Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Mniej przymiotników i okrzyków

Spory o historię Polski

Jedwabne, zbezczeszczony pomnik upamiętniający Żydów wymordowanych przez polskich sąsiadów w 1941 r. Jedwabne, zbezczeszczony pomnik upamiętniający Żydów wymordowanych przez polskich sąsiadów w 1941 r. Anatol Chomicz / Forum
Prawdziwa rozmowa o historii nie może być za prosta, bo wtedy staje się propagandową czytanką polityki historycznej. Przypomina o tym dobitnie Paweł Machcewicz w swojej książce „Spory o historię”.
Paweł Machcewicz, Spory o historię 2000–2011, Znak 2012materiały prasowe Paweł Machcewicz, Spory o historię 2000–2011, Znak 2012

Paweł Machcewicz uczestniczył w sporach towarzyszących nam od dekady bardzo aktywnie, co wynikało nie tylko z jego temperamentu, ale także niejako z urzędowego obowiązku. Od 2000 do 2005 r. kierował Biurem Edukacji Publicznej w Instytucie Pamięci Narodowej (został zwolniony wraz z nastaniem ekipy prof. Kurtyki), obecnie jest dyrektorem powstającego w Gdańsku Muzeum II Wojny Światowej.

Na każdej z tych funkcji instytucjonalnych był niejako wywoływany do wypowiedzi, gdyż tak działalność w IPN, jak i gorące tematy dekady (lustracja i specyficzne wykorzystywanie do niej dokumentów Służby Bezpieczeństwa, następnie Jedwabne i inne dramatyczne karty w stosunkach polsko-żydowskich, kontrowersje wokół Lecha Wałęsy, w ogóle nowe interpretacje II wojny światowej na ziemiach polskich) lokowały prof. Machcewicza w samym centrum wielkiej bitwy nie tylko o nową pamięć, ale przede wszystkim o zasady jej tworzenia.

Dlaczego ta bitwa o historię wybuchła dopiero 10 lat po powstaniu III RP? Przecież historycy i publicyści w Polsce już wcześniej dyskutowali o PRL (bardzo ważne i interesujące cykle „Tygodnika Powszechnego” i „Rzeczpospolitej”), odkryli wiele białych plam, także odważnie uprawiali tzw. historię krytyczną, nie kryjąc polskich win i zbrodni z przeszłości. Ukazały się wówczas publikacje o powojennych przesiedleniach Niemców, o jeńcach niemieckich w polskiej niewoli i o obozach dla niemieckiej ludności cywilnej, będące swoistą odpowiedzią i komentarzem do kampanii niemieckiego Związku Wypędzonych i jego przewodniczącej Eriki Steinbach, żądającej upamiętnienia krzywdy Niemców wysiedlanych z Polski i Czechosłowacji po zakończeniu wojny. Sporo pisano także o dramatycznych relacjach polsko-ukraińskich i o akcji Wisła, co jednak nie spotykało się z partnerską dyskusją ze strony historyków ukraińskich.

Aż wreszcie w 2000 r. ukazała się książka Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi” o zbrodni w Jedwabnem, o wymordowaniu w lipcu 1941 r. przez Polaków, w ciągu jednego dnia, niemal wszystkich żydowskich sąsiadów. Ta książka wstrząsnęła polską opinią publiczną, a przede wszystkim zanegowała dominujący wzór polskiego bohaterstwa i polskiej ofiary czasów wojny. „Prowadziło to – pisze Machcewicz – do powstania klimatu ideowego, który przez część opinii publicznej w Polsce – zwłaszcza tej o konserwatywnym nastawieniu – został zdefiniowany jako swego rodzaju »asymetria« w publicznym dyskursie o historii. Za początek trendu ideowego przeciwstawiającego się historii »krytycznej« koncentrującej się na polskiej winie można uznać tekst Andrzeja Nowaka »Westerplatte czy Jedwabne« z sierpnia 2001 r. W moim przekonaniu był to najważniejszy manifest konserwatywnej »polityki historycznej« avant la lettre, zanim to pojęcie, a także jej program, zostały sformułowane w kilka lat później przez zwolenników IV Rzeczpospolitej”.

Założeniem tej polityki historycznej stało się przekonanie, że należy bronić bohatersko-martyrologicznego obrazu polskiej historii jako podstawy narodowej dumy i identyfikacji obywatelskiej oraz państwowej przeciwko niebezpiecznemu rewizjonizmowi i samobiczującemu krytycyzmowi. Machcewicz tego nie pisze, ale taka ideologia, oczywiście w kostiumach PRL, bliska była przecież w latach 60. partyjnej frakcji Mieczysława Moczara, przywódcy – jak wtedy mówiono – narodowców, patriotów i partyzantów, którzy zwalczali tzw. szyderców, naśmiewających się z historii Polski. Bohaterami negatywnymi tamtej kampanii, rozkręconej na dużą skalę, byli między innymi Andrzej Wajda, Sławomir Mrożek i redakcja POLITYKI. Walka z tak rozumianym rewizjonizmem była jednym z najważniejszych ideowych składników późniejszego Marca ’68, który stał się wielką hecą antyinteligencko-antysemicką.

Tak zarysowana w 2001 r. polityka historyczna, po 2005 r. stała się – pisze Machcewicz – częścią głównego nurtu polityki i „przedmiotem politycznej instrumentalizacji rządzącego ugrupowania, w wielu działaniach wspieranego przez konserwatywnych intelektualistów, teraz już wpływowych redaktorów, doradców, a nawet czynnych polityków”. Pisze jeszcze mocniej: „»Polityka historyczna« stała się narzędziem wykluczania przeciwników poza wspólnotę narodową, orzekania, kto jest dobrym patriotą, a kto nie zasługuje na to miano, wreszcie budowania nowej wizji historii podporządkowanej współczesnym potrzebom i podziałom”.

Dopowiedzmy, że każda narzucana od góry i wzmacniana przez władzę i jej instytucje oraz urzędy interpretacja historii tworzy oczywistą asymetrię w dyskursie publicznym, zwłaszcza taka, która jest „jedynie prawdziwa”. W sposób oczywisty ma służyć tej władzy, która po pierwsze, staje się właścicielką prawdy i jej strażnikiem, po drugie, stanowi dla niej jedną z najważniejszych legitymacji do dalszego rządzenia według zasady: popatrzcie, zawsze mieliśmy w przeszłości rację, co wam właśnie pokazujemy i udowadniamy, więc będziemy ją mieli również w przyszłości. Nasi przeciwnicy stoją po stronie zła, jak zawsze, my zaś po stronie dobra, jak zawsze.

Polityka historyczna IV RP realizowana była na wiele sposobów i miała swoje znaki firmowe, takie jak Muzeum Powstania Warszawskiego (które trafiło przecież autentycznie w potrzeby i oczekiwania publiczności) oraz swoje instytucje, z Instytutem Pamięci Narodowej, kierowanym przez Janusza Kurtykę, na czele. Miała swoje ulubione wątki i tematy, swoje afery oraz sensacje, a ich listę otwiera tzw. lista lustracyjna Bronisława Wildsteina. Przy czym w kreowaniu tej polityki, w sporach o nią nie brali udziału tylko i wyłącznie politycy, ewentualnie historycy i dziennikarze, wchodziła ona w społeczeństwo, poruszała emocje, widoczna stała się na ulicach i na wiecach.

Jak była owocna w skutki, widzimy i dzisiaj, gdy ma swoją kontynuację, mimo że obóz IV RP już nie rządzi. Ale maszyneria puszczona w ruch działa w najlepsze. Oczywiście, najbardziej aktywnie w sprawie smoleńskiej, ale również przy innych okazjach, gdy przypadają kolejne okrągłe rocznice, a to chociażby Solidarności ’80, a to Okrągłego Stołu… Zdaje się, że podziały w widzeniu historii, które zrodziły się, a potem zastygły w minionej dekadzie, są już stałe i wyznaczają podstawowe różnice ideowe w Polsce.

Ich świadectwem jest chociażby miesięcznik „Uważam Rze Historia”, którego pierwszy numer właśnie się ukazał i już w słowie wstępnym swojego redaktora naczelnego Pawła Lisickiego zapowiada kontynuację i realizację polityki historycznej lat 2005–07. I ponownie słyszymy, że elity III RP miały niechętny stosunek do przeszłości i nie dbały o prawdziwy obraz PRL, że ludzie skupieni wokół Adama Michnika traktują polskość nie jako pozytywny wzorzec, lecz jako zagrożenie. I że tylko dzięki polityce prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezesa IPN Janusza Kurtyki dokonał się konieczny zwrot, dzięki czemu antykomunizm przestał być czymś wstydliwym.

Lektura miesięcznika wyznacza punkty orientacyjne tego zwrotu, a zatem takie tematy, jak „żydokomuna” w bezpiece, „mordercy są wśród nas”, tzn. sędziowie i prokuratorzy z wczesnych lat 50., a też portrety ich ofiar. Na koniec numeru oczywiście sylwetka Józefa Mackiewicza („kontra komunizmowi”), przeciwstawiana niejako Czesławowi Miłoszowi, o którym na początku pisze Lisicki, że w kwestii polskości zdradzał on swoje lęki i fobie.

Książka Machcewicza jest doskonałym przewodnikiem po mapie tematów i problemów historycznych podlegających dziś politycznej instrumentalizacji. Jest też książką profesjonalisty, badacza, który próbuje prezentować warsztatowo poprawne rozumowanie historyka i bronić go na różne strony, tak w dyskusji z „patriotami”, jak i z „szydercami”. Nie odpuszcza badaczom, którzy zaczadzeni aktami SB nie widzą niczego poza nimi, ani też tym, którzy brzydzą się do nich zajrzeć. Dyskutuje z Grossem, Andrzejem Nowakiem, Andrzejem Friszkem i z Jerzym J. Wiatrem i jak to w dyskusji czasami – według mnie – ma więcej racji, czasami trochę mniej, ale zawsze jest to głos na serio.

Interesująca jest tu pewna deklaracja Machcewicza, na pewno warta zastanowienia i dalszej wymiany argumentów: „Jestem głęboko przekonany, że nadmiar »historii zaangażowanej« – zarówno w odniesieniu do stosunków polsko-żydowskich, jak i PRL – godzi w samą istotę powołania badacza, a na dłuższą metę – także w skuteczność jego misji”. Czyli wzywa do obniżenia temperatury sporów, ograniczenia liczby przymiotników i okrzyków.

A ich nie ubywa, wręcz jest coraz więcej, czego Paweł Machcewicz doświadczył swoiście i osobiście, gdy w 2008 r. objął stanowisko pełnomocnika prezesa Rady Ministrów do spraw Muzeum II Wojny Światowej, które ma powstać w Gdańsku dzięki wyłącznie polskim funduszom. Natychmiast znalazł się na cenzurowanym, Jarosław Kaczyński dwukrotnie skrytykował tę koncepcję, zarzucając jej, że nie będzie uwzględniała martyrologii narodu polskiego, wyłącznie „będzie mowa o krzywdach Niemców”. Do prezesa dołączyli usłużni dziennikarze, choć akurat Machcewicz doprawdy nie ułatwiał im zadania, ponieważ w kilku swoich tekstach i wypowiedziach upominał się właśnie o sprawiedliwe i wymierne oszacowanie zbrodni i win niemieckich wobec narodu polskiego.

Podkreślał bowiem, że po 1989 r., gdy opinię publiczną animowały publikacje o zbrodniach sowieckich, wcześniej przecież przemilczane bądź zakłamywane, nastąpiło usunięcie w cień zbrodni niemieckich. Tu kluczowy cytat: „Polska miała dwóch wrogów i okupantów. Ich winy wobec Polaków nie są jednakowe. To niemiecka agresja położyła kres istnieniu II RP, chociaż oczywiście przyzwolenie na to dali Rosjanie, sami wzięli udział w rozbiorze i okupacji Polski. Znacznie większa liczba polskich obywateli zginęła jednak z rąk Niemców, których polityka groziła biologicznej egzystencji narodu. Mord na polskich oficerach był jedną z najbardziej odrażających zbrodni II wojny światowej, ale mimo wszystko nie może on przesłonić rozmiarów niemieckich zbrodni. Gdy w 1944 r. Armia Czerwona wkraczała po raz drugi w granice Rzeczpospolitej, niosła ze sobą zniewolenie i komunistyczną dyktaturę, ale jednocześnie wyzwolenie od ludobójczych działań niemieckich okupantów”.

Kłopot w tym, że taka opinia co prawda wystawia rachunki Niemcom, ale utrudnia przeprowadzenie spektaklu politycznego zrównującego katastrofę samolotu w Smoleńsku ze zbrodnią w Katyniu.

Paweł Machcewicz, Spory o historię 2000–2011, Znak 2012

Polityka 19.2012 (2857) z dnia 09.05.2012; Historia; s. 66
Oryginalny tytuł tekstu: "Mniej przymiotników i okrzyków"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną