W cyberpunkowej dystopii świata przyszłości, cały czas prąc do przodu, pokonujemy wrogów kataną i shurikenami.
Przyszłość przedstawiono w retrofuturystycznej konwencji – tak, jak mógłby ją sobie wyobrażać Lem sześć dekad temu.
Lata 80., Japonia – kraina przerażających, mrożących krew w żyłach zdarzeń, za które odpowiadają mroczne istoty nie z tego świata.
Filmy o superbohaterach ze stajni Marvela, mimo że realizowane przy oszałamiających budżetach, są schematyczne i nudne. Gry – przeciwnie.
Fascynująca przygoda. Gęsia skórka gwarantowana.
Tę grę powinno się bojkotować.
Mechy potrafią latać i robić w powietrzu zwroty z gracją ważek. No doprawdy mechom taka frywolność nie przystoi.
„Widmo wolności” łapie dobre tempo i zaciekawia.
Jest XXIV w. Ludzkość, po opuszczeniu umierającej Ziemi, rozproszyła się po kosmicznych koloniach. Członkowie elitarnej organizacji odkrywców zwanej Konstelacją – w tym gracz – przemierzają Drogę Mleczną, szukając cechujących się niezwykłymi właściwościami artefaktów obcej cywilizacji.
Polski CD Projekt po serialu animowanym poszerza uniwersum swojego „Cyberpunka 2077” o powieść, wydaną od razu także w wersji anglojęzycznej. Co się kryje za tą ekspansją?