Zwolennicy handlu w niedzielę odnieśli jedno małe zwycięstwo. Ale przeciwnicy nie składają broni. Szykuje się długa wojna, na żaden sensowny kompromis nie ma co liczyć.
Centra handlowe cieszą się, bo zarobią na przedświątecznym szale konsumpcyjnym. Za to katastrofa czeka miejscowości górskie, gdyż zdaniem rządu lepiej chodzić po sklepach, niż jeździć na nartach.
Pandemia dobiera się do naszych portfeli. Nastroje konsumentów i ocena osobistej sytuacji finansowej były w październiku najgorsze od lat, a w listopadzie są już fatalne.
Wciąż zamknięte sklepy meblowe to dowód słabości Jarosława Gowina, który niby jest wicepremierem i superministrem, a w praktyce nikt w rządzie nie zwraca na niego większej uwagi.
Nie ma już ognisk zakażeń. Tam, gdzie gęstość zaludnienia jest największa, koronawirus rozprzestrzenia się najgwałtowniej. Dlatego siedzenie w domu ma sens.
Tesco wycofuje się z polskiego rynku, w siłę rośnie pozostające dotąd nieco w cieniu Netto. Rząd musi poszukać innego kandydata na bazę swojej narodowej sieci handlowej.
Choć znoszenie kolejnych ograniczeń w kraju i za granicą jest dobrą informacją dla gospodarki, to cieszyć należy się z umiarem. Eksport odmrozi się stopniowo.
Centra handlowe mają ożyć w poniedziałek, ale nie wszystkie sklepy zostaną ponownie otwarte. Część najemców wypowiada umowy. Chce wytargować zniżki w czynszach czy nie ma złudzeń co do przyszłości?
Wizyty w sklepach spożywczych są bez wątpienia obarczone pewnym ryzykiem zdrowotnym. Równocześnie zapewniają miejsca pracy w handlu i produkcji żywności. Zakupy będą jeszcze trudniejsze niż dotąd.
Dzięki nowym technologiom sklepy mogą już działać bez obsługi, a klientom do zakupów wystarczy smartfon z aplikacją. Nie wiadomo tylko, czy ta cyfrowa rewolucja poradzi sobie z analogowymi złodziejami.