Artykuł opublikowany w Polityce nr 38/2005
Inflanty były krainą nadmorską, strategiczną, schedą po niemieckim zakonie kawalerów mieczowych; w 1561 r. sekularyzował się on i oddał pod opiekę polskiego króla Zygmunta Augusta. Polacy byli świadomi ważności tego regionu dla interesów Rzeczypospolitej: „Co dalej? Szwedowie was przez morze sięgają/A Inflanty wam prawie z garści wydzierają” – pisał Jan Kochanowski w 1563 r.
Zaraz po oddaniu się wielkiego mistrza Gotharda Kettlera pod protekcję polską wybuchła I wojna północna o Inflanty. Toczyła się w latach 1563–70 między Polską, Szwecją, Rosją i Danią, wchodzącymi w zmienne sojusze. Kompromisowy pokój w Szczecinie niczego trwałego nie przyniósł.
W 1577 r. Iwan IV Groźny znów ruszył nad Bałtyk przez Inflanty. Został dotkliwie pobity przez Stefana Batorego, który nie tylko odzyskał krainę, ale zażądał też od Szwecji oddania Rzeczypospolitej Estonii, a przynajmniej Rewla (dziś Tallina). Do tej pory nie wiemy, dlaczego Batory dramatycznie zaogniał konflikt ze Szwecją.
Zwycięstwa w cholerycznym stylu
Rzeczpospolita była do owych czasów zwycięzcą w starciach z sąsiadami. Ale w 1587 r. Polacy i Litwini wybrali na swego władcę królewicza szwedzkiego Zygmunta Wazę. Po matce Katarzynie był on Jagiellonem i w zamysłach herbowych unia personalna ze Szwecją miała uczynić Bałtyk wewnętrznym morzem polskim; wybór Zygmunta zza morza „maris dominium Rzeczypospolitej przyniesie” – czytamy opinie szlachty. Moskwa miała zostać zablokowana i odcięta od morza. Na dodatek Zygmunt zobowiązał się przyłączyć Estonię do Polski.
Miało być pięknie, a stało się strasznie. Wybór katolika Zygmunta z luterskiej Szwecji, a potem kolejnych Wazów na tron wawelski uwikłał Polskę w wyniszczające, przewlekłe i tragiczne wojny z zaciekłymi chłopami ze Skandynawii i z Niemiec.