Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Ocaleni z Mauthausen.

materiały prasowe

Poczatek

Stanisław Lada:
Naraz nasz pociąg staje i czytam: „Mauthausen”. Miejscowość jak każda inna. Nie wiedziałem, że to obóz koncentracyjny, nie wiedziałem, co to jest obóz koncentracyjny. Skąd miałem wiedzieć! Wychodzimy, a tu psy, SS, przystawiają nam karabinki do pleców, psy nas obgryzają. A ja przecież nie zrobiłem nic złego.
Idziemy przez miasto, około stu mężczyzn w szeregu, potem przez pole, pod górę, widzę bramę, jakieś zabudowania — forteca. I słyszę szepty więźniów: „Das ist Konzentrationslager”. Pytam mojego towarzysza, Austriaka, co to jest. A on: „Tutaj biją, robić każą, a jeść nie dają”.
1941

Bogdan Dubiszewski:
W nocy pociąg zatrzymał się na jakiejś stacyjce. Właściwie to nie była stacja, stał tam tylko mały domek. Zastanawialiśmy się, gdzie jesteśmy. Straszny wrzask. Szczekały psy, esesmani krzyczeli: „Loss, schneller”. Przerażenie. Wszyscy skuleni. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Na domku zobaczyliśmy mały napis: Mauthausen. Wiedzieliśmy, co to Oświęcim, Buchenwald, Gross-Rosen... Mauthausen to była dla nas nowa nazwa. Sześćdziesiąt osób w wagonie, nikt jednak nie wie, co znaczy Mauthausen.
1944

Stanisław Leszczyński:
Jechaliśmy w wagonie dla zwierząt, w strasznym ścisku. Byliśmy bardzo głodni, w ciągłym napięciu, krzyku. Potem z tych bydlęcych wagonów wyszliśmy w Mauthausen i szliśmy pod górę. Nigdy nie zapomnę, że w marszu spałem. Bo tak wiele dni i nocy nie mogłem spać na skutek tych różnych podróży, że teraz w marszu usnąłem. Mimo krzyków, bicia, usnąłem i dopiero przed samym obozem oprzytomniałem.
1943

Albert Juszkiewicz:
Wychodzimy z pociągu, stacja nazywała się St. Georgen. To był świt, może czwarta rano, na stacji oprócz nas nikogo nie było. Ustawili nas w kolumny, po stu więźniów chyba, i usłyszeliśmy komendę: „Biegiem marsz!”.  
Zaczęliśmy biec, ale między nami było sporo starych ludzi i kalek. Jak ktoś nie mógł biec, to esesmani bili go czym popadło. Przede wszystkim kolbami karabinów, tak że człowiek padał; jeśli go zabili, to na nosze i nieśli do samochodu Ja byłem wysportowany, zdrowy. Biegliśmy około pięciu kilometrów, zanim dotarliśmy do bramy Gusen.
1940

Leon Ceglarz:
Zajechaliśmy wieczorem, ciemno już było. Odryglowano te przepełnione wagony. Tam już niektórzy byli martwi, inni nie mogli chodzić. Zmaltretowani, zbici, zmęczeni, głodni, zostaliśmy wypędzeni z wrzaskiem z wagonów, ustawieni w piątki, otoczeni przez esesmanów – niektórzy byli na rowerach, niektórzy z psami – i cała ta kolumna, ponad tysiąc osób, udała się w kierunku obozu w Mauthausen.
Za nami jechały ciężarówki, do których wrzucano tych, którzy padali. Nie wolno było upaść, ani od uderzenia niemieckiego, ani pod żadnym pozorem. Trzymać się zawsze na nogach, to była zasada, o której trzeba było pamiętać i ja tę zasadę stosowałem. Żaden płacz, żadne jęki, bo to tylko bardziej ich rozwścieczało i większe było maltretowanie i bicie człowieka.
Wszystko odbyło się według norm niemieckich, „im Laufschrit” – biegiem. Trzeba było się trzymać w środku piątki, nie na obrzeżach. Czasami się to udawało, czasami nie, bo co i rusz ktoś padał.
Mieliśmy dwa przystanki. Jeden przy drodze biegnącej w bok do Mauthausen, gdzie wydzielono grupę około 500 osób. A niecały tysiąc popędzono dalej do Gusen. Esesmani coraz bardziej rozwścieczeni, my nieprzytomni ze zmęczenia, bici, skubani przez psy, ranieni.
W pewnym momencie zatrzymujemy się przed jakimś terenem, ograniczonym podwójnym rzędem drutów. Brama, dwa czy trzy baraki drewniane i widoczne z daleka baraki w budowie. I błoto, glina, błoto...
1940

Benedykt Lech:
Jak doszliśmy do obozu w Mauthausen, to najpierw pomyślałem, że trafiłem w dobre miejsce. Bo jak brama się otworzyła, to orkiestra zagrała nam na powitanie marsza. Brama się zamknęła, orkiestra przestała grać i wtedy się zaczęło...
1943

Tadeusz Wrześniewski:
Zobaczyłem wielkie odrzwia mauthausenowskie, w kamieniu, w granicie, takie straszne. Pytaliśmy siebie nawzajem, co to jest. Jakaś fabryka? Ktoś odpowiedział: „Tak, fabryka, popatrz, jaki dym z komina wali”. Otworzyli drzwi i powitali nas kapo i esesmani. Bili i powtarzali: „Banditen von Warschau! Banditen von Warschau!”.
1944


Lech Milewski:
Przyprowadzili nas pod obóz, przeliczyli i otworzyły się te szerokie bramy. Gdy weszliśmy na teren obozu, popatrzyłem w prawą stronę i zobaczyłem trzy wózki z trupami. Kilkanaście ciał leżało na jednym wózku. Mieli na piersiach wypisane numery. Wieźli ich do krematorium.
1944

Wacław Wilk-Wilczyński:
Wchodzimy na plac apelowy i od razu otaczają nas jakieś dzikusy, bandyci, zboczeńcy. W pasiakach, czasami tylko w bluzach czy spodniach, bo gorąco, w butach z cholewami, z pejczami, z gumami i dawaj nas, na ślepo! Po łbach, jak leci... Oni nie patrzyli, kogo i w co biją. Bałem się o swoje okulary, zasłaniałem się. Stali po obu stronach i nie było gdzie przed nimi uciec. Taki chrzest każdy dostał.
1944

Jerzy Rosołowski:
To był najcięższy moment, bo człowiek trafiał do innego świata. To było życie, które nie mogło pomieścić się w głowie! Coś okropnego, żeby tak człowieka traktować! Nikt by sobie tego nie wyobraził. Dochodziły słuchy, że w obozach mordują, ale przekonać się o tym na własnej skórze, to co innego.
1944

Stanisław Leszczyński:
Rozpoczęło się coś zupełnie niesamowitego dla nas… jakieś krzyki, kapo... nie orientowaliśmy się w tym wszystkim. Popędzali nas kijami, żeby szybko rozbierać się do naga, wyrzuciliśmy wszystkie nasze rzeczy. Byliśmy popędzani, jak stado oszalałych ze strachu zwierząt, to w tę, to w tamtą stronę.
1943

Jan Chodakowski:
Nie wiedzieliśmy, gdzie się znajdujemy. Nie wiedzieliśmy, co to jest, jak tu jest, nic. Człowiek był zszokowany tym wszystkim. Z początku myśleliśmy, że tu wszystko jest normalne. Że jak pójdziemy i poprosimy, to zwrócą nam ubranie. Dopiero, jak ci funkcyjni mówili: „To nie Warszawa – i walili ludzi po twarzach – już się skończyło”, wtedy zaczęło do nas docierać.
Czuliśmy swąd z krematorium, ale nie skojarzyliśmy tego z ludzkim ciałem.
1944

Wacław Pilarski:
Nie było już nazwiska, wiedzieliśmy, że jesteśmy numerami. Nikt nie wołał: „Panie Pilarski!” Było: „Haftling komm hier!!!”. To taki straszny moment, kiedy człowiek traci swoją osobowość. Jest się Häftlingiem – numerem, z którym wszystko można bezkarnie zrobić.
1940


fragmenty z dwóch rozdziałów książki Ocaleni z Mauthausen – Droga do obozu i Pierwsze dni

 

Zapraszamy do Sklepu Polityki do sekcji nagrodzonych książek historycznych

Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną