Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Plamy na gwiazdach

Aktorzy - kolaboranci II wojny światowej

Maria Malicka, Roman Niewiarowski i Adolf Dymsza w sztuce „Kochanek to ja”, wystawianej przez warszawską Komedię. Maria Malicka, Roman Niewiarowski i Adolf Dymsza w sztuce „Kochanek to ja”, wystawianej przez warszawską Komedię. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Skomplikowane losy warszawskich artystów w czasie hitlerowskiej okupacji to temat wciąż trudny i nieczęsto podejmowany. Pisząc o zachowaniach heroicznych, nie można bowiem pominąć przypadków jawnej kolaboracji.
Igo Sym, filmowy amant i agent Abwehry.Narodowe Archiwum Cyfrowe Igo Sym, filmowy amant i agent Abwehry.
Widownia operetki Teatr miasta Warszawy, 1941 r.Narodowe Archiwum Cyfrowe Widownia operetki Teatr miasta Warszawy, 1941 r.

Wrzesień 1939 r. był dla aktorów warszawskich teatrów i kabaretów nie tylko tragedią, lecz kompletnym szokiem. Jeszcze nie ucichły echa śmiechu, jakim kwitowano kabotyńskie przechwałki Hitlera, Bombardone w sztuce Shawa „Genewa”, granej w Teatrze Polskim, kiedy prawdziwy Hitler odbierał defiladę zwycięskiej armii w Alejach Ujazdowskich, gestapo zaś poszukiwało parodysty, który w teatrzyku Ali Baba ośmielił się naśladować gesty führera i „ten wąsik, ach ten wąsik”.

Część artystów stołecznych scen znalazła się na szlakach wojennej tułaczki. Większość jednak pozostała w mieście, gdzie ruiny Teatru Wielkiego stały się symbolem okupacyjnej rzeczywistości. Przez jakiś czas żywiono się złudzeniami, że tak jak podczas niemieckich rządów w Warszawie w dniach pierwszej wojny światowej życie artystyczne będzie trwało nadal mimo rygorów i cenzury. Mijały tygodnie i miesiące oczekiwania, lecz sytuacja się nie poprawiała. Wczorajszym bożyszczom tłumów zaglądała w oczy bieda, dokuczała im bezczynność i niepewność jutra. Jedynym ratunkiem, szansą na jaką taką egzystencję stała się praca w charakterze kelnerów, barmanów, szatniarzy.

W lutym 1940 r. w kawiarni Pod Znachorem gościom usługiwali: Karol Adwentowicz, Wojciech Brydziński, Emil Chaberski. W modnym lokalu U Aktorek można było zamawiać kawę i ciastka u pań, które dawniej nieśmiało proszono o autograf. Kelnerowały tam bowiem: Elżbieta Barszczewska, Ewa Bandrowska-Turska, Mieczysława Ćwiklińska, Karolina Lubieńska, Janina Romanówna, Zofia Lindorfówna.

Zdarzały się także, choć rzadziej, wypadki rezygnacji z zawodu. Henryk Szletyński przekwalifikował się na konduktora EKD, kilku młodych zdolnych handlowało drewnem i miałem węglowym, zatrudniło się jako stróże i inkasenci gazowni.

Szukamy pieprzyka

Okupacyjne władze obserwowały to ubożejące i poszarzałe środowisko. Do Warszawy w niemieckim mundurze zjechał Igo Sym. Filmowy amant, wirtuoz modnej gry na pile, kochanek wielu gwiazd – od dawna już jako agent Abwehry słał raporty do berlińskiej centrali. Wiedział, czym kogo zaszantażować i jak nakłonić do współpracy.

Sym był naganiaczem aktorów na plan filmu „Heimkehr” o zbrodniach dokonywanych przez Polaków na poczciwych Niemcach z Wołynia. To on rozdzielał koncesje na prowadzenie teatrzyków i scen rewiowych. Zgodnie z tajnym okólnikiem Wydziału Propagandy miały one odciągnąć publiczność od działań konspiracyjnych, dostarczać rozrywki na najniższym poziomie, propagować pornografię, odwoływać się do najgorszych gustów.

Pierwszy z teatrzyków wystartował w kwietniu 1940 r. Nazywał się Kometa, zachęcał do obejrzenia składanki „Wola się bawi”. Z czasem podobnych punktów do rozśmieszania było w stolicy kilkanaście. Maska, Niebieski Motyl, Hulajnoga, Jar, Miniatury. O poziomie świadczą tytuły programów: „Moczmy nogi”, „Cyk, pod rzodkiewkę”, „Czy pani lubi bez”, „Solone, pieprzone”, „Szukamy pieprzyka”.

Oprócz estradowych nowalijek zafundowano warszawiakom operetkę Teatr miasta Warszawy i Komedię wystawiającą pełnospektaklowe sztuki.

W marcu 1941 r. zapadła decyzja o likwidacji Igo Syma przez kontrwywiad Związku Walki Zbrojnej. Okupanci odpowiedzieli na to ulicznymi egzekucjami, aresztowaniami ludzi teatru, m.in. Jaracza, Zimińskiej, Wyrzykowskiego, Sawana, Wysockiej, listem gończym za Dobiesławem Damięckim i Ireną Górską, podejrzewanymi o udział w zastrzeleniu agenta.

Tej klasy agenta Niemcy już później nie mieli, teatrzykami rządzili Stanisław Heinrich, Józef Horwath, Tymoteusz Ortym, Zygmunt Ipohorski-Lenkiewicz (zlikwidowany przez podziemie w maju 1944 r.) i Karl Grudman z Propaganda Abteilung. Z jego inicjatywy ogłoszono konkurs na sztukę ilustrującą hasło z plakatu „Żydzi – wszy – tyfus plamisty”.

Pierwszą nagrodę zdobyła Halina Rapacka, drugą Tadeusz Wołowski, trzecią znany po wyzwoleniu społecznik. Kiedy to wyszło na jaw, tłumaczył, że specjalnie napisał sztukę marną, by nie wygrać konkursu. Usługową szmirę Rapackiej „Kwarantanna” grano w Warszawie jedynie dwa razy – publiczność protestowała, mimo interwencji granatowej policji. Po premierowym skandalu trupa chałturzystów ruszyła z „Kwarantanną” w objazd.

Wydział Propagandy cenzurował teksty z programów jawnych scen i nadscenek. Sugerował włączanie do programów numerów antysemickich, a po wybuchu wojny z Rosją – antybolszewickich.

Zdarzało się i tak, że aktorzy grali Niemców. Pytany o to, dlaczego zgodził się, by w jakimś skeczu bohaterami byli niemieccy lotnicy, dyrektor teatrzyku wyjaśnił weryfikującej go komisji ZASP: – Widzowie i tak wiedzieli, że to zmyłka, pod mundurami Luftwaffe biją polskie serca.

Tylko świnie siedzą w kinie. Co bogatsze to w teatrze

Kilkanaście przybytków rozrywki, gdzie śmiech zastąpił rechot, operetka, komedia ambitniejsza repertuarowo... Kto kupował bilety na popołudniówki i przedstawienia wieczorne, wcześniejsze ze względu na godzinę policyjną?

Wezwania do bojkotu nie skutkowały, podobnie jak w wypadku kin i seansów filmowych. Frekwencja w teatrzykach sięgała 80 proc., widownia rzadko świeciła pustkami. Pauperyzacja inteligencji sprawiła, że jej miejsce zajęli nuworysze – waluciarze, bazarowi przekupnie, handlujące z Niemcami męty, szmalcownicy wzbogaceni na mieniu pożydowskim. Po dniu krzątaniny chcieli się bawić, odreagować stres. Imponowało im to, że mają niedostępne dawniej gwiazdy na wyciągnięcie ręki, mogą się z nimi fraternizować. Ostentacyjna obecność tej grupy widzów wpływała na kategorię żartów, sposób gry: szarżę, dosłowność, sięganie po sprawdzone chwyty wywoływania śmiechu i braw.

Wśród tej ciemnej masy, rynsztokowej gawiedzi błąkali się widzowie niepotrafiący żyć bez teatru. Nie brakowało więc przedwojennych teatromanów i ludzi młodych, pragnących doświadczyć magii sceny, zobaczyć z bliska tych, o których mówiono, że są wspaniali. Działalność konspiracyjna nie dawała się pogodzić z uczestniczeniem w koncesjonowanym świecie teatru i kabaretu... Mimo to niejeden bojownik podziemia przekraczał tę granicę.

Było bowiem kogo oglądać na scenicznych deskach, chociaż uchwała podziemnego Związku Artystów Scen Polskich wzywała do bojkotu zarządzonej przez okupantów rejestracji aktorów, nakazywała unikanie kontaktu z jawnymi teatrzykami. Dozwolone były tylko występy w kawiarniach i ogródkach.

Jak to się sprawdziło w praktyce? Spora grupa aktorów, muzyków, tancerzy i śpiewaków kontynuowała rozpoczętą dawniej karierę. A były to nieraz prawdziwe wielkości: Maria Malicka, Stanisława Perzanowska, Lucyna Messal, Xenia Grey, Barbara Bittnerówna, Józef Węgrzyn, Jerzy Leszczyński, Junosza Stępowski, Feliks Parnell, Władysław Walter, Adolf Dymsza, ba, nawet założyciel legendarnego Qui Pro Quo Jerzy Boczkowski.

Kiedy w 1963 r. ukazał się „Pamiętnik Teatralny” z listą tych, co grali, tańczyli, zabawiali widzów, numer ten wycofano ze sprzedaży: to nie był dobry czas, by wypominać przeszłość nagradzanym i hołubionym. Wielu z nich zresztą uporało się z wywabieniem plamy życiorysowej już wcześniej, powołując się na to, że działali na rzecz AK, Kedywu, Związku Walki Zbrojnej, komórki wywiadu Armii Ludowej. Dlatego – wyjaśniali – nie spotykały ich wymierzane widowiskowo kary – chłosta, golenie głów, infamia.

Opis wykonania wyroku na gorliwcach zawdzięczamy Bohdanowi Korzeniewskiemu: „Sala była pełna. Kiedy Grodnicki witał publiczność, chłopcy wyjęli broń. Kazano Grodnickiemu stanąć na baczność i odczytano sentencję. Fryzjer Oddziału Karnego przejechał mu maszynką po głowie, na krzyż. Potem wlepiono Grodnickiemu dwadzieścia kijów. Wyciągnięto zza sceny Zdzitowieckiego, który krzyczał: panowie, szanujcie moje siwe włosy – i zaczął szlochać. Tego tylko ogolono...”.

Dystans lat, jaki dzieli nas od tamtych wydarzeń, rzetelność opracowań, takich jak „Teatr czasu wojny” Stanisława Marczaka-Oborskiego, „Okupowanej Warszawy dzień powszedni” Tomasza Szaroty czy pełna pasji „Sława i infamia” wspomnianego już Bohdana Korzeniewskiego (dostrzegającego w postawach uczestników jawnego życia teatralnego raczej „nieposłuszeństwo” niż kolaborację), łagodzi oceny. Różne były przecież powody wplątania się we współpracę.

Stanisława Perzanowska musiała zdobywać pieniądze na leki i opiekę dla niepełnosprawnej córki. Maria Malicka nie bardzo wiedziała, na jakim świecie żyje, zachowując przy dojrzałym talencie umysłowość dziecka. Parnell, Bittnerówna, Wójcicki pamiętali, jak krótko jest się mistrzem tańca. Józef Węgrzyn za wszelką cenę chciał wydostać z Oświęcimia swego jedynego syna. Nawet grający w filmie „Heimkehr” Bogusław Samborski podobno ratował mieszkającą w Wiedniu żonę Żydówkę.

Warto przy okazji wspomnieć memoriał Stefana Jaracza, jego testament z 1945 r. Wielki aktor, więzień Oświęcimia, wzywał do wybaczenia win tym, co zbłądzili. Zalecał wielkoduszność i pracę dla przyszłości. Słowa autorytetu zostały wzięte pod uwagę. Złagodzono zbyt surowe kary, skrócono czas rozstania z zawodem wielu obwinionych, zastępowanie na afiszach ich nazwisk – gwiazdkami.

Tłuścioszka Wawa mogła znowu chałturzyć, Kazimierz Pawłowski bawić się w konferansjera, Roman Niewiarowicz wystawiać swoje komedyjki. Akt łaski nie objął właściwie tylko dwójki artystów – Marii Malickiej, która nigdy już nie wróciła na scenę warszawskiego teatru, i Adolfa Dymszy, dopiero po sześciu latach witającego w Syrenie swoją publiczność.

Malicką pogrążyło nie tyle granie w Komedii, ile prywatne znajomości z Niemcami. Mówiło się o przyjęciach, gdzie mile widzianymi gośćmi byli gestapowcy. Pamiętano również, że przed zburzeniem Warszawy z willi artystki jej opiekunowie wywieźli w bezpieczne miejsce antyki, obrazy, porcelanę, teatralne kostiumy i rodzinne pamiątki. O tym wstydliwym epizodzie łatwiej było zapomnieć w Krakowie niż w Warszawie.

Dymsza szaleje

Tyle o Malickiej. A Dymsza... Cóż, zgubiło go zbyt nachalne eksploatowanie swojej popularności. W teatrzykach był numerem jeden, dedykowano mu całe programy: „Serwus Dymsza”, „System à la Dodek”, „Dymsza, humor i spółka”. Władysław Bartoszewski w kronice „1859 dni Warszawy” wspomina o wiszącej na ogłoszeniowym słupie liście rozstrzelanych, a obok niej zajawki rewii „Dymsza szaleje”. Plotki krążące po mieście nie oszczędzały komika jeżdżącego rikszą po mieście z Niemcami, biesiadującego z nimi w knajpach i garsonierze na Wilczej. Postawiony w Łodzi przed komisją ZASP Dymsza tłumaczył, że kontakty z mundurowymi i cywilami pomagały mu w zdobywaniu informacji dla Kedywu. Załatwiał ponadto kupno broni dla podziemia, wiele ryzykując. Dzięki swoim kontaktom wyciągnął z więzienia aktora Czesława Skoniecznego i inspicjenta Józefa Porębskiego, wyprosił zwolnienie z Pawiaka Miry Zimińskiej, ukrywał Tadeusza Sygietyńskiego.

Przedstawione świadectwa i zeznania świadków nie zmieniły orzeczeń Komisji Weryfikacyjnej. Dymszę wykluczono z ZASP, zakazano mu wykonywania zawodu przez trzy lata. Po odwołaniach kary złagodzono: mógł grać w Łodzi, ale nie w Warszawie. Dopiero w 1951 r. doczekał się powrotu. Wybaczyła mu publiczność, wybaczył Tuwim, obdarowując Dodka monologiem „Legenda Wieniawskiego”.

Co jednak sądzić o komiku szastającym swoim talentem w dniach, gdy odpowiedniejsza byłaby wstrzemięźliwość? „Był przekonany, że kogo jak kogo, ale jego – nikt nie posądzi o zaprzaństwo! Wierzył po prostu, że okrutne prawa wojny nie dotyczą ulubieńca Warszawy” – zauważa biograf.

Echo tamtych lat

Czy należy przypominać ciemne karty historii, zamiast skupić się na wydarzeniach i postaciach rozświetlających mrok okupacyjnej nocy? Przecież wtedy, w czasach tandetnych teatrzyków, operetek, popisów tanecznych Parnella dla esesmanów w Łazienkach, walk bokserskich na scenie Jaru sędziowanych przez Feliksa Stamma, Leon Schiller wyreżyserował w zakładzie sióstr samarytanek sławne „Pastorałki”, Marian Wyrzykowski w prywatnych mieszkaniach pokazywał „Irydiona” Krasińskiego, tajny teatr wojskowy, kierowany przez Józefa Wyszomirskiego, bawił widzów „Czterema garbusami” (grali w tej farsie Danuta Szaflarska, Andrzej Łapicki, Tadeusz Fijewski), odbywały się wieczory poetyckie i próby czytane nowych sztuk.

Można więc było zachować twarz, ocalić wartość nazwiska. Ale z drugiej strony, iluzją jest wymóg bohaterstwa. Dlatego – widzimy to po latach – właściwą drogą było wybaczenie, wiara w to, że można podnieść się z upadku, dalej służyć widzom idącym do teatru po to, by żyć lepszym życiem. Oglądać świat z marzeń i snów.

Polityka 40.2011 (2827) z dnia 27.09.2011; Historia; s. 59
Oryginalny tytuł tekstu: "Plamy na gwiazdach"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną