Kiedy ustały mrozy, pod koniec lutego 1945 r., nad ruinami lewobrzeżnej Warszawy zaczął unosić się mdły, słodkawy odór rozkładających się zwłok. Trupy były wszędzie: w ulicznych mogiłach, ruinach domów i kanałach. Widok zwłok był wówczas codziennością.
„Teren ogrodu uniwersytetu, na lewo od bramy, leżą zwłoki kobiety w pełnym rozkładzie”; „W mieszkaniu dozorcy na parterze zwęglone zwłoki noworodka”; „W sieni klatki od podwórza zwęglone kości oraz zwłoki jednej osoby”; „W narożnym sklepie, przysypane gruzem, widoczne zwłoki NN” – to cytaty z kilku lustracji przeprowadzonych na początku 1945 r. przez pracownice Polskiego Czerwonego Krzyża.
Referat Ekshumacyjny przy Zarządzie Miejskim oszacował liczbę znajdujących się na terenie miasta zwłok na 200 tys.; w lewobrzeżnej części trupów było 10-krotnie więcej niż żywych. Jednak Warszawa zaludniała się szybko i do marca liczba jej mieszkańców wzrosła o ponad 100 tys. Ludzie wracali czasem wyłącznie po to, by odnaleźć i pogrzebać ciała swoich bliskich.
Wśród nich było wiele kobiet żołnierek AK, którym udało się uniknąć wywózki do Niemiec. Często tylko one wiedziały, gdzie zostali pochowani towarzysze broni.
20-letnia Urszula Katarzyńska, w powstaniu łączniczka w Brygadzie Dywersji Broda 53, po przyjeździe z Kielc odnowiła konspiracyjne znajomości: „Nawiązałam z powrotem kontakt z zośkowcami, z Hanką Borkiewicz. Ponieważ przy mnie zginął Szczerba (Jerzy Berowski, oficer sztabu Brygady – przyp. aut.), to uważałam, że trzeba... Ekshumowaliśmy Szczerbę z podwórka przy Okrąg 2. Dostałam dwóch zośkowców. Chłopcy mieli tylko krótką saperkę, a wózek był na dwóch kółkach, z dyszlem. Wykopaliśmy zwłoki, bo na szczęście krzyżyk, który postawiliśmy – porucznik Szczerba – tam był. We trójkę, przez Żoliborz, usiłowaliśmy jechać na Powązki…
Cały artykuł Andrzeja Fedorowicza mogą Państwo przeczytać w specjalnym numerze POLITYKI na Zaduszki – dostępnym w kioskach, w wydaniach na iPadzie, Kindle i w Polityce Cyfrowej!