Rząd Borisa Johnsona domaga się nowych zasad handlu między Wielką Brytanią i Unią na irlandzkiej granicy. Wspólnota te żądania odrzuca, więc napięcia między wszystkimi stronami konfliktu znowu tylko rosną.
Protesty wywołane dodatkowymi procedurami celnymi po brexicie stają się coraz bardziej agresywne. A w tle głośno wybrzmiewa echo starych konfliktów i lat terroru.
Z raportu niezależnej komisji śledczej wynika, że w latach 1922–98 w 18 kościelnych ośrodkach zmarło 9 tys. małych dzieci. Dla Irlandii nadszedł czas rachunku sumienia.
Zawoalowane groźby prezesa, że w obronie rzekomo zagrożonych wartości chrześcijańskich należy użyć „wszystkich środków, którymi dysponuje państwo”, tylko pogłębią konflikty.
Wciąż pytamy: czy po pandemii wszyscy będą mogli wrócić do tej samej pracy i zdołają utrzymać swój status materialny? Ile osób na dobre straci zajęcie? Pisze irlandzki dziennikarz.
Nacjonalistyczno-lewicowa i eurosceptyczna partia Sinn Féin wygrała wybory. W ostatnich latach była na marginesie irlandzkiej polityki – jej propozycje wydawały się zbyt radykalne, a elektorat odstraszała historia.
Widmo brexitu, niskie podatki i coraz łagodniejsze legislacje dotyczące kwestii światopoglądowych sprawiły, że miniony rok był rekordowy dla Zielonej Wyspy. Wydano w tym czasie prawie milion irlandzkich paszportów.
Politykę brytyjską oraz brytyjskie społeczeństwo przeorał głęboki spór; te rany nie zabliźnią się przez dekady.
Brytyjsko-irlandzkie negocjacje w sprawie brexitu przypominają komedię omyłek, w której żadna ze stron nie rozumie, z kim właściwie rozmawia.
Jest 2018 r., przez świat przetoczyła się akcja #MeToo, a w irlandzkim sądzie argumentem przeciw dziewczynie twierdzącej, że została zgwałcona, ma być to, że włożyła stringi.