miał ogłosić w Waszyngtonie swoją nową strategię: określić nowe zadania i nowe wyzwania wobec dzisiejszych zagrożeń (jak nacjonalizmy, terroryzm czy niekontrolowany dostęp do broni jądrowej). Wojskowa operacja NATO w Jugosławii sprawiła, że wszystkie mniej lub bardziej teoretyczne rozważania nagle nabrały wymiaru praktycznego - i to w dramatycznym kontekście katastrofy humanitarnej. Jaki jest mandat NATO, jakie związki łączą Sojusz z ONZ, gdzie leżą granice suwerenności państw, co usprawiedliwia zbrojną interwencję Paktu? Te pytania są również niezwykle istotne dla Polski - od miesiąca będącej członkiem Sojuszu. U progu waszyngtońskiego szczytu i w samym środku wojny o Kosowo wokół tych tematów skupiliśmy rozmowę z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Czy akcja NATO była konieczna? Czy Polska, u boku Stanów Zjednoczonych, staje się teraz żandarmem świata, strażakiem do gaszenia odległych konfliktów? Jak to wpłynie na stosunki Polski z Rosją? Czy wobec ewidentnego kryzysu ONZ istnieje inna struktura międzynarodowa gotowa przejąć wspólne starania o spokojniejszy świat?
W czwartym tygodniu działań NATO w Jugosławii - po 4,6 tys. lotów bojowych, wystrzeleniu 1,5 tys. rakiet i zrzuceniu 5 tys. ton materiałów wybuchowych, na co poszło w sumie 1,6 mld dolarów - to Slobodan Miloszević jest bliżej celu niż starająca się go powstrzymać armada Sojuszu. Ten cel to wysiedlenie Albańczyków z Kosowa.
Równo przed rokiem w reportażu z Kosowa pytaliśmy na okładce POLITYKI: "Kosowo: nowa wojna w Europie?". Kiedy będziecie państwo czytali te słowa, w drodze znajdzie się już może milion Albańczyków - wypędzonych, pozbawionych domów, paszportów, korzeni, nadziei. To ostatnie pewnie wielkie przymusowe wysiedlenie dwudziestego wieku ma przede wszystkim wymiar ludzki: humanitarnej klęski. Ma ono także wymiar polityczny. Przypomina Europie o istnieniu tego małego rozproszonego narodu, przez dziesięciolecia pozostającego w izolacji - podzielonego między dawną Jugosławię i Albanię. Albania niegdyś kojarzyła się ze schronami atomowymi, egzotycznym sojuszem z Chinami i groźną tradycją rodzinnej wendety. Mijająca dekada, mimo demokratycznych wysiłków Albańczyków, utrwaliła obraz chaosu, zbrojnych band, rozpadu państwa, żywiołowej emigracji. Albania to biegun biedy w Europie. Teraz do wszystkich tych kłopotów doszli jeszcze uchodźcy. Krucha Albania może nie przetrwać tego naporu, podobne zagrożenie staje przed młodą Macedonią, pozostającą dodatkowo w sporze z Bułgarią i Grecją. Jeśli Albańczycy mają powrócić do Kosowa - czego stanowczo domagają się państwa NATO - to na jakich warunkach? Jeśli Kosowo, bezprecedensową decyzją od zakończenia drugiej wojny, miałoby uzyskać niepodległość, to czy będzie zdolna do samodzielnej egzystencji, a jeśli nie, to z kim - i czyim kosztem - mogłoby się łączyć? Czy na gruzach Wielkiej Serbii może wyrosnąć pęczniejąca islamska Wielka Albania? Jakie Bałkany wyłonią się z tego bezmiaru krwi i nieszczęść?
Trzeci tydzień ataków sił powietrznych przeciwko Serbii niewiele przybliżył NATO do celu i finału operacji. Miało nim być zmuszenie serbskich jednostek do zaprzestania wysiedleń i do wycofania się z Kosowa oraz powrót do stołu rokowań. Co więcej, plan pokojowy, jaki na tym stole leży od lutego, od czasu nieudanych serbsko-albańskich rozmów w Rambouillet, zaczyna tracić sens.
Cały świat patrzy na upiorne relacje z Kosowa i Belgradu. Z jednej strony eksplozje rakiet w wielkim mieście, z drugiej wypędzenie w ciągu kilku dni tysięcy albańskich Kosowarów. Czystki etniczne, masowe deportacje, pogromy i przymusowe przesiedlenia - miały miejsce od niepamiętnych czasów. Jednak stałym elementem "ostatecznego rozwiązywania" historycznych konfliktów okazały się one dopiero w wieku XX, w którym zabito i zamordowano 187 milionów ludzi, a dodatkowe miliony wygnano z dawnych stron rodzinnych do na nowo wyciętych na mapie państw narodowych. Tragedia i Kosowa, i Serbii - wyrok przesunięty o półwiecze - wpisuje się w tę ponurą tradycję.
Fadil w ciągu czterdziestu lat swego życia kilkaset razy przechodził granicę kosowsko-macedońską. Granicę, która w czasach byłej Jugosławii istniała tylko na mapie. Teraz od strony macedońskiej strzegą jej czołgi NATO, uzbrojeni po zęby żołnierze macedońscy oraz dziesiątki policjantów z oddziałów specjalnych. Fadil przekroczył tę granicę jako jeden z tysięcy Albańczyków uciekających przed serbskimi siłami zbrojnymi.