Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Dziennik pilota

Falkowski jako lotnik Dywizjonu 303 Falkowski jako lotnik Dywizjonu 303 Archiwum prywatne
„Żużle na dłoni”, dziennik Rudolfa Stanisława Falkowskiego, to jeszcze jeden, fascynujący zapis skomplikowanych polskich losów. Na książkę zwrócił nam uwagę prof. Jerzy Holzer. Drukujemy fragmenty wybrane przez wybitnego polskiego historyka, z jego słowem wstępnym.
Rudolf Falkowski jako kursant  w stanisławowskim 6 Pułku Lotniczym, 1939 r.Archiwum prywatne Rudolf Falkowski jako kursant w stanisławowskim 6 Pułku Lotniczym, 1939 r.
Uzbekistan, 1941 r. Przejściowy obóz w Kermine – stąd, przez Iran, Falkowski dotarł do Szkocji.Archiwum prywatne Uzbekistan, 1941 r. Przejściowy obóz w Kermine – stąd, przez Iran, Falkowski dotarł do Szkocji.

Książka Rudolfa Stanisława Falkowskiego została wydana po polsku w 2007 r. w Montrealu. Ogromne dzieło, niemal 700 stron. Autor, urodzony w 1919 r. w Czortkowie, zaczął prowadzić dziennik jako 10-letni chłopiec, a zapiski obejmują następne 20-lecie.

Są to najpierw informacje o życiu rodzinnym, o szkole, o polskich, ukraińskich i żydowskich sąsiadach. Zafascynowany lotnictwem nastolatek postanowił zostać pilotem. W kwietniu 1939 r. przyjęto go do wojskowej Szkoły Pilotów w Stanisławowie i ukończył pierwszy kurs. Zdawało się, że jego lotnicza kariera na tym się skończy. Przez rok, w domu, obserwował życie pod radziecką okupacją. Potem zaczął studia w Instytucie Pedagogicznym w Krzemieńcu.

W maju 1941 r. zmobilizowano go do Armii Czerwonej. Przeżył w niej początek wojny niemiecko-radzieckiej. Podobnie jak wielu innych Polaków uznany za niegodnego służby frontowej, znalazł się w batalionach roboczych – kierowanych do prac w sowchozach i przy wyrębie lasu. Zdołał uzyskać zwolnienie do formującej się armii polskiej i jako lotnik in spe dostał się przez Uzbekistan, Iran oraz podróż morzem dookoła Afryki w czerwcu 1942 r. do Szkocji.

Były krasnoarmiejec natrafiał na mur podejrzeń, ale po kilku miesiącach otrzymał skierowanie na dalsze wyszkolenie lotnicze, które ukończył w czerwcu 1944 r. i znalazł się w brytyjskim dywizjonie. Niewielki miał udział w wydarzeniach wojennych. Po zakończeniu wojny przeniesiony do słynnego polskiego dywizjonu 303, służył w nim aż do rozformowania w grudniu 1946 r. Zdecydowany nie wracać do komunistycznej Polski, w 1948 r. emigrował do Kanady. Pracował na farmie i przy wyrębie (jak sam pisze: „przydało się doświadczenie z Rosji”) oraz w różnych innych zawodach, a wreszcie przez 22 lata, do emerytury, był kreślarzem w porcie w Montrealu.

Autor dziennika wychował się w kulcie marszałka Józefa Piłsudskiego, ale przede wszystkim jego poglądy polityczne cechowała od lat szkolnych niechęć do Narodowej Demokracji. Chętnie nazywał wszelkich przeciwników Piłsudskiego endekami. Swoją postawę piłsudczyka rozumiał zresztą w sposób szczególny. Zdarzały mu się spontanicznie negatywne oceny narodowości, Ukraińców, Żydów, Rosjan, Litwinów, Anglików czy Francuzów, ale krytycznie odnosił się czasami również do cech Polaków. Był otwarty i starał się o zrozumienie tego, co obce. Poza opisem interesujących i często mało znanych realiów to jedna z istotnych wartości jego dziennika.

Jerzy Holzer

Rok 1935. Poniedziałek, 13 maja

Po południu Mama wróciła z miasta cała zapłakana. (...) – Co się stało, Mamo? – Marszałek umarł. – Co znaczy „umarł”? – szepnęła siostra. – Jak to, co znaczy?! – wybuchnęła Mama. Zmarł, tak jak wszyscy ludzie umierają. Nikt nie żyje wiecznie. Tylko dlaczego teraz? Dobre pytanie. Wieczorem siedzieliśmy przy stole i Mama ciągle pochlipywała. – No i co teraz Mościcki zrobi bez niego? – zapytała. – Co tak na mnie patrzysz? – odparł ojciec. – Ja go nie zabiłem. Co będzie robił? To samo co przedtem. Cały czas płaczesz. Jak zmarł cesarz Franciszek, to też płakałaś... – A skąd ty wiesz? – przerwała mu Mama. Ciebie tutaj nie było. – Domyślam się. Mama zerknęła z czułością na portret cesarskiej rodziny i na portret arcyksięcia Rudolfa, następcy tronu, z profilu: – To był dobry człowiek.

Rok 1936. Piątek, 17 stycznia

Nie wiem, ale Bohun to mi się jednak podoba. Zdecydowanie wolę jego niż pijanicę Zagłobę. Najciekawsza była reakcja koleżanek i kolegów Ukraińców. To znaczy, nie było żadnej reakcji. Byliśmy trochę zdziwieni. W końcu, podczas przerwy, Zielińska zapytała: – Czy wy, Polacy, jesteście lepsi od Bohuna i Nebaby? [bohater „Zamku kaniowskiego” Goszczyńskiego – JH]. A wasz Lisowski, to co? Zapędzał się aż do Szampanii, a po drodze zostawiał zgliszcza i trupy... Wy, Polacy, jesteście prawdziwe hadiugi [ukr. – żmije]... Muszę przyznać Zielińskiej rację, z nas też są lepsze żmije.

Rok 1939. Wtorek, 7 listopada

Jeśli Ukraińcy mieli jakiekolwiek nadzieje na SAMOSTIJNĄ, to chyba już się ich pozbyli. Kolejarze, jedyni ludzie, którzy komunikują się ze światem, donoszą o masowych egzekucjach ukraińskich nacjonalistów pod Stanisławowem czy w okolicach. Według ich informacji, to miejscowe NKWD wysłało chyba pół tysiąca ludzi na łono Abrahama.

Rok 1940. Poniedziałek, 12 lutego

Wywieźli wszystkich osadników – Mazurów ze wsi Zaremba. Zabrali kilka rodzin, młodych Ukraińców. O nich szeptano, że byli nacjonalistami. Nie tknęli miejscowych „kułaków”, Polaków i Ukraińców. I, co najciekawsze, z miasta wywieziono wielu Żydów. (...) Najgorsi okazali się nie tyle NKWD-ziści, co ich skaptowane miejscowe szumowiny, trzech nacji – Ukraińców, jest ich najwięcej, Żydów i sporo Polaków.

Rok 1941. Wtorek, 24 czerwca, Gorki

W niedzielę, 22 czerwca, obudził nas trębacz. (...) W południe usłyszeliśmy głośniki z ostrzeżeniem, że usłyszymy... gławnoje zajawlenije prezidiuma Sowieckowo Sojuza. Podnieśliśmy głowy znad worków z kartoflami – co się stało? Usłyszeliśmy piskliwy głos Mołotowa. Towarzysz Stalin upoważnił go do powiadomienia obywateli, że o czwartej rano armia niemiecka napadła na Związek Sowiecki bez żadnej prowokacji. Że już zbombardowano Woroneż, Wyborg, a w Kijowie zginęło ponad 22 ludzi od pierwszych bomb... My, Polacy, zerknęliśmy po sobie niedowierzająco, zupełnie osłupiali. Dwóch Ukraińców mrugnęło znacząco i przyjęli to jako... dobrą nowinę. A Rosjanie? Dalej strugali kartoszkę. Tak jakby to ich zupełnie nie obchodziło. Teraz zrozumiałem ich znane i lekceważące powiedzonka – nasze dieło malen’koje.

Piątek, 27 czerwca

Przyznam, że narasta we mnie jakiś konflikt uczuciowy w stosunku do Rosjan. (...) Jak ja konfrontuję swoje uczucia z perspektywą historyczną, to co tu dużo mówić, same negatywy – zabory, powstania, stosunek Rosjan do nas, wojna z bolszewikami, wrzesień 1939, aresztowania, wysyłki w głąb Rosji, więzienia i tak dalej, a tutaj ludzie prawie tacy sami jak my.

Czwartek, 3 lipca, Gorki

Po raz pierwszy od wybuchu wojny Stalin przemawiał do narodów ZSRR. Nie chciało nam się wierzyć, że to on. Tłumaczył się, dosłownie tłumaczył się jękliwie i skarżył, że Związek Sowiecki nic nie zawinił; że Hitler napadł zdradziecko, bez priedupreżdienia, jak bandyta i tak dalej. A czego on chciał, żeby Hitler wypowiedział mu wojnę z półrocznym wyprzedzeniem? A jak on Polsce wojnę wypowiedział? Co ona jemu zawiniła.

1 września, Marinaja Roszcza

Zasadniczo są cztery rodzaje batalionów. Wszystkie zostały wprowadzone po prikazu marszałka Timoszenki, kiedy objął dowództwo i wprowadził surową dyscyplinę. Więc bataliony – karny, dyscyplinarny, strojbataliony i raboczyje bataliony. Karny batalion – najgorszy ze wszystkich. Przed wojną przewinienia, które podchodziły pod ten paragraf, normalnie kończyły się łagrem na północy albo rozstrzelaniem, ale w parę tygodni po wybuchu wojny NKWD dawało delikwentom do wyboru – karny batalion albo rozstrzelanie. I teraz, jak wynikało z opowiadania Uzbeka, batalionami łatają dziury na froncie. Batalion dyscyplinarny to chyba coś w rodzaju naszego polskiego aresztu ścisłego. Kara miała i ma na celu wpojenie delikwentowi, że rozkaz to prawo – prikaz eto zakon. (...) Strojbataliony nie miały charakteru karnego w ścisłym znaczeniu tego słowa. Były to normalne jednostki saperskie, do których dołączano niezdyscyplinowanych żołnierzy i trzymano ich tu pod ścisłym nadzorem. Raboczije bataliony to już była cywilbanda w mundurach. Tworzono je dla ludzi wydalonych z wojska za pijaństwo, „lewonożnych”, czyli oferm, a także dla tych, którzy byli podejrzani z powodu swojej narodowości czy jakichś bliżej niewyjaśnionych spraw. Były oddawane pod opiekę wojenkomatów i więcej się nimi nie zajmowano. Mamy przeczucie, że to my właśnie tak skończymy.

Sobota, 20 września, Marinaja Roszcza

Po familji – komandir rozkazał – tri szaga wpieriod. I tak z grupy około stu pięćdziesięciu ludzi, których połowy przedtem nie widzieliśmy, każdy z nas wyskakiwał trzy kroki do przodu. Wywołał wszystkich Polaków z byłego plutonu specjalnego z Gorkiego, całą piętnastkę z grupy „trzech sierżantów” razem z Hryniewiczem, Białokarpowicza i Zimińskiego, o których już wspominałem (tutejsi Polacy z Leningradu i dziewięciu nowych, nieznanych nam). Razem było nas dokładnie czterdziestu ludzi. Komandir jeszcze raz sprawdził nazwiska, dał listę nowemu komandirowi i odszedł bez słowa. Riebiata, siejczas jawlajeties raboczim batalionom – powiedział. (...)

Na dworzec przybyliśmy około piątej pod wieczór. (...) Wiele biedy widzieliśmy w tym kraju, ale na widok tego, co zobaczyliśmy teraz, szczęki nam opadły. Cały olbrzymi dworzec – restauracje, na peronach – ludzie w łachmanach, zarośnięci, ledwo trzymający się na nogach, jakby na wpół pijani czy przytomni. Wołali do siebie po imieniu i w dodatku... po polsku. (...) Po prostu nie chcieli nam wierzyć, że jesteśmy Polakami. Jak to? Polacy w mundurach sowieckich żołnierzy? Co się dzieje na tym świecie? Dopiero jak zaczęliśmy się dzielić z nimi tytoniem i sucharami, bo nic więcej nie mieliśmy, udało nam się im wytłumaczyć, co się dzieje na tym bożym świecie. Oni z kolei zaczęli opowiadać swoją historię. Przede mną stał człowiek, około pięćdziesiątki, z opuchniętą górną wargą, bez przednich zębów. Nazywał się Michał Górniak. – To pamiątka na cześć paktu Sikorskiego i Majskiego – wyświstał z trudnością. – Byłem wtedy na nocnym doprosie. Mój śledczy enkawudzista powiedział o tym pakcie i dodał, że trzeba jakoś ten fakt uczcić, żeby go dobrze zapamiętać... i walnął mnie w zęby, aż spadłem z krzesła. I już więcej mnie nie przesłuchiwał. Na drugi dzień mnie zwolnili. Obok niego stał jego kamrat. Słuchał go uważnie i nucił pod nosem, z humorem A swiatoj Michaił po zubam połucził... Obaj zarechotali. Jak to rozumieć? Nam się na płacz zanosiło, a oni rechotali ze swej biedy. (...)

To byli więźniowie z łagrów, spod Archangielska, Kotlasu, Peczory i prawie wszystkich innych zakątków północy, ale okazało się, że połowa z nich wyszła z gorkowskoj tiur’my, tej samej, która majaczyła nad horyzontem naszej łąki do ćwiczeń w Marinej Roszczi.

Sobota, 22 listopada, Gorki

Dzisiaj po nocnej robocie, mając znowu wolny dzień, zdecydowaliśmy się odwiedzić naszego delegata. (...) Przyjął nas kapitan Liktorowicz. (...) Dodał, że nie mamy nawet pojęcia, w jakich warunkach organizuje się nasza armia. Jeńcy wojenni to jeszcze nie najgorsze, ale więźniowie i masa mężczyzn w różnym wieku, opuszczających sowchozy i posiółki z żonami i dziećmi – i wszyscy zdążający do naszej armii – to naprawdę rzecz nie do opisania.

Czwartek, 5 lutego, Gorki

Do Gorkiego przyjechaliśmy o piątej rano. Z dworca bezpośrednio tramwajem do Poselstwa. (...) Wewnątrz, za stołem, w tej samej izbie, stał kapitan w nieco wyszarganym mundurze. Zmierzył nas wzrokiem, po polsku, trochę zdziwiony. Od razu wyczułem, że to mundur krasnoarmiejców: – Kim jesteście? – Polakami. Chcemy do polskiej armii... – Polacy? W Armii Czerwonej? – Tak jest, panie kapitanie. Są nas tysiące.

Niedziela, 22 lutego, Kujbyszew

Do Kujbyszewa przyjechaliśmy w zeszły piątek po południu. (...) Na drugi dzień (21 lutego) rano, zaraz po śniadaniu, dowódca placówki wydał rozkaz pozostania na miejscu, bo przybędą oficerowie oświatowi z Ambasady w celu zebrania informacji formalnych. Wyjaśnił nam, że w drodze do polskiej armii coraz więcej pokazywało się Polaków w mundurach Armii Czerwonej. Wiedzieli o mobilizacji, ale nie bardzo zdawali sobie sprawę z tego, ilu nas jest. Informacje pozwolą im się zorientować w sytuacji. To było zrozumiałe. Zrozumiałe było też to, że później wywoływano nas po nazwisku – nasze nazwiska mieli już w Gorkim. Ale kiedy oświatowi, po zebraniu od każdego z nas formalnych danych, zaczęli się dopytywać o polityczne afiliacje naszych ojców, wówczas wydało nam się już, że nie ma to nic wspólnego z oświatą. – Dwójkarze? – zapytał porucznik. Kiwnąłem głową bez słowa.

Czwartek, 5 marca, Kermine [Uzbekistan – JH]

Zmarło dwóch oficerów, dwóch starszych cywili, trzy kobiety i trzech maluchów. (...) Jest już około osiemdziesięciu grobów i co dnia przybywają nowe. (...) Tyfus nikomu nie daruje, ale trzeba przyznać, że długo nie męczy.

Niedziela, 8 marca, Kermine

Jest tu wiele ludności cywilnej, przede wszystkim rodzin zmobilizowanych. (...) Dzieci najbardziej rzucają się w oczy. Nad wiek poważne. Twarze bez uśmiechu. Płakać się chce. (...) Otrzymujemy dziennie po 750 gram chleba i po dwa litry grochówki. I tym się dzielimy i nie narzekamy, bo wiemy, że my w końcu stąd się wydostaniemy, a co z nimi się stanie, jak nas już tutaj nie będzie? (...) Po mszy wracałem z kolegą do namiotu. Po drodze minął nas inny lotnik z naszego namiotu w towarzystwie dwóch kobiet. Wyglądały jak matka i córka. Przeszły obok i naraz obróciły się znacząco, zmierzyły nas pogardliwym, wyzywającym spojrzeniem: – A co te kacapy tutaj robią? – zapytała starsza. – Na naszej mszy świętej? To nie kacapy – upomniał je ich towarzysz. – To Polacy, którzy zostali zmobilizowani do ich armii. – Polacy? To nieprawda. Na pewno ochotnicy.

Czwartek, 16 kwietnia, Ahwaz [Iran – JH]

Tutaj spędziliśmy „hucznie” święta wielkanocne. (...) Zebraliśmy się w jednym dużym namiocie i tam dzieliliśmy się z naszymi gośćmi – polskim pułkownikiem i dwoma kapitanami oraz dwoma oficerami angielskimi. Polacy z Anglii, rzecz jasna. I tutaj zauważyliśmy różnicę między rodakami a Anglikami. Odnieśliśmy wrażenie, że nasi oficerowie ani na chwilę nie zapominali, że są oficerami, przyjmowanymi przez zwykłych żołnierzy. Owszem, byli uprzejmi, uśmiechali się, dziękowali, ale na tym koniec. Żaden z nich nie zainteresował się nami, nie zapytał, skąd pochodzimy, co dotąd widzieliśmy – między nami wciąż wyczuwało się chłód i dystans. Tak jakby robili nam wielką łaskę. U Anglików rzucała się w oczy bezpośredniość, jakbyśmy się znali od lat i pytaniom nie było końca.

Sobota, 4 lipca. Miejsce postoju [Szkocja – JH]

Tym razem „oświatowy” odpowiedział wyraźnie, bez wykrętów. Patrzył nam prosto w oczy, niemal wyzywająco: – Wszyscy ci, którzy służyli ochotniczo w Armii Czerwonej, i ci, którzy zostali zabarwieni na czerwono podczas pobytu w Rosji, w jednostkach elitarnych, takich jak lotnictwo, pod żadnym warunkiem służyć nie mogą. (...) Skoczyliśmy na niego ostro; czas najwyższy, żeby ściągnął z siebie owczą skórę, i tak widać, że jest zwykłym dwójkarzem. (...) Czy pan „oświatowy” wie o tym, że ponad dwieście tysięcy obywateli polskich Kresów Wschodnich zostało zabranych do wojska na miesiąc przed atakiem Niemców? Wszyscy byli ochotnikami?

Środa, 8 lipca. Miejsce postoju [wizyta generała Sikorskiego – JH]

Wódz podniósł prawą rękę. Cofnął się i powiedział głośno: – Ci, którzy służyli ochotniczo w Armii Czerwonej, w lotnictwie służyć nie mogą. – Kto nas o to oskarża? – Nikt – odpowiedział dobitnie generał. – Nikt was o nic nie oskarża... – Skoro nikt, to dlaczego... – Nikt – wódz przerwał, wyraźnie poirytowany. Staliśmy jak wryci. Czułem, że uginają się pode mną kolana. – Panie generale – Sikorski zwrócił się do jednego z generałów, zdaje się z nazwiskiem Klimecki – proszę sprawę załatwić. (...) Najbardziej cierpieliśmy z powodu zawiedzionej miłości do naszego wodza. Przecież on tam był, widział na własne oczy, ma tych swoich dwójkarzy – czy oni nie wiedzą, co się działo pod sowiecką okupacją; albo wiosną 1941 r.?

Sobota, 15 sierpnia

Otrzymałem z Inspektoratu rozkaz przeniesienia was do Ośrodka Lotniczego w Blackpool. Milczeliśmy. Byliśmy naprawdę zaskoczeni. Może to żart? – Nie, nie – domyślił się rotmistrz – wcale nie żartuję. (...) Milczeliśmy. – Macie rację – rotmistrz powiedział po namyśle. – W waszym wypadku przeniesienie was do broni, w której od początku chcieliście służyć, nie jest równoznaczne z uniewinnieniem. Tak długo, jak w waszej teczce nie znajdzie się nazwisko oskarżyciela z adnotacją o nałożonej na niego karze, będzie to nad wami wisiało. Będzie brane przy awansach, a po powrocie do wolnej Polski, jeżeli przeżyjecie, ktoś się o was upomni podczas pierwszego szukania padliny. Nie bylibyśmy Polakami.

Piątek, 10 września, Blackpool

Dali nam do zrozumienia, że wiedzą, kim jesteśmy w ich oczach i że mogą się nas w każdej chwili pozbyć. Tak właśnie pracuje nasz wywiad. Nawet ruscy tak nie postępowali.

Rok 1943, poniedziałek, 23 lutego, Brighton

Dzisiaj po południu kapitan Bossowski zawołał mnie do swojego biura. (...) – Tacy jak ty czy ja, który jestem z Równego, z Wołynia, wiemy, że naszych Kresów już raczej nie zobaczymy. (...) – Kariera twoja i paru twoich kolegów, jak na przykład Antoni Z. z Oszmiany, gdybyście wrócili do Polski wolnej i endeckiej, stałaby pod wielkim znakiem zapytania. W naszym rządzie jest pełno ludzi, którzy specjalizują się w szperaniu w przeszłości obywateli.

Niedziela, 5 grudnia, Newton

Walczymy ze wspólnym wrogiem? Tak, ze wspólnym wrogiem, ale o Anglię! My wojnę już przegraliśmy.

Rok 1944, Niedziela, 30 kwietnia, Newton

Kolega Z.P. twierdzi, że nasza sytuacja przypomina rosyjskie ordynarne przysłowie: Kak nie wiertis’, żopa z zadi. Jeśli Polacy zrobią jakąś ruchawkę, to na pomoc Stalina liczyć nie mogą, a Niemcy na tyłach frontu mają wystarczającą siłę, aby zgnieść każdy wybuch. Z drugiej strony, jak AK położy uszy po sobie, to wtedy nasz cały zasrany świat będzie wrzeszczał wraz ze Stalinem: No proszę bardzo, tyle hałasu o tej Armii Krajowej, a teraz, kiedy zbliżamy się do serca Polski, to zamiast nam pomóc...

Środa, 22 czerwca, Newton

Skończyliśmy szkołę pilotażu. Czekaliśmy na ten dzień jak na mesjasza. Ponura stacja, ponura atmosfera i ponurzy nasi wodzowie. (...) Po refleksji doszliśmy do wniosku, że nie ma co się dziwić. (...) Co mają nam mówić? Gratulować i życzyć szczęścia w walce o Polskę?! Jaką Polskę, jaką ojczyznę? Za co i o co ja mam walczyć? Ciągle powtarzam słowa Witosa – tyle ojczyzny, ile morgów ziemi za stodołą. Ja swoich morgów – Podola i całych Kresów – już nie zobaczę.

Wtorek, 3 października, Westonzoyland

Mamy tylko jedno pytanie: kto jest odpowiedzialny za to szaleństwo? [autor ma na myśli Powstanie Warszawskie, które właśnie upadło – JH]. Czy ci ludzie nie zdawali sobie sprawy z faktu, że połowa Polski już znajduje się pod okupacją sowiecką?; że Polaków, szczególnie członków AK, aresztowano pod każdym pozorem?; że Sowieci już uznali Komitet Lubelski jako przyszły rząd polski?! Po tym wszystkim jeszcze spodziewali się ze strony Stalina pomocy?! Ślepota, głuchota czy prowokacja? A jeśli żadna z tych przyczyn, jeśli postępowali tak szczerze, to trudno się dziwić, że w świecie nazywają nas samobójcami!

Rok 1945. Niedziela, 11 listopada, Kirton-in-Lindsay

Przegadaliśmy całą noc na temat, który cały czas był dla nas aktualny – niechęci, jeśli nie wręcz nienawiści tubylców do nas. Tadzik R. zaznaczył, że teraz mamy okazję odczuć to, co było udziałem Żydów i Ukraińców w Polsce.

Rok 1946. Niedziela, 3 lutego, Wick

W zeszły czwartek, 31 stycznia, odwiedzili nas generałowie Kopański i Maczek. (...) Generał Kopański od razu zrobił przegląd i palnął krótkie przemówienie na temat... powrotu do Polski. (...) Co nas zdziwiło, to fakt, że generał wyraził niedwuznaczny optymizm na temat przyszłych wyborów w Polsce. Jest pewny, że raz nareszcie postawią na nogi Polskę niezależną. A my tylko do takiej Polski wracamy.

Niedziela, 22 lutego, Wick

Większość nas, z zasłoną ułudy na oczach, wbrew wszelkim głosom prasy, wbrew nagonce, ciągle uważa, że jesteśmy potrzebni Anglii, bo wojna z Rosją ciągle wisi na włosku. Nie wytłumaczysz im. Są przekonani, że Anglicy bardzo nas lubią, a tylko ich prasa jest jakaś taka ohydna.

Niedziela, 26 maja, Hethel

Wieczorem w barze, przy piwie, wybuchła „bomba” – Kazik się żeni z Angielką! No tak, tłumaczył się, czasy się zmieniły. Nie ma zamiaru harować w jakiejś fabryce czy myć naczyń w restauracji; poznał fajną kobietę, jedynaczkę, ojciec i matka bogaci, mają duży sklep, więc przy nich jakoś się urządzi.

Niedziela, 25 sierpnia, Hethel

Więc wczoraj z rana dowódca eskadry, kapitan Budzik, który też od jakiegoś czasu patrzy na mnie trochę inaczej, kazał mi się zgłosić w biurze majora. (...) – Za parę miesięcy znajdziemy się na zielonej trawie. Z pilotażu już więcej chleba jeść nie będę. Kiedy zdejmą ze mnie mundur i wyjdę na ulicę w trzyćwierciowych portkach, to przynajmniej będę wiedział, gdzie zacząć szukać pracy. Wojny z Rosją nie będzie, panie majorze. – A skąd wy to wiecie, z gazet? – Tak jest, z gazet. – I wierzycie tak we wszystko, co wyczytacie? – Tylko w to, co się zgadza z moją obserwacją i płynącymi z niej wnioskami. Jeśli pan major da mi słowo honoru, że za parę miesięcy będziemy wojować z Rosją o Polskę, to gwarantuję panu, że pan nie będzie miał żadnego kłopotu ze mną.

Niedziela, 17 listopada

W zeszły piątek o trzeciej po południu zwołana została nadzwyczajna zbiórka całego dywizjonu z obsługą ziemną włącznie. Dowódca dywizjonu oznajmił krótko i sucho, że to już koniec naszej skrzydlatej husarii.

Niedziela, 1 grudnia

W czwartek 27 listopada po południu dowódca dywizjonu zdjął z kadłuba „Mustanga” odznakę dywizjonu 303 – tarczę z amerykańską flagą, ze skrzyżowanymi kosami Kościuszki. (...) Pod wieczór mechanicy obdarli resztę maszyn z odznak.

Rok 1947. Niedziela, 16 lutego, Framlingham

Za stołem siedział młody porucznik. – Co chciałby pan w przyszłości robić? – zapytał. (...) – Naprawdę chce pan wiedzieć, jaki zawód najbardziej mi odpowiada? Dziennikarstwo. – Rozłożył ręce z uśmiechem. – Tłumacz? Język rosyjski, angielski, polski... – zapytałem widząc reakcję. – Takich mamy wystarczająco i to z wyższym wykształceniem. – Jeśli pan uważa, że powinienem wybrać zawód odpowiadający zapotrzebowaniom służby w korpusie, to może fotografia? – Tylko dla zawodowych. – To może służba na lotnisku? Kontrola lotów? – To tylko dla tych, którzy zostaną przyjęci przez RAF na zawodowych. – W takim razie może pan coś zaproponuje. (...) To też niewiele – znowu rozłożył ręce, wyraźnie zażenowany. – Zostaje praca w odlewniach żelaza, na roli i... – w kopalniach węgla – dokończyłem za niego. – Tak to mniej więcej wygląda – kiwnął głową. – Bardzo mi przykro.

Rok 1948. Niedziela, 22 lutego, Framlingham

W zeszłym tygodniu na podstawie listu z Canada House otrzymałem bezpaństwowy paszport. (...) We wtorek 17 lutego przeszedłem jeszcze badania lekarskie przeprowadzone przez władze kanadyjskie i po południu otrzymałem Canada Immigrant Visa dla displaced persons. Do Halifaxu przypłynęliśmy 8 kwietnia nad ranem. (...) Ale tutaj już kończy się jedna, a zaczyna zupełnie inna historia.

Rudolf Stanisław Falkowski

Polityka 43.2010 (2779) z dnia 23.10.2010; Historia; s. 66
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną