Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Mur polski

Polska przedmurzem Europy i chrześcijaństwa

Bitwa pod Legnicą - rycina ze średniowiecznego manuskryptu. Bitwa pod Legnicą - rycina ze średniowiecznego manuskryptu. AKG / EAST NEWS
Od bitwy pod Legnicą w 1241 r. po tzw. cud nad Wisłą w 1920 r. wielokroć ogłaszano Polskę zbawcą Europy. Jak z tą naszą dziejową rolą było naprawdę?
Bitwa pod Wiedniem - obraz z epoki.AKG/EAST NEWS Bitwa pod Wiedniem - obraz z epoki.
Noc listopadowa - obraz Wojciecha Kossaka z 1903 r.EAST NEWS Noc listopadowa - obraz Wojciecha Kossaka z 1903 r.
Cud nad Wisłą - obraz Jerzego Kossaka z 1930 r.Marek Skorupski/Forum Cud nad Wisłą - obraz Jerzego Kossaka z 1930 r.

Władysław Konopczyński w 1918 r. trafnie zauważył, iż cywilizacje walczyły ze sobą od wieków, chociaż narody nic o tym nie wiedziały. To samo można powiedzieć i o ratowaniu Europy przed inwazją Azji; na pewno nie wiedziano o tym w dobie średniowiecza, kiedy to samo pojęcie Europy bywało zastępowane terminami chrześcijaństwo, wspólnota chrześcijaństwa. Karol Martel, założyciel dynastii Karolingów i faktyczny władca Francji (715–741), pokonując siły arabskie pod Poitiers (732 r.), niewątpliwie zahamował ekspansję muzułmańską w głąb kontynentu europejskiego. Przez wiele następnych wieków nikomu z dziejopisów nie przyszło wszakże do głowy, iż klęska Franków mogłaby doprowadzić Saracenów do Szkocji. Wówczas w Oxfordzie zajmowano by się interpretacją Koranu, a z ambon prawiono „obrzezanemu ludowi o wielkości Mahometa”. Tak przynajmniej w XVIII w. przypuszczał Edward Gibbon, historyk angielski, w swym pięknie napisanym dziele „Zmierzch cesarstwa rzymskiego”. Późniejsi badacze odnieśli się wszakże sceptycznie do tej tezy, negując również wielkie znaczenie bitwy pod Poitiers.

Legnica.

Z podobnym niedowierzaniem spotkała się na ogólnopolskim zjeździe historyków (Wrocław, 1999 r.) teza, jakoby klęska śląskiego rycerstwa pod Legnicą (1241 r.) ocaliła Europę przed inwazją Mongołów w głąb kontynentu. Wcześniej jednak miała ona swoich gorliwych zwolenników. Uznanie bitwy pod Legnicą za przełomową dla naszych dziejów zostało zaczerpnięte z publicystyki historycznej, uprawianej przez takich autorów jak Kazimierz Stańczyk („Śląsk przedmurzem Polski”, aż trzy wydania przed II wojną światową) czy Jędrzej Giertych. W kilkakrotnie wznawianym zarysie dziejów Polski jego pióra czytamy, iż była ona parokrotnie przedmurzem chrześcijaństwa. Chroniła bowiem Europę przed najazdami najpierw Mongołów, a następnie Turków, czego dowodem jest zarówno Legnica, jak i Warna (1444 r.).

W rzeczywistości Tatarzy po legnickim zwycięstwie zaczęli się wycofywać za Karpaty. Benedykt Zientara przyjmuje za możliwą tego przyczynę śmierć wielkiego chana Ugedeja. „Śmierć, która ocaliła Europę” – tak nazywa zgon Ugedeja amerykańska autorka wielu powieści historycznych Cecelia Holland. Jej zdaniem zwycięski pochód wojsk Batu-Chana w głąb Europy przyniósłby upadek papiestwa. Zostałaby zniszczona cała kultura zachodnioeuropejska. „Nie byłoby żadnej prasy drukarskiej, żadnego humanizmu”, a w dalszej konsekwencji wielkich rewolucji demokratycznych, od Anglii po Amerykę i Francję. Wprawdzie Holland opisuje dość szczegółowo bitwę pod Legnicą, jednak nie zgadza się absolutnie z tezą, jakoby zniechęciła ona azjatyckich najeźdźców do dalszego pochodu w głąb Europy. Uważa to za „polską iluzję”. Tak naprawdę o wszystkim zadecydowała śmierć Ugedeja. Mongolskie prawo wymagało, aby po zgonie chana wszyscy Mongołowie wrócili do ojczyzny; musieli bowiem uczestniczyć w wyborach nowego władcy.

W XIX stuleciu rosyjscy historycy wysunęli własnego konkurenta do Legnicy w postaci zwycięskiej bitwy na Kulikowym Polu (1380 r.), jaką książęta moskiewscy stoczyli z Tatarami. Wybitny historyk Siergiej M. Sołowjow widział w niej jedną z batalii, które zadecydowały o losach kontynentu, etap wielkiego konfliktu Europy z Azją. W sześćsetną rocznicę tego zwycięstwa, w istniejącym jeszcze wówczas Związku Radzieckim, zorganizowano uroczystą sesję naukową oraz szereg obchodów i uroczystości. Zbieżne ze sobą opinie sformułowali wówczas historyk i poeta. W okolicznościowym referacie Borys A. Rybakow stwierdził: „Ruś, mówiąc obiektywnie, zasłoniła sobą Europę”, która dzięki temu mogła stworzyć wspaniałą filozofię, literaturę i kulturę. Jewgienij J. Jewtuszenko w wierszu „Nieprawda” („Litieraturnaja Gazieta”, 1980 r.) pisał obrazowo, iż z bitwy na Kulikowym Polu wyrastają korzenie wieży Eiffla. Ruś osłoniła wówczas Europę, podobnie jak Związek Radziecki ocalił ją przed hitlerowskim barbarzyństwem. Już zresztą w 1918 r. Aleksander Błok pisał (w wierszu „Scytowie”) pod adresem Europy: „Co dla was – wiek, to dla nas – krótki czas,/My, niby pańszczyźniane chłopy,/Byliśmy tarczą dla dwu wrogich ras –/Mongołów i Europy”. To samo twierdzili w XIX w. rosyjscy badacze, którzy nazywali swą ojczyznę „tarczą całej Słowiańszczyzny”.

Grunwald.

Grunwaldu nikomu oczywiście nie śniło się porównywać do Legnicy. Najwyżej pisano o zwycięstwie nad powszechnie w całej środkowo-wschodniej Europie znienawidzonym Zakonem Krzyżackim. Dopiero w XIX w. pojawił się motyw triumfu Słowiańszczyzny nad Germanami. „Posłannictwem Polski w gronie narodów – pisał w 1851 r. Jędrzej Moraczewski – były obrona życia słowiańskiego przeciw oświeceńszemu Zachodowi, obrona Europy przeciw barbarzyńskiej Azji...”. Stanisław Smolka na równi z Legnicą, Kłuszynem i Wiedniem stawiał Głogów, Płowce oraz Grunwald. Podobnego zdania był Michał Bobrzyński. W dyskusji z dwoma publicystami („Co by było gdyby... Historie alternatywne”, Warszawa 1998 r.) Henryk Samsonowicz wyraźnie bagatelizuje znaczenie ewentualnej klęski pod Grunwaldem. Jego zdaniem Zakon Krzyżacki był tak osłabiony, że prędzej czy później musiałby ulec połączonym siłom polsko-litewskim. „Po prostu rozstrzygnęlibyśmy rzecz całą w innym miejscu, o innej porze. Oczywiście za cenę większego wysiłku, większych strat. Ale z podobnym militarnym efektem”.

Wiedeń.

Bardziej skomplikowanie przedstawia się sprawa z udziałem wojsk polskich w bitwie pod Wiedniem. Nie należy przeceniać geopolitycznych konsekwencji upadku oblężonego miasta. Byłby to bez wątpienia bardzo bolesny cios dla Habsburgów, ale ich rozległa monarchia by nie upadła. Co więcej, ożywiłoby to naturalną w tej sytuacji solidarność krajów niemieckich, zaktywizowało działalność Rzymu i tych wszystkich, którzy dotąd pozostawali obojętni na dość odległe niebezpieczeństwo tureckie. Ponadto imperium otomańskie najświetniejszy okres rozwoju miało już za sobą. Pod koniec XVII w. imperium Turków zaczyna się stopniowo kurczyć terytorialnie, by w następnych stuleciach doczekać się ponad stu projektów podziału.

Można się natomiast zastanawiać, czy bez udziału wojska polskiego udałoby się obronić stolicę Austrii. Napełniało to goryczą Sarmatów po I rozbiorze Rzeczpospolitej, w którym Wiedeń wziął tak znaczny udział. Rodzi się wówczas czarna legenda zarówno Jana III Sobieskiego, jak i samej odsieczy. Angielski podróżnik Nathaniel W. Wraxall, który bawił w Polsce w 1778 r., odnotował opinie brzmiące jak wywody dzisiejszych krytyków tej odsieczy. Jego polscy rozmówcy twierdzili, iż Turcy byli w 1683 r. tak już osłabieni, że mogliby opanować Wiedeń jedynie na krótko. Jan III nieopatrznie położył podwaliny pod potęgę Austrii, której władcy okazali się dla Polski bez porównania niebezpieczniejsi od sułtanów. Opinię tę podzielała niemal cała oświeceniowa historiografia i publicystyka z Hugonem Kołłątajem na czele. Oburzenie na niewdzięczność Habsburgów znalazło swój wyraz m.in. w wierszykach zapowiadających, że kiedy wojska polskie będą zajmować Wiedeń, Jan III Sobieski spojrzy z satysfakcją z nieba na leżące „w perzynach niewdzięczne miasto”.

Na straży.

Skargi na niewdzięczność Europy, osłanianej od najazdów nie tylko Turków czy Tatarów, ale i Moskali, występują w literaturze polskiej co najmniej do początków XVI stulecia. Wtedy to Marcin Bielski o postawie Niemców, Włochów czy Francuzów pisał: „Za nami jak za murem drudzy pokój mają/A wżdy im to niewdzięczno, o naszem złem radzą”.

Kanclerz Jan Łaski w rozmowie z jednym z weneckich dyplomatów (1513 r.) przypominał: „Wy to panowie za Polską jak za murem siedzicie, bo Polacy bronią was od Tatar i od Moskwy”. Bielski zaś wytykał Niemcom, że choć państwo polskie stanowi ich mur, daj Boże „nieprzełomiony”, broń skuteczną i straż przed inwazją Turków czy Tatarów, to mieszkańcy cesarstwa wolą „walczyć z sobą sami, niżby ciągnąć mieli, na pogany z nami”. W 1539 r. Zygmunt I Stary tłumaczył księciu Albrechtowi Pruskiemu, że królestwo polskie tworzy najskuteczniejszą osłonę Niemiec przed inwazją islamu (propugnaculum est et antemurale). W tymże samym roku kanonik warmiński Eustachy Knobelsdorf pisał, iż droga Turków do Niemiec prowadzi nie przez Wiedeń, lecz Kraków oraz Gdańsk. Stąd też w ich interesie leży udzielenie Polsce wszechstronnej pomocy. Europa Zachodnia winna ją wesprzeć jako strażnika zachodniej cywilizacji.

Po wiekach trudno orzec, w jakim stopniu sami Polacy wierzyli, iż bez szlacheckiego przedmurza chrześcijaństwa czambuły tatarskie istotnie zalałyby Śląsk, Saksonię czy Brandenburgię, na ile zaś odwoływali się do tak silnego od czasów średniowiecza strachu przed Tatarami, który dotarł aż nad Ren. Działanie na szkodę polskiego przedmurza najbardziej miano za złe cesarzowi, gdyż ten mienił się przecież świeckim obrońcą całego chrześcijaństwa. Podobnie jak Wenecja, Austria czy Węgry czuły się oszukane oraz zawiedzione poparciem, jakiego francuscy Walezjusze udzielali Wysokiej Porcie, tak Kraków był oburzony zabiegami Habsburgów o sojusz z Moskwą, w której również i papiestwo upatrywało przyszłego członka katolickiej wspólnoty narodów. Dlatego z takim naciskiem starano się na europejskich dworach przypominać, iż Polska prowadzi na Wschodzie wojny w interesie całej rzeczpospolitej chrześcijańskiej.

Rachunek dla Europy.

W XIX stuleciu teza o naszej niedojrzałości cywilizacyjnej urosła niemalże do rangi dogmatu, a jedyne pytania, jakie w związku z nią stawiano, dotyczyły genezy tego zjawiska. Najczęściej pisano, iż przodkowie nasi długo żyli na krańcach Europy, „zakryci przed okiem historii”. Tymczasem zachodnie kraje, „pod jarzmem i ładem państwa rzymskiego rosły w ludność, w porządki społeczne, w przemysł, w handel, w miasta, w bogactwa”. Kiedy później staliśmy się państwem, postawieni – z racji swego położenia – „na strażnicy Europy, wytrzymywaliśmy ciężar wiekowych najazdów barbarzyńskich ludów i kosztem własnych postępów w cywilizacji dawaliśmy Europie, samemu nawet chrześcijaństwu, bezpieczeństwo i swobody w rozwijaniu się społecznym”. Ilekroć więc przyjdzie się nam porównywać z innymi państwami, pamiętajmy, iż Polska dlatego pozostaje w tyle za ich rozwojem moralnym, przemysłowym czy politycznym, ponieważ przez kilka stuleci stanowiła tarczę ochronną kontynentu. Zapóźnienie to nie jest więc związane z „upośledzeniem naszej ziemi lub naszego plemienia” (cytaty za publicystą Karolem Sienkiewiczem, 1860 r.).

Podobne wyjaśnienie dawał Józef Ignacy Kraszewski: „Nie traćmy z oczów, żeśmy przez długie wieki byli Europy żołnierzami lub żołnierzami Boga (...) walczącym z chmurą dziczy tureckiej i tatarskiej; a jak od wojownika nie żąda się czego bój nie daje i czego wojna nie daje, tak i od narodu stojącego na kresach z orężem w dłoni, nie chciejmy by śpiewał i igraszkami swobodnymi się zajmował”. Stojąc na tej strażnicy, Polacy nie zmarnowali bynajmniej czasu, a jeśli w czym i zawinili, „toć są winy czasów, trudów i żołnierskiego serca”. W ten sposób obrońcy przedmurza do rachunku wystawianego Zachodowi Europy dopisywali osiągnięty tam poziom dobrobytu oraz rozwój społeczny i kulturalny. Nawet obojętny na sprawę polską mieszczuch paryski, angielski czy niemiecki miał pamiętać, iż jego dobrobyt został zbudowany na krwi i ofierze życia polskiego rycerza.

Stąd też się bierze owa zapiekła gorycz Konrada, którego papież najpierw wita jako „potomka Sobieskich”, aby następnie zalecić Polakom uległość... wobec cara.

Noc Listopadowa.

Trudno ustalić, kiedy do weksla niespłaconych należności dodano legendę, jakoby Noc Listopadowa ocaliła Francję przed carską interwencją zbrojną. Powstanie mieli wywołać francuscy karbonariusze, specjalnie w tym celu przysłani do Warszawy z Paryża. Wszystko to miało swe źródło w gwałtownej reakcji Mikołaja I na upadek Karola X i objęcie tronu przez Ludwika Filipa. Car początkowo odgrażał się, iż jego wojsko przywróci porządek w stolicy Francji. Kiedy jednak jej nowy rząd zyskał uznanie ze strony Anglii, Mikołaj I we wrześniu 1830 r. oświadczył wysłannikowi nowego króla Francji, iż nie zamierza występować z żadną interwencją. Podobnie zachował się po odłączeniu Belgii od Holandii. Jeśli jednak 19 i 20 listopada tegoż roku ogłosił mobilizację armii polskiej i korpusu litewskiego, był to blef „zmierzający nie tyle do zastraszenia Zachodu, ile do likwidacji polskiej armii i autonomii Królestwa” (historyk Władysław Zajewski). Spiskowcy uznali wszakże, że jest to zapowiedź wspólnego marszu obu armii na Zachód; podobnie jak przed 20 laty oddziały polskie na rozkaz Napoleona tłumiły hiszpańską rewoltę, tak obecnie miałyby „iść razem z kozakami przeciw ludowi, co broni swej wolności”. Powstanie 1830 r. niebawem wybuchło, ale nawet gdyby nie nastąpiło, i tak kozacy nie pojawiliby się ponownie na Polach Elizejskich, czym Mickiewicz groził Francuzom w „Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego”.

Cud nad Wisłą.

Większe już cechy prawdopodobieństwa ma teza, tak mile głaszcząca naszą dumę narodową, iż wygrana bolszewickiej Rosji w 1920 r. doprowadziłaby do rozlania się rewolucji na całą środkową i zachodnią Europę. Dawne armie alianckie były wykrwawione i pozostawały w stanie demobilizacji. Niemcy i Czechosłowacja zachowywały wobec Warszawy neutralność pełną wrogości. Próby rewolucyjne na Węgrzech i w dawnym imperium Wilhelma I były już jednak stłumione, siły bolszewickie zaś na krawędzi wyczerpania. Czerwony Kreml miał ponadto na karku niepokonaną do końca białą Rosję. Straciwszy Warszawę Polacy mogli się bronić na przesuniętej ku Zachodowi linii frontu. Ententa we własnym, dobrze rozumianym interesie nie zaprzestałaby udzielania pomocy. Bez niej Polska nie odniosłaby w ogóle sukcesu, skoro nie posiadała fabryk broni, którą musiano sprowadzać z Zachodu.

Jeśli później niektórzy powieściopisarze raczej (jak Józef Mackiewicz) niż historycy twierdzą, iż udzielenie przez Piłsudskiego w odpowiedniej chwili pomocy białej Rosji doprowadziłoby do upadku czerwonej rewolucji, to zapominają o tym, o czym doskonale pamiętał Marszałek. A mianowicie, iż zwycięska biała Rosja nigdy by nie uznała niepodległej Polski. Wówczas zaś w walce o niepodległość nie otrzymalibyśmy żadnego wsparcia militarnego ze strony Paryża czy Londynu. Podobnie jak nie otrzymało go żadne polskie powstanie od 1794 po 1863 r. Uznano by niepodległościowe aspiracje Polaków za wewnętrzną sprawę zwycięskiej Rosji, pod rządami dyktatury wojskowej lub konstytucyjnych demokratów (kadetów). Przy pełnej aprobacie Francji i Anglii powstałaby co najwyżej nowa wersja Królestwa Kongresowego z autonomią kulturalną, stopniowo coraz bardziej ograniczaną. Pod rządami bolszewików zaś Polskę czekałby los Ukrainy: początkowa zgoda na pełną polonizację zostałaby już u schyłku lat 20. XX w. zastąpiona krwawym terrorem i rusyfikacją.

Ileż to razy są cytowane złowieszcze wezwania Tuchaczewskiego: „Po trupie białej (czy pańskiej) Polski na zachód”. Najczęściej w ocenzurowanym kształcie, bez owego przymiotnika: „biała (czy pańska)”. Tak się jednak nie stało i w tym leży podstawowe znaczenie tzw. cudu nad Wisłą. Była to w dziejach Polski pierwsza zwycięska kampania od czasów udziału w odsieczy Wiednia. Opiewano ją w wielu utworach poetyckich i powieściach, wydanych w międzywojennym dwudziestoleciu. Nikt się jednak nie kwapi do reedycji powieści ukazujących dzieje po możliwej przecież klęsce 1920 r. Pisali o tym m.in. Edmund Jezierski (Edmund Krűger) „A gdy komunizm zapanuje. Powieść przyszłości” i Edward Ligocki „Gdyby pod Radzyminem” (obie 1930 r.). Wszyscy ci autorzy trzymali się na ogół jednego schematu: po klęsce następuje krwawy terror bolszewicki. Równocześnie zaczyna działanie bojowa partyzantka, która z uporem walczy o niepodległość. Regułą jest happy end. Musi zostać przelane morze krwi, aby Polacy wreszcie odzyskali niepodległość. W 1989 r. na szczęście odbyło się bez setek śmiertelnych ofiar.

Polityka 33.2011 (2820) z dnia 09.08.2011; Historia; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Mur polski"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną