Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Grek z głową w ręku

Nowożytna Grecja i jej mity

Biskup Patros, błogosławi sztandar w czasie greckich walk o niepodległość w latach 1821-30. Obraz Theodorosa Vryzakisa z 1865 r. Biskup Patros, błogosławi sztandar w czasie greckich walk o niepodległość w latach 1821-30. Obraz Theodorosa Vryzakisa z 1865 r. akg-images / EAST NEWS
Nowożytna, przechodząca dziś ogromny kryzys państwowość grecka liczy sobie 182 lata – więcej niż polska (94 lata), fińska (95 lat), niemiecka (141 lat) czy włoska (151 lat). W jej historii Polacy znajdą wiele zaskakujących analogii.
Armia grecka wkracza do Smyrny, 1919 r.AN Armia grecka wkracza do Smyrny, 1919 r.
Polityka

Głośna dziś w Europie książeczka Nikosa Doimou z 1975 r. „O nieszczęściu bycia Grekiem” pełna jest myśli nieuczesanych w stylu Stanisława J. Leca. „Tworzymy po sobie mity. A potem jesteśmy nieszczęśliwi, że w porównaniu z nimi jesteśmy nic niewarci”. Jeden z tych mitów: Grecy jako naród wybrany. Ale też legenda o greckim sprycie. Pytania z kategorii: kim jesteśmy? Bezpośrednimi potomkami Achajów czy motłochem z wieży Babel? Być może – zastanawiał się Doimou – Greków więcej dzieli od Europy, niż z nią łączy. Przez całe stulecia byli odcięci od europejskich prądów intelektualnych – scholastyki, renesansu, reformacji, oświecenia, rewolucji przemysłowej.

Joannis Zelepos, historyk z uniwersytetu wiedeńskiego, przestrzega jednak przed efektownymi stereotypami. Np. korupcja i klientelizm nie są wyłącznie cechą śródziemnomorską. Przyczyn greckiej mentalności gospodarczej i kultury politycznej radzi szukać głębiej. Na początku XIX w. greckojęzyczna ludność prawosławna była niezwykle zróżnicowana – geograficznie, społecznie i kulturowo. Obok klasycznej Hellady, gdzie w 1830 r. powstało państwo greckie, zamieszkiwała południowe wybrzeża Morza Czarnego, Morza Marmara oraz wschodnie wybrzeże Morza Egejskiego wokół bogatej Smyrny. Kupiecka arystokracja, ta elita greckiego mieszczaństwa, była ściśle związana z państwem otomańskim i zapatrzona przede wszystkim w stołeczny Istambuł. Poza tym od Wenecji, poprzez Triest, Wiedeń, Bukareszt, Odessę, aż po Petersburg była liczna i prężna grecka diaspora, obyta z nowoczesną administracją, a równocześnie dająca ważne impulsy nowemu greckiemu poczuciu narodowemu.

Odrodzenie Grecji

Powstanie greckich chłopów, popów, pastuchów i rozbójników rozpoczęło się w 1821 r. od masakry Turków na Peloponezie, ale przygotowywane było przez tajną organizację, założoną w 1814 r. w Rosji. Gdy władze tureckie odpowiedziały masakrą ludności greckiej, carski generał, książę Ypsilanti ruszył z ochotnikami na turecką Mołdawię. Został pobity. Ale ruszyła się Europa. Tysiąc ochotników – w tym 30 Polaków – poszło się bić za Grecję. Jednak to nie powstańcy pokonali Turcję, lecz floty i armie Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji. Greckie powstania były równie nieskuteczne jak polskie.

Nowe państwo powstało w 1830 r. Miało zaledwie milion mieszkańców. I było ogryzkiem w rodzaju Królestwa Polskiego z 1815 r. Na grecką republikę europejskie mocarstwa się nie zgodziły. Na greckiego króla – także. W końcu, po serii zamachów, na króla wybrano w 1832 r. Niemca. Niemniej większość Greków nadal pozostała osmańskimi poddanymi. Jeszcze na początku XX w. głównymi skupiskami greckiego mieszczaństwa nie były prowincjonalne Ateny, lecz Smyrna i Konstantynopol.

W XIX w. realne państwo greckie w greckiej świadomości odgrywało podrzędną rolę. Natomiast w świadomości Europy było matecznikiem mitycznej idei triumfu cywilizacji europejskiej nad orientalnym barbarzyństwem. To oświeceniowa i romantyczna Europa – niemieccy historycy sztuki i archeologowie, brytyjscy poeci, rosyjscy carowie, a także książę Adam Czartoryski, który swe „Rozważania o dyplomacji” z 1830 r. wydał pod pseudonimem Filhellen – zrodziła ideę narodowej emancypacji Greków jako historiozoficzną misję odrodzenia antycznej Grecji.

Tę narodową Wielką Ideę szybko przejęła także grecka inteligencja. W praktyce jednak filhellenizm oznaczał degradację państwa greckiego do roli statysty w wielkiej misji zbierania greckich ziem. Niedalekie to od moskiewskiego mitu Świętej Rusi czy mickiewiczowskiego mesjanizmu. Wobec tak niebiańskich celów solidne gospodarowanie i zarządzanie musiało zejść na plan dalszy. Do 1922 r. Wielka Idea była głównym motywem greckiego nacjonalizmu. Nie była programem konkretnym, liczyła się retoryka i narodowe fantasmagorie, gorliwie wspierane przez grecki Kościół prawosławny.

Rezultatem była seria greckich rewolt w imperium tureckim. Wszystkie były nieudane. Ale na trwałe zaszkodziły politycznej i gospodarczej konsolidacji państwa greckiego – twierdzi Zelopos. Sparaliżowały program modernizacyjny premiera Charilaosa Trikupisa, dążącego w latach 80. XIX w. do poprawy stosunków z Turcją. Nie inaczej u Polaków programy Druckiego-Lubeckiego czy Wielopolskiego rozbiły się o ideę powstańczą.

Beneficjentami Wielkiej Idei nie był naród grecki, lecz członkowie sprzysiężeń, różnych klubów i komitetów, którzy nie znali się ani na gospodarce, ani na administracji, ponieważ programowo akcentowali dystans wobec (obcego) państwa i (wszelkich) instytucji państwowych. Dla greckich patriotów – a była nimi zdecydowana większość – realne państwo nie było inspiracją. Zbyt wielka była różnica między marzeniami a rzeczywistością. To także znamy – z „Przedwiośnia”.

Wielka Idea miała dwie konkurencyjne wersje. Jedną był helleno-osmanizm, odpowiednik polskiego trójlojalizmu po upadku powstania styczniowego. Żadnych powstań, panowie. Sama praca organiczna. Dorabiać się. Kształcić. I długi marsz przez instytucje państw zaborczych. A potem zobaczymy. W wersji greckiej ten pozytywizm miał bardziej ambitne cele: odśrodkową hellenizację imperium osmańskiego. Z tego punktu widzenia niepodobna osmańskiego dziedzictwa traktować wyłącznie jako rezultatu podboju Grecji przez obcych. Ono było w jakiejś mierze także greckie.

Odwrotną wersją Wielkiej Idei – którą wspierała chrześcijańska Europa – było dążenie do rozbioru imperium osmańskiego. Dzięki militarnym sukcesom w wojnie z Turcją (1912–13 r.), w ramach koalicji z Serbią, Bułgarią i Czarnogórą (gen. Joannisa Metaksasa można porównać z Józefem Piłsudskim), państwo greckie niemal podwoiło swe terytorium. Mocarstwa przyznały Grecji większą część Macedonii. To na długo skłóciło Grecję z Bułgarią. Podobnie skonfliktowana z sąsiadami była pięć lat później odrodzona Polska. I podobnie jak wśród polskich stronnictw politycznych nie było w 1914 r. w Grecji zgody, na kogo stawiać. Król był za Niemcami, premier Wenizelos za ententą. I w 1916 r. postawił na swoim, co podzieliło kraj na północ i południe, a greckie społeczeństwo na ponad 40 lat na proniemieckich rojalistów i probrytyjskich wenizelistów.

 

Stawka na ententę wydawała się w 1918 r. trafieniem w dziesiątkę. Francja i Anglia rozparcelowywały imperium otomańskie. Gdy francuski generał wjeżdżał konno do Konstantynopola, miejscowi Grecy wysłali ulicę dywanami. Wiosną 1920 r. Wielka Grecja z Konstantynopolem i Smyrną wydawała się w zasięgu ręki, jak Piłsudskiemu federacja Polski z Ukrainą. I Grecy, i Polacy się pomylili. Podobno m.in. dlatego, że w armii greckiej kaprale-weniceliści nie respektowali rozkazów oficerów-rojalistów.

W 1922 r. pewna siebie armia grecka została przez Atatürka wyparta spod Ankary, tak jak Polacy z Kijowa, tyle że Grekom zabrakło „cudu pod Smyrną”. Zostali zmasakrowani i zmuszeni do emigracji. Za tę katastrofę skazano w Grecji na śmierć trzech generałów i trzech byłych premierów. W traktacie pokojowym w Lozannie w 1923 r. uzgodniono z Turcją wymianę ludności. 600 tys. muzułmanów opuściło Grecję, a 1,5 mln Greków Turcję. Teraz repatrianci stanowili jedną piątą mieszkańców Grecji. To doświadczenie masowej wymiany ludności także łączy Polaków z Grekami.

Helleńskie dziedzictwo

Idea Wielkiej Grecji okazała się chimerą. Grecy utracili tereny, na których żyli od ponad 2500 lat – jeśli wierzyć bajce, że ci dzisiejsi Grecy są w prostej linii potomkami swych starożytnych przodków. Antonis Liakos, profesor historii na uniwersytecie ateńskim, ma w tej sprawie wątpliwości. Już w starożytności spierano się, kto jest Grekiem. Herodot w V w. p.n.e. uważał, że Greków łączy język, religia i wspólni przodkowie – a więc pochodzenie etniczne. Inaczej Tukidydes. Pisał, że Achajowie dopiero wtedy stali się Grekami, gdy swe konflikty przestali po barbarzyńsku rozstrzygać mieczem i zaczęli jak ludzie cywilizowani odwoływać się do prawa – a więc Grekiem jest ten, kto przyjął grecką kulturę. To rozmazuje kryteria etniczne.

Już w czasach Aleksandra Macedońskiego, a potem w Rzymie, greka była językiem kultury wysokiej. Po mistrzowsku posługiwali się nią ludzie, dla których często nie była językiem ojczystym. Wiele podstawowych tekstów chrześcijańskich spisano po grecku, a równocześnie określenie „Grek” oznaczało barbarzyńcę, bo wyznawcę pogaństwa. W czasach bizantyjskich te przejawy dawnej cywilizacji helleńskiej, których nie udawało się schrystianizować – stadiony, wyrocznie, posągi – niszczono, kaleczono lub zabudowywano, świadomie zrywając ciągłość kultury. W czasach tureckich greckość kojarzyła się z prawosławiem i językiem potocznym, ale nie z helleńskim dziedzictwem. Nie brakowało zresztą w XIX w. historyków wywodzących, że dzisiejsi Grecy pochodzą od Słowian, a nie starożytnych Hellenów. I jak tu mówić o ciągłości?

Tę jednak na siłę konstruowali greccy intelektualiści. Tworzyli mit narodowej ciągłości. Archaizacją zmieniali grekę ludową w nowy język literacki. Wracali do starych nazw miast, wsi, gór i wysp. Tworzyli archeologiczne miejsca pamięci: Akropol, Delfy, Olympię, Mykeny, Knossos, usuwając późniejsze rzymskie, bizantyjskie i tureckie dobudówki. W 1896 r., gdy w Europie masowo zadawano sobie pytania o własną tożsamość („Gdzie jest ojczyzna Niemca?”; „Kto ty jesteś? Polak mały…”), poeta Kostis Palamas, w hymnie pisanym z okazji pierwszej nowożytnej olimpiady, odpowiadał: Moja ojczyzna to krajobraz pełen monumentów przeszłości, wykopaliska archeologiczne, świątynie, zamki i łaźnie Greków, Rzymian, Bizantyjczyków, Wenecjan, Osmanów i wszystkich tych, którzy je wznosili.

W ten mit greckiego odrodzenia narodowego uwierzyli nie tylko Grecy. Chciała go cała chrześcijańska Europa, wypierając przy okazji tysiąc lat greckiego Bizancjum, na którym Nowi Hellenowie właśnie budowali swoje narodowe mity. Koszty dawno minionej chwały były jednak ogromne. Sami Grecy widzieli, że nie umywają się do swych rzekomych dalekich przodków. Dlatego dla Georgiosa Seferisa, noblisty z 1963 r., ten historyczny balast to za wiele dobrego. W jednym z wierszy przedstawia Grecję jako człowieka budzącego się z odwiecznego snu z marmurową głową w ręku. Nie wie, co z nią począć. I tak naprawdę ma już jej serdecznie dość.

Katastrofa Smyrny przeorała Grecję. Armia – mimo że pobita – pozostała decydującym czynnikiem w polityce wewnętrznej. Kolejnymi puczami turbowała słabiutką grecką demokrację. Kryzys gospodarczy lat 1929–32 wywołał dodatkowe rozruchy. 10 lat po zamachu majowym w Polsce gen. Metaksas wprowadził w Grecji dyktaturę, na wzór salazarowskiej w Portugalii. W 1940 r. najechał Grecję Mussolini. I dostał po nosie. Jednak z Niemcami armia grecka nie miała szans. Tym bardziej że greckie elity nadal były podzielone.

 

Okupacja Grecji przez Niemcy, Włochy i Bułgarię szybko doprowadziła do zapaści instytucji państwowych. Król stworzył rząd emigracyjny w Egipcie. Duża część pozostałej w kraju klasy politycznej sympatyzowała z III Rzeszą. W górach partyzanci tworzyli własne struktury administracyjne, nie uznając rządu emigracyjnego. Niemal całą ludność żydowską Niemcy deportowali do obozów zagłady. W miastach panował głód. Szalała inflacja. Ludzie sami musieli się troszczyć o przetrwanie, co w połączeniu z oporem wobec okupanta prowadziło do przetopienia się patriotyzmu w rewoltę społeczną. Ponieważ partie liberalne i konserwatywne były bezczynne, przewodnictwo przejęła koalicja partii lewicowych podporządkowana komunistom, łącząc opór wobec okupanta z krwawymi akcjami wymierzonymi w konkurentów.

Po upadku III Rzeszy i włączeniu się Brytyjczyków oraz Amerykanów do greckiej wojny domowej komuniści zostali zgnieceni. Wielu rozstrzelano, zesłano na wyspy. Wielu przyjęły państwa bloku sowieckiego – również PRL. Te podziały znamy z polskiej historii po II wojnie. AK–AL, Londyn–ZPP i wszystkie późniejsze pęknięcia, aż po dzisiejsze zderzenie dwóch Polsk.

Nikos Sworonos, czołowy historyk grecki XX w., uważa ducha oporu dla samego oporu za nić przewodnią greckiej historii najnowszej. Grecy – twierdzi – żyli w oporze wobec zagranicznych najeźdźców i wewnętrznej tyranii. Ulegli mitowi założycielskiemu wojen wyzwoleńczych. Zarazem Grecy łatwo zamykają oczy na fakt, że niepodległości nie zawdzięczają własnemu wysiłkowi militarnemu, lecz korzystnym interwencjom obcych. W ciągu 180 lat Grecja była zależna najpierw od Wielkiej Brytanii, potem od USA, a teraz od UE. I za każdym razem to obcy wpływali na grecką politykę wewnętrzną. Innymi słowy Grecja była czymś pośrednim między państwem niezależnym i kolonią. Mimo że była skazana na pomoc Zachodu, to – gdy dochodziło do konfliktów na Bałkanach lub z Turcją – działała na własną rękę, niewiele osiągając, za to ryzykując opinię niesfornego ucznia.

Chwiejna demokracja utrzymywała się w Grecji do 1967 r. Nie była już państwem rolniczym. Większość ludności przeniosła się do miast. Jednak gospodarka nadal była mało wydajna. Tysiące Greków zaczęło emigrować do krajów EWG. Niepewną sytuację przerwał pucz wojskowy, często uzasadniany koniecznością zapobieżenia przejęciu władzy przez komunistów. Siedmioletnie (1967–73) rządy junty przyniosły Grecji kompromitację, a greckiej ludności Cypru turecką inwazję. Na próbę przyłączenia Cypru do Grecji Turcja odpowiedziała podziałem wyspy. Dwaj członkowie NATO podjęli działania wojenne, w których armia grecka poniosła klęskę, a czarni pułkownicy utracili władzę.

Życie ponad stan

Tu, mimo stanu wojennego w PRL, polsko-grecka analogia kuleje. W Polsce nie było przegranej awantury wojennej z silniejszym sąsiadem. A w Grecji – Solidarności i Okrągłego Stołu. Od 1974 r. Grecja jest krajem demokratycznym, choć zadawnione podziały polityczne nadal były silniejsze niż formalne procedury niezależnych instytucji. Stąd nieustające wrażenie, że krajem rządzi kilka rodów: socjalistyczna dynastia Papandreu, konserwatywna Karamanlisów... Dzięki napływowi turystów poprawiła się sytuacja gospodarcza. Ale ciągłe życie w nierzeczywistości doprowadziło w końcu do nieszczęścia. „Grek w zasadzie nie przyjmuje rzeczywistości i żyje ponad stan. Obiecuje trzy razy więcej, niż może dotrzymać. Wie cztery razy więcej, niż go nauczono. I przejawia swe uczucia pięć razy silniej, niż je odczuwa” – notował w 1975 r. wspomniany na wstępie Nikos Dimou. I dalej: „Współczesny Grek wydaje się szczęśliwy, gdy jest nieszczęśliwy”.

W 1981 r. Grecja stała się dziesiątym członkiem UE, stając się największym beneficjentem funduszy unijnych. Załamanie się komunizmu w Europie Wschodniej w 1989 r. podniosło regionalne znaczenie Grecji, która odegrała po wojnie domowej w Jugosławii poważną rolę stabilizującą na Bałkanach. Z drugiej jednak strony wraz z globalizacją spowodowała napływ ponad miliona imigrantów z Albanii, Europy Wschodniej, Azji i Afryki. Dziś stanowią już ponad jedną dziesiątą ludności Grecji. W Atenach i Salonikach są dzielnice i szkoły, w których liczba imigrantów jest większa od ludności miejscowej. Pomysłu na ich integrację nie ma. Jest natomiast wzrost ksenofobii i przekonanie, że zagrożona jest grecka tożsamość, choć nadal nie bardzo wiadomo, co to takiego.

W 2004 r. Grecy byli organizatorami kolejnej olimpiady. Znaleźli się na szczycie. I zaraz z niego spadli. Okazało się, że przez całe lata żyli ponad stan. Nie w sensie przenośnym, że uwierzyli, jakoby byli krajanami Platona, Arystotelesa czy Peryklesa. Ale dosłownie – nie płacili podatków. Fryzowali statystyki. Wyłudzali subwencje unijne. Gospodarka grecka była niewydajna, a biurokracja państwowa rozdęta. Przyczyną tej katastrofy nie są Turcy, Niemcy czy spisek innych mrocznych sił, lecz anachroniczna kultura polityczna. Niezależnie od tego, ile winy za grecki bałagan ponoszą zachodnie banki, które przez lata prześcigały się z kredytami, główną winę ponoszą greccy politycy, którzy oszukiwali zarówno zagranicę, jak i własne społeczeństwo, niepotrafiące sobie narzucić dyscypliny.

I tu ostatnia już polsko-grecka analogia. Również PRL w czasach Gierka założyła sobie pętlę kredytową. Zachodnie banki dawały kredyty w przekonaniu, że gospodarka państwowa nie może splajtować. Różnica między Polską w 1989 r. a Grecją dziś jest taka, że po zwycięskiej pokojowej rewolucji Polska – mimo równie silnych co w Grecji tradycji oporu dla samego oporu – miała siłę psychiczną do wzięcia na siebie terapii szokowej Balcerowicza. Miały ją 20 lat później także kraje bałtyckie, wychodzące po 2009 r. z kryzysu finansowego. W obu przypadkach świadomość twardych realiów była silniejsza niż historyczne ułudy. Tej wiary we własne siły społeczeństwo greckie jeszcze nie pokazało…

Polityka 23.2012 (2861) z dnia 06.06.2012; Historia; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Grek z głową w ręku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną