Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Futbol w piekle

Piłkarskie mecze w Auschwitz. Sport był jedyną nadzieją na zbawienie

Brytyjska drużyna w Auschwitz-Birkenau, w kółku Ron Jones. Brytyjska drużyna w Auschwitz-Birkenau, w kółku Ron Jones. AN
Dla wielu ludzi piłka nożna jest jak religia. Ale dopiero w niemieckich obozach koncentracyjnych stała się nią naprawdę.
Obóz w Gross-Rosen; plac apelowy, na którym rozgrywano mecze pomiędzy Polakami a Niemcami.Muzeum Gross Rosen Obóz w Gross-Rosen; plac apelowy, na którym rozgrywano mecze pomiędzy Polakami a Niemcami.
Wawrzyniec StalińskiNarodowe Archiwum Cyfrowe Wawrzyniec Staliński
Józef KorbasNarodowe Archiwum Cyfrowe Józef Korbas
Antoni ŁykoNarodowe Archiwum Cyfrowe Antoni Łyko

Od wielu tygodni obóz żył jedną sprawą – zapowiadanym meczem piłkarskim Niemcy-Polska. Wszystkie nieszczęścia naszego codziennego życia zeszły na plan dalszy” – wspominał osadzony w Gross-Rosen Czesław Skoraczyński. „W dniu meczu w godzinach przedpołudniowej pracy Zdzich Lewandowski wytoczył na tokarce bardzo udany, okazały puchar z drewna, który następnie koledzy z kuźni ozdobili cienką blaszką” – dodawał przedwojenny piłkarz Pogoni Lwów. Pamiątkowe trofeum Lewandowski przemycił z warsztatu do obozu i przed rozpoczęciem meczu wręczył kapitanowi drużyny Deutsche I, złożonej z Niemców osadzonych w Gross-Rosen. „Ten gest wywołał burzę oklasków wśród wszystkich kibiców” – wspominał Skoraczyński. Potem Lewandowski rozegrał świetne spotkanie, strzelając bramkę w meczu zakończonym wynikiem 1:0 dla Polaków.

Sznurowane trzewiki

Wśród pierwszych więźniów przywiezionych do Auschwitz w 1940 r. znalazł się 18-letni Kazimierz Albin. Choć w obozie koncentracyjnym panował terror i głód, młodzieniec zaczął z kolegami przemyśliwać, jak miło spędzać wolne chwile. „Już od pewnego czasu zauważyliśmy grupę kapo zabawiających się piłką w niedzielne popołudnie. Było wśród nich kilku piłkarzy na niezłym poziomie” – zapisał Albin we wspomnieniach „List gończy”. Funkcję kapo, czyli nadzorców więźniów, pełnili na początku istnienia Auschwitz osadzeni tam niemieccy kryminaliści. Potrafili być bardziej okrutni od esesmanów, a w zamian cieszyli się sporymi przywilejami. Mimo to Polacy chętnie oglądali ich mecze.

Nie uszło to uwagi nieformalnego przywódcy grupy kapo, a zarazem zapalonego piłkarza, Ericka Grönke. „Któregoś dnia Grönke zaproponował zorganizowanie i przygotowanie naszej drużyny do meczu z jego zespołem” – wspominał Albin. Polscy więźniowie z entuzjazmem zabrali się za tworzenie reprezentacji. W czasie selekcji udało się spośród osadzonych wyłuskać prawdziwe gwiazdy przedwojennego futbolu. W drużynie pieczę nad środkiem pomocy objął reprezentant polski Sylwester Nowakowski. W latach 30. pod jego wodzą Ruch Chorzów zdobywał czterokrotnie mistrzostwo Polski. Na prawe skrzydło trafił legendarny dla krakowskich kibiców Antoni Łyko. Gdy w maju 1936 r. strzelił dla Wisły Kraków bramkę w meczu z Chelsea Londyn, decydującą o zwycięstwie 1:0, marszałek Edward Rydz-Śmigły zszedł z trybuny, by osobiście mu pogratulować. Akcje Łyki miał na boisku wykańczać napastnik Warty Poznań Wawrzyniec Staliński, który przed wojną strzelił 11 bramek w meczach polskiej drużyny narodowej.

Do wymienionych tuzów dołączyło jeszcze kilku zawodowych piłkarzy z klubów pierwszo- i drugoligowych. Niemieccy kapo z zapałem wspierali budowę drużyny przeciwników, załatwiając w komendanturze obozu zgodę na jej powstanie i przekazując z własnych zasobów 11 par sznurowanych trzewików (Polakom wolno było używać jedynie drewnianych chodaków).

„Niektórzy zawodnicy byli wynędzniali, osłabieni, należało ich więc jak najszybciej dożywić” – wspominał Albin. Niemcy tak chcieli grać, że dostarczyli wówczas dodatkowe porcje żywności. Wreszcie, gdy lato 1941 r. dobiegało końca: „w piękne niedzielne popołudnie obie drużyny stanęły naprzeciw siebie w długich prążkowanych gaciach, bo spodenek jeszcze nie zdobyto” – zanotował Albin. Pierwszy mecz między reprezentacjami Polaków i Niemców rozgrywano na placu apelowym. Wokół niego tłoczyli się niemal wszyscy więźniowie i z zachwytem obserwowali, jak Polacy wygrywają 3:1. Wkrótce kolejne mecze stały się elementem obozowego życia. Rozgrywano je pomimo wykruszania się reprezentacyjnego składu. Antoni Łyko został rozstrzelany już w grudniu 1941 r. Potem umierali z wycieńczenia lub ginęli zamordowani kolejni piłkarze. Ale na ich miejsce przychodzili nowi, jak choćby fenomenalny Józef Korbas, który przed wojną w 69 meczach Cracovii strzelił dla zespołu 54 gole.

Piłka i salami

Komendant Auschwitz Rudolf Höss uwielbiał oglądać zmagania piłkarzy, zabijając tym nudę w niedzielne popołudnia. Futbol stwarzał w obozie pozory normalności i Höss nie miał nic przeciw temu, by grupy narodowościowe stworzyły własne reprezentacje piłkarskie – nawet Żydzi i Romowie.

Urodzony w Pradze William Schick, który wcześniej grał w żydowskiej drużynie amatorskiej, kiedy w jego baraku pojawił się esesman i zapytał, kto potrafi dobrze kopać piłkę, jako jedyny podniósł rękę. Jego koledzy trafili do komory gazowej, a on na boisko. W relacji nagranej po wojnie dla bostońskiego Holocaust Center opowiadał: „Po wygranym meczu dawano każdemu z członków drużyny po sześciocalowym kawałku salami. Nie mogliśmy jednak być zachłanni. Trzeba było uważać, bo w przypadku zjedzenia wszystkiego za jednym razem można było nawet umrzeć”.

Z Żydami, którzy dzięki piłce awansowali do obozowego Sonderkommando i nadzorowali swych współziomków, pograć lubili nawet esesmani. Co ciekawe, strażnicy unikali meczów z innymi nacjami, najwyraźniej bojąc się kompromitacji. Tylko wycieńczeni Izraelici wydawali się im dostatecznie łatwym przeciwnikiem.

Z czasem piłka nożna stała się jednym z kluczowych elementów codziennego życia w zespole obozów koncentracyjnych Auschwitz-Birkenau. „Gdy żyło się w tak złych warunkach, była to jedyna przyjemność” – opowiadał w wywiadzie opublikowanym w styczniu 2012 r. na łamach „Daily Mail” Ron Jones. Brytyjski jeniec wojenny wraz w kolegami wybiegał co niedzielę na boisko obozu jenieckiego, zbudowanego nieco na uboczu głównego kompleksu Auschwitz. „Gdy wiatr zawiał w naszą stronę, czuliśmy potworny smród. Doskonale wiedzieliśmy, że to palone ciała. Co mogliśmy jednak zrobić?” – wspominał. Sąsiedztwo krematorium nie powstrzymało jeńców przed stworzeniem własnej ligi, złożonej z reprezentacji: Anglików, Szkotów, Walijczyków oraz Irlandczyków. „Gdy o naszych występach dowiedział się Czerwony Krzyż, zorganizowano nam nawet koszulki w kolorach naszych krajów” – zapamiętał Jones.

Wojna i śmierć okazywały się mniej ważne od futbolu. Kazimierz Albin po sukcesie reprezentacji polskich więźniów zatroszczył się o stworzenie zespołu Polska B. Pierwszy mecz zagrali przeciwko drugiej drużynie kapo, triumfując 7:0. „Szczupli i drobni na tle potężnych, brzuchatych przeciwników, górowaliśmy nad nimi szybkością i techniką. Ogrywaliśmy ich jak dzieci, co wywoływało na widowni salwy śmiechu, również wśród Niemców funkcyjnych i esesmanów, a u przeciwnika wściekłość” – wspominał po latach z radością Albin.

15-letni węgierski Żyd Imre Kertész wychodząc z pociągu, który wiosną 1944 r. przywiózł go do Auschwitz, poczuł się mile zaskoczony. „Bardzo mnie ucieszyło boisko do piłki nożnej, na wielkiej łące zaraz po prawej ręce od szosy. Zielona murawa, niezbędne białe bramki, wymalowane na biało linie – wszystko tam było, kuszące, świeże, dobrze utrzymane” – zapisał po latach w autobiografii „Los utracony”. „Zaraz też powiedzieliśmy sobie z chłopakami: pogramy tu sobie po pracy” – dodawał późniejszy laureat literackiego Nobla. Tamtej wiosny polski pisarz Tadeusz Borowski grał na bramce. „Była niedziela, spory tłumek Fliegerów (sanitariuszy w obozowym lazarecie – przyp. aut.) i podleczonych chorych otoczył boisko” – opisywał w opowiadaniu „Ludzie, którzy szli”. W pewnym momencie Borowski wybił piłkę na róg i spojrzał w stronę rampy kolejowej, gdzie właśnie wysiadał z pociągu sznur pasażerów. „Pochód szedł wolno, dołączali do niego ciągle nowi ludzie z wagonów. Wreszcie się zatrzymał. Ludzie usiedli na trawie i patrzyli w naszą stronę. Wróciłem z piłką i wybiłem ją w pole” – wspominał. Potem grał z pełnym zaangażowaniem, aż futbolówka potoczyła się ponownie za końcową linię boiska. „Znów poszedłem po nią. I podnosząc z ziemi znieruchomiałem: rampa była pusta. Nie pozostał na niej ani jeden człowiek z barwnego, letniego tłumu” – patrzył na łąkę w przykrym momencie otrzeźwienia. „Między jednym a drugim kornerem za moimi plecami zagazowano trzy tysiące ludzi”.

W niedziele na boisku królowali piłkarze, w tygodniu zaś, jak zawsze praktyczny doktor Josef Mengele zawieszał między słupkami bramki poprzeczkę, pod którą kazał przechodzić świeżo przybyłym żydowskim dzieciom. Te, które nie dosięgały do niej głową, trafiały od razu do komory gazowej. „Przeżyłem tylko dlatego, że wcześniej włożyłem sobie do butów parę kamieni. Dzięki temu wydawałem się znacznie wyższy” – zeznawał podczas procesu Adolfa Eichmanna w 1961 r. w Jerozolimie cudownie ocalony na futbolowym boisku Joseph Zalman Kleinman.

W barwach narodowych

Moda na piłkę nożną z Auschwitz przeniosła się do innych obozów, m.in. Majdanka i Dachau. Nigdzie jednak nie rozbudowano rozgrywek do takich rozmiarów jak w sieci obozów KL Gross-Rosen. Wiosną 1943 r. nastąpiła tam zmiana komendanta. Sadystę Antona Thumana zastąpił Walter Ernstberger. Nowy Lagerführer rozumiał, że wykrwawiająca się III Rzesza potrzebuje robotników przymusowych. Gross-Rosen, gdzie zmarło lub zamordowano ponad 40 tys. ludzi, musiało zapewnić więźniom takie warunki, aby efektywnie pracowali. W tym bardzo pomocny okazał się futbol. Tęsknili za nim sami więźniowie, którym o rozgrywkach w Auschwitz opowiadali przenoszeni stamtąd Polacy.

Jak opisuje Piotr Weiser w książce „Mecze piłki nożnej w KL Gross-Rosen”, organizacją rozgrywek zajęła się grupa tzw. prominentów. Czyli niemieckich kryminalistów, osadzonych w obozie przed wojną i pełniących funkcje kapo lub „blokowych” (osób zarządzających mieszkalnymi barakami). Ale Polacy także palili się do gry. Naprędce powstał komitet organizacyjny, w skład którego weszli dwaj blokowi Ali Książkiewicz i Paul Morgała, obozowy pisarz Józef Doliński oraz piłkarz Zdzisław Lewandowski. Pod ich egidą rozpoczęto tworzenie drużyn z poszczególnych grup zawodowych.

Pracowników kamieniołomów reprezentował zespół Steinbruch (Kamieniołom), budowlańców Bauleitung (Zarząd budowy), a prominentów Helden (Bohaterowie). Nabór do drużyn ogłoszono 10 kwietnia 1943 r. w ściennej gazetce „Das Gross-Rosener Sport Echo”. Mecze rozgrywano w każde niedzielne popołudnie na placu apelowym. Okazało się jednak, że widownia nie chce oglądać kamieniarzy czy budowlańców, lecz domaga się reprezentacji narodowych. Za przyzwoleniem komendanta Ernstbergera uczyniono temu życzeniu zadość.

Kapo utworzyli zespół Deutsche I, zaś polski komitet selekcjonował reprezentację Polen I. Książkiewicz i Morgała odwiedzali każdy nowy transport więźniów, wyłuskując zawodników grających przed wojną zawodowo w piłkę. Doliński dbał zaś, aby gracze nie trafiali do kamieniołomów, lecz wykonywali lekkie prace i otrzymywali dodatkowe przydziały jedzenia.

Piłkarz Lechii Tomaszów Mazowiecki Marian Gadaj trafił do Gross-Rosen w czerwcu 1943 r. „Przywitano nas kijami, pojedynczo wpuszczano przez furtkę, w której stało dwóch gestapowców” – relacjonował po wojnie. „W międzyczasie zauważyłem boisko piłkarskie – to mnie podbudowało. Pomyślałem sobie, że jak się gra tu w piłkę, to może da się żyć”. Wkrótce Książkiewicz i Morgała wyłowili go spośród nowo przybyłych więźniów. Podobnie jak zawodnika Pogoni Lwów Czesława Skoraczyńskiego. Odnaleziono go w baraku, gdzie przywiezieni z Majdanka więźniowie przechodzili kwarantannę z powodu tyfusu. Skoraczyński wybiegł na boisko tuż po chorobie, ale zagrał dobrze i w nagrodę dostał miskę zupy z pajdą chleba.

Jeszcze przed pierwszym oficjalnym meczem okazało się, że przepisy obozowe dają szansę na uszycie dla Polaków strojów w barwach narodowych. Więźniów kryminalnych oznaczano bowiem kolorem zielonym, a politycznych czerwonym. Ten punkt regulaminu pozwolił na ubranie drużyny Polen I w czerwone spodenki i białe koszulki. Niemcy biegali w barwach biało-zielonych, jak na kryminalistów przystało.

Ekscytacja futbolem swoje apogeum osiągnęła wiosną 1944 r., gdy w lidze KL Gross-Rosen grało już kilkanaście drużyn, zrzeszających ponad stu zawodników. Wówczas w finale rozgrywek zespół Polen I zmierzył się z drużyną Deutsche I.

„Tupetowi i sile fizycznej naszych niemieckich przeciwników przeciwstawialiśmy niesłychaną ambicję, spokój, technikę” – zapamiętał Skoraczyński. Mecz Polacy wygrali 1:0 dzięki bramce Zdzisława Lewandowskiego, co nie spodobało się komendantowi obozu i esesmanom. „Wieczorem do bloku dwudziestego, gdzie odpoczywali polscy piłkarze, wpadła grupa ubranych w mundury Niemców. Szybko zajęli obie sztuby i zagrodzili drzwi wejściowe. Gdy droga ucieczki została odcięta, do akcji wkroczyli pozostali, którzy, jak się okazało, czekali na zewnątrz. Uzbrojeni w kije zaczęli okładać kogo popadło” – opisuje Piotr Weiser. Po wymierzeniu kary poinformowano zawodników, iż ponieśli konsekwencje zwycięstwa.

Zastrzelić bramkarza

Mecze w Gross-Rosen stworzyły szczególne relacje między ofiarami a katami. Obok boiska stała specjalna loża, w której co niedzielę pojawiał się komendant Walter Ernstberger w otoczeniu kadry oficerskiej oraz żon i dzieci esesmanów. Gdy coś się im spodobało, potrafili okazać hojność. „W nagrodę za dobrą grę esesmani rzucali na boisko papierosy” – odnotował piłkarz z Lechii Tomaszów Mazowiecki Czesław Moruś. Graczom gwarantowano dodatkowe porcje żywności, lekką pracę oraz wolne wieczory na treningi.

Więźniowie, mogący jedynie kibicować, nie mieli nic przeciwko istnieniu uprzywilejowanej kasty. Skoraczyński zapamiętał, że wierzyli, iż: „jeśli nasi wygrają, to przeżyjemy wszystkie obozy koncentracyjne, choćby ich jeszcze kilka przyszło nam odcierpieć”. Ale za tą wiarą nie zawsze szły fakty. Jesienią 1944 r. w Hirschbergu (dziś Jelenia Góra) wydarzyła się rzecz niecodzienna – kaci z SS zagrali z grupą Żydów przywiezionych z Węgier honorowy mecz. „Po krótkim treningu kapitanowie obu drużyn podali sobie ręce… Rzeczywiście podali sobie ręce!” – zapisał we wspomnieniach „Żółta gwiazda i czerwony krzyż” lekarz z Łodzi, po wojnie dziennikarz i pisarz Arnold Mostowicz (wówczas używał nazwiska Moszkowicz). „Ci zagłodzeni, wymęczeni, bici i niewyspani więźniowie, którym największy optymista nie przepowiadałby więcej jak kilka miesięcy życia, wręcz żwawo poruszali się po boisku” – dodawał. Jednak to esesmani w końcu zdobyli pierwszą bramkę. Potem nastąpiła przerwa. Więźniowie otrzymali po misce zupy z brukwi i kromce chleba. Niemcy raczyli się piwem. Prawdopodobnie za jego sprawą w drugiej połowie ruszali się mniej żwawo i Żydom udało się wyrównać. Rozwścieczeni esesmani runęli do huraganowych ataków, ale po każdym strzale na drodze piłki stawał węgierski bramkarz Ferenz Moros. „Był to piłkarz rzeczywiście natchniony, bramkarz z bożej łaski, którego nazwisko publiczność przez cały czas skandowała” – zapamiętał Mostowicz. Pod koniec meczu sędzia podyktował rzut karny. „Decyzja ta wywołała gwałtowną reakcję ze strony więźniów na zewnątrz sznurów (ogrodzono nimi boisko – przyp. aut.). Wyglądało na to, iż pasiaki zaleją boisko, a winowajca zostanie pobity. Na swoje szczęście ten winowajca nosił nie tylko spodnie, ale cały mundur SS” – opisywał Mostowicz. Chwilę potem zaległa kompletna cisza. „Niemiec ustawił piłkę, by wykonać rzut karny, i wszyscy oszaleli, bo Moros tę jedenastkę obronił” – zapisał Mostowicz. Bohater meczu nie pożył długo. Żandarm, pilnujący pracującego przy wyrębie lasu Morosa, postrzelił go w udo i łokieć. Bramkarz skonał w obozowym lazarecie. Kiedy palono ciało w krematorium, asystujący temu esesman powiedział do Mostowicza: „Ten chłopak był nadzwyczajnym bramkarzem”. Wielu piłkarzy skończyło podobnie, jednak ci, którzy przetrwali, nie mieli wątpliwości, że to futbol ich ocalił.

Polityka 22.2013 (2909) z dnia 27.05.2013; Historia; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Futbol w piekle"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną