Targane kryzysami Zimbabwe czeka na drugą turę wyborów prezydenckich. Dyktatora może zastąpić przywódca związkowy okrzyknięty afrykańskim Wałęsą.
Jeszcze niedawno zdawało się, że demokratom nic nie odbierze zwycięstwa w wyborach do Białego Domu. Teraz wygląda na to, że sami się pozagryzają.
Niekończący się tasiemiec amerykańskich prawyborów to nie rekwizyt historii. To ciągle nowatorska w świecie metoda rozbijania machiny partyjnej: zwykli wyborcy, a nie aparat, wybierają przywódcę.
W USA trwa prezydencka kampania wyborcza. Co czeka Stany Zjednoczone, Europę – w tym Polskę – i cały świat po odejściu George’a W. Busha i wyraźnym wyczerpaniu neokonserwatywnej rewolucji w Waszyngtonie? Czy tak kończy się amerykańskie stulecie?
Czy Barack Obama wygra? Ciekawsze od tego jest pytanie: czy to możliwe, by dzięki niemu spełnił się nowy American Dream – prawdziwe pojednanie białych i czarnych?
Wybory prezydenckie w Serbii przyniosły sukces zwolennikowi szybkiej integracji z UE, ale krajobraz, jaki pozostał po batalii, jest prawdziwie bałkański. Dwa elektoraty, które podzieliły kraj, pat w sprawie niepodległości Kosowa, kryzys rządowy i perspektywa przyspieszonych wyborów do parlamentu.
W akademii wojskowej miał opinię chuligana. Partyjni koledzy uważają go za nielojalnego luzaka, prawicowi konserwatyści za zdrajcę. Jest bohaterem wojennym, niedługo skończy 72 lata i po rezygnacji Mitta Romneya będzie kandydatem prawicy na prezydenta. Z dużymi szansami na zwycięstwo.
Po pierwszych starciach prawyborczych w USA wiadomo tylko, że nic jeszcze nie wiadomo. Sensacja goni sensację, pojawia się fuks za fuksem. Tak nie było w Ameryce już od lat.
W Kenii wybuchła niebezpieczna mieszanka: populizmu, żądzy władzy, korupcji i plemiennej polityki.