Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Jak to na wojence ładnie

Lipsk: rekonstrukcja bitwy narodów

20 października 2013 r. Inscenizacja na polach pod Lipskiem. 20 października 2013 r. Inscenizacja na polach pod Lipskiem. Fabrizio Bensch/Reuters / Forum
Amatorskie rekonstrukcje głośnych bitew są coraz popularniejsze, wywołując zarówno zachwyt, jak i sprzeciw. Nie tylko w Polsce.
11 listopada przez wiele lat na warszawski dworzec zajeżdżał serdecznie witany Marszałek Piłsudski.Roman Jocher/PAP 11 listopada przez wiele lat na warszawski dworzec zajeżdżał serdecznie witany Marszałek Piłsudski.

Żyjemy w światach równoległych. W lipcu na polach grunwaldzkich można spotkać krzyżackich rycerzy. Dwa tygodnie później na warszawskiej ulicy – powstańców z biało-czerwoną opaską i kotwicą. W połowie sierpnia w Radzyminie – branych do niewoli bolszewików. We wrześniu – żołnierzy Wehrmachtu najeżdżających Polskę, a pod koniec października w Lipsku – księcia Józefa, szarżę polskich szwoleżerów i ucieczkę Napoleona. A 11 listopada przez wiele lat na warszawski dworzec zajeżdżał serdecznie witany Marszałek Piłsudski.

Od tej wirówki nie tylko u nas można dostać kręćka. Młody mieszkaniec Saksonii w lutym – w rocznicę Stalingradu i bombardowania Drezna – słyszał: „Nigdy więcej wojny!”. 9 listopada z lipskiego kościoła św. Mikołaja, skąd ćwierć wieku temu na ulice NRD wyruszały pacyfistyczne demonstracje, które obaliły Honeckera, rozbrzmiewało hasło: „Żadnej przemocy!”. Ale 20 października patrzył już na szamerunek francuskich kirasjerów, na czaka ułanów Poniatowskiego, na zielone kurtki rosyjskiej i białe austriackiej piechoty czy na czarne mundury pruskiego pospolitego ruszenia. 6 tys. rekonstruktorów z całej Europy – w tym 400 z Polski – bawiło się na polach Markkleeberg w największą bitwę epoki napoleońskiej: 600 tys. żołnierzy, 90 tys. zabitych...

Inscenizatorzy pokazali nie tylko efektowne szarże – zresztą głównie polskich ułanów, bo niemieckie służby weterynaryjne nie wpuściły 170 koni z Belgii, Austrii i Francji – ale także krwawe jatki w lazaretach. Bitwa zaczęła się o 14.00 salwą armatnią i skurczyła z czterech dni do trzech godzin. Na majdanie – pół miliona metrów kwadratowych – atrapa wioski, którą podpalają francuscy fizylierzy. Atak, kontratak. Kanonada 100 dział. Mniej więcej wiadomo, czym bitwa się zakończy – najpierw Bonaparte będzie nas uczył, jak zwyciężać mamy. Potem jednak zadecyduje siła złego na jednego – chmara Rosjan, Austriaków i Prusaków, garstka Szwedów zmuszą Napoleona do ucieczki. Sasi zmienią front. Napoleon zarządzi odwrót z okrążonego miasta, polecając Polakom, Włochom i jeszcze komuś chronić tyły. Niestety, jakiś kapral za wcześnie wysadzi most na Elsterze. W ariergardzie wybuchnie panika. Książę Józef utonie. I dla nas to byłoby na tyle. Bo potem to już tylko festyn w stylu widowisk według Karla Maya w Bad Segeberg: Napoleon i pruski generał Blücher wracają, podają sobie ręce. Mamy zjednoczoną Europę.

***

Ale tu nie chodzi o rozwiązania taktyczne ani nawet o sam przebieg udawanej bitwy, choć te galopady, komendy, zwroty, salwy artyleryjskie robią wrażenie. Tu chodzi o wczucie się w inną epokę. Wolfgang Büscher, świetny reporter, który piechotą przeszedł z Berlina do Moskwy (a potem obszedł i opisał granicę dzisiejszych Niemiec), spacerując po żołnierskich biwakach przed lipskim widowiskiem, był zdumiony, jak dalece ci amatorzy wcielili się w swoje role. Kleider machen Leute – suknia czyni człowieka. Wystarczy włożyć mundur brata Napoleona, Hieronima, i już się jest królem Westfalii. W sukni z epoki nawet postenerdowska urzędniczka nabiera manier saskiej szlachcianki. Nie udaje, ona nią jest.

Historia żywa – to jedna z tajemnic ruchu rekonstruktorskiego. Zobaczyć i odczuć na własnej skórze, jak żyli żołnierze epoki napoleońskiej, co jedli, jak biwakowali, jak walczyli, jak byli opatrywani, co robiły markietanki. Tego niepodobna przeżyć z samych książek.

Zarazem to drogie hobby. Atrapa armaty kosztuje tyle co mały samochód. Mundur francuskiego fizyliera – 1000 euro. Motywacje są różne. W wydanym przez nasze Narodowe Centrum Kultury studium „Dziedzictwo w akcji” Tomasz Szlendak wylicza ich kilka: fascynacja militariami, ucieczka przed codzienną szarzyzną, wyczulenie na tradycję, patriotyzm, przywiązanie do historii lokalnej, poczucie wtajemniczenia, przyjacielskie więzi w grupie, sporty ekstremalne, prestiż, pieniądze, a także po prostu pomysł na spędzanie wolnego czasu.

Nic w tym złego, choć nie brak podejrzeń, że Złe jest, bo za fascynacją militariami może kryć się także fascynacja przemocą, nawet faszyzmem. Odtworzeniowcy znają te podejrzenia, więc dmuchają na zimne. W Polsce np. panuje zasada, że kto się wciela w żołnierza Wehrmachtu, nie może machać prawą ręką, bo na fotografii będzie to wyglądało, jakby hajlował. W Niemczech z kolei stowarzyszenia rekonstruktorskie podpisały porozumienie, że będą ścigać ideologię nazistowską. I gdy w Lipsku któryś z członków King’s German Artillery z Uelzen zahajlował, wszczęto dochodzenie.

***

Lipsk był w niemieckiej mitologii narodowej XIX w. momentem kulminacyjnym. Po klęsce rewolucji 1848 r. Bitwa Narodów stała się jednym z fundamentów wojennego patriotyzmu, na którym zasadziło się cesarstwo wywalczone w 1871 r. przez Bismarcka. A upamiętniający ją ponury 91-metrowy pomnik – w 1913 r. największy monument na świecie – był filarem imperialnej potęgi.

W czasie Republiki Weimarskiej pomnik stał się miejscem kultu poległych w I wojnie światowej, a pod koniec III Rzeszy dekoracją stworzenia Volkssturmu, niby na kształt pruskiego pospolitego ruszenia z 1813 r. W 1945 r. w czasie walk z wkraczającymi do Lipska Amerykanami granitowy kloc był ostatnim szańcem garstki esesmanów. W NRD znów służył wojennej sprawie – jako historyczny stempel „niemiecko-rosyjskiego braterstwa broni”.

Gdy w 1952 r. Stalin – aby zapobiec integracji Republiki Federalnej z Zachodem – zaproponował zjednoczenie i neutralizację Niemiec, zdezorientowana propaganda enerdowska biła w bęben z 1813 r.: sojusz z Rosją przeciwko francuskiemu uzurpatorowi. Jednak oczernianie republiki bońskiej, jako powtórki utworzonego przez Napoleona Związku Reńskiego, szybko okazało się nieskuteczne. Szybko też na tę historię spuszczono zasłonę milczenia. Przerwał ją w 1989 r. więziony w czasach NRD pisarz Erich Loest. Bohaterem jego powieści „Pomnik Bitwy Narodów” jest stróż monumentu, który kiedyś był saskim grenadierem w armii Napoleona, potem dzierżawcą majątku, opętanym ideą wzniesienia piramidy z czaszek poległych, następnie robotnikiem w kamieniołomach, z których na początku brano głazy na budowę pomnika; członkiem SA, który ginie w czasie bombardowania Lipska. W obliczu tych losów narrator próbuje wysadzić monstrum pamięci w powietrze. Ale mu się nie udaje. Jest niczym niezaleczony karbunkuł.

Jednak po zjednoczeniu w 1990 r. Bitwa Narodów nie stała się częścią niemieckiej zbiorowej pamięci historycznej – twierdzi berlińska historyczka Kirstin Anne Schäfer: mit jest odczarowany; pozostał wilhelmiński kolos jako atrakcja turystyczna i pusta dekoracja dla biegów przełajowych, koncertów jazzowych i amatorskich rekonstrukcji bitwy. A tych jest coraz więcej w całej Europie – Lipsk, Grunwald, Hastings, Stalingrad, Waterloo i dziesiątki mniejszych, o których nikt poza powiatowymi folklorystami nie pamięta.

***

Historia dziś to liturgia słowa. Politycy w historycznym otoczeniu – w katedrze w Reims, na cmentarzu w Verdun, na Westerplatte – wygłaszają okolicznościowe przemówienie, dając wyraz aktualnej poprawności politycznej. Dzisiejsze hasła to „pojednanie”, „zjednoczenie Europy”, „przestroga”, „pamięć ofiar”, „solidarność”, „wspólnota doświadczeń”. Do tej liturgii włączają się także cienie przeszłości. W Rötha, gdzie w 1813 r. była kwatera główna sprzymierzonych przeciwko Napoleonowi, lokalne stowarzyszenie rocznicowe zorganizowało czterodniowy „refleksyjny mityng europejskiej arystokracji”. Początkowo miało to być spotkanie wielkiej trójki: przedstawicieli Romanowów, Hohenzollernów i Habsburgów – ale jak się zwiedzieli o tym potomkowie innych byłych monarchów, Wettynów, Wittelsbachów i pomniejszych książąt, to też ruszyli pod Lipsk. Również i ich spotkanie miało służyć „integracji europejskiej” i „upamiętnieniu poległych”.

Historia to dziś także jej wizualizacja poprzez multimedialne wystawy. W Dreźnie – w muzeum wojskowym – ciekawa wystawa „Krwawy romantyzm”, poświęcona mitowi wojen napoleońskich w Niemczech, Francji i Rosji. Niestety bez Polski. Z kolei w warszawskim Muzeum Narodowym jest wystawa poświęcona księciu Józefowi Poniatowskiemu (tuż przed Bitwą Narodów awansowanemu przez Napoleona na marszałka Francji) uznana przez prezydenta RP Bronisława Komorowskiego za wkład do europeizacji naszej świadomości. Tak to każdy sobie rzepkę skrobie.

I wreszcie historia to także domena amatorów, którzy wielkim nakładem sił i środków rekonstruują stroje i akcesoria, sprzęt wojenny, rytuały rycerskie i odtwarzają fragmenty głośnych bitew.

***

Trudno powiedzieć, czy fascynacje bitewne to domena ludzi o przekonaniach narodowo-konserwatywnych. Co prawda na polskich stronach internetowych można znaleźć oburzone głosy, że Polacy niepotrzebnie brali udział w rekonstrukcji bitwy pod Lipskiem, którą wygrały mocarstwa rozbiorowe, a przegrała Polska, ale padały też słowa aprobaty: „Cieszę się, że Polacy się pięknie zaprezentowali... to też trochę nauki historii w stronę Niemców, dla których Völkerschlacht to przede wszystkim wyzwolenie spod okupacji francuskiej”.

Na niemieckich blogach spory są bardziej zacięte. To upiększanie zabijania, które i dziś ma miejsce – w Syrii czy Afryce. „Wstydzę się za moje miasto i tych podglądaczy wojny”. „Wszystkim to się podobało z wyjątkiem moralizujących lewaków”, „Napoleon może i cierpiał na manię wielkości – myślę jednak, że Europa pod hegemonią francuską lepiej by się rozwinęła, oszczędzając sobie parę milionów zabitych”.

„Brałem w tym udział jako jeden z aktorów. Jak każdy z nas z własnej woli wziąłem na siebie trudy życia obozowego, musztry, wielogodzinnych marszów, hałasu i smrodu. W naszym współczesnym i nowoczesnym społeczeństwie nigdzie nie doświadczyłem tyle koleżeństwa, pomocy i wsparcia, co tam! I ani przez moment nikomu z nas – żołnierzowi czy markietance – nie przychodziło do głowy podżeganie do wojny. Także i wtedy, gdy stałem oko w oko z aktorem odgrywającym żołnierza francuskiego. Przeciwnie: przez cały czas zdawałem sobie sprawę, że to tylko ułamek tego, co wtedy musieli znosić żołnierze i cywile. Ten event każdego z nas wprawił w taką zadumę, do jakiej nie nakłoni żadna książka. Oto przesłanie z takiej imprezy”.

„Na gorsze rzeczy należy się oburzać, na dziesiątki tysięcy zabitych przez drony naszych przyjaciół, na to, że zmierzamy w kierunku państwa na podsłuchu, na niszczenie zdobyczy socjalnych, na uchwalanie ustaw sprzecznych z konstytucją. Ale dla was to niesłychane, że oni się przebierają za żołnierzy i bawią w wojnę!”.

„Jako markietanka przez cały dzień napychałam głodne gęby, a wieczorem piłam z różnymi oddziałami. Wszyscy w Europie jesteśmy spokrewnieni, nawet jeśli nas dzielą języki! Na naszym biwaku szybko się zaprzyjaźnialiśmy, czy to był Iwan z Ukrainy, czy bezimienni Bośniacy, Czesi, Francuzi czy Polacy, Anglicy, Duńczycy, Norwegowie, nie zapominając o Włochach. Trzeba tylko chcieć! Dobranoc”.

Bitwa Narodów zatem po trosze jako nowa wersja osławionych „pociągów przyjaźni”, a po trosze jednak podbijanie sobie własnego bębenka. Byliśmy najlepsi! Zauważono nas! I jedno, i drugie niegroźne. Mnie jednak szczególnie spodobał się inteligentny pomysł lokalnej telewizji MDR. Przez cztery dni znani reporterzy i komentatorzy prowadzili transmisje z pola bitwy w 1813 r., ale także ze stolic państw biorących udział w wojnie. I gdy już bitwa była wygrana, gdy komentator powiedział, że król Saksonii został internowany, że Polski pewnie nie będzie, a Saksonia straci część terytoriów, to do studia wszedł pruski grenadier i wyprowadził redaktorów. Bitwa co prawda wygrana. Ale po zwycięstwie wolność słowa wybijcie sobie z głowy.

***

I tu zaczyna się ta druga strona politycznych, fachowych, muzealnych i amatorskich inscenizacji historii. Spory o sens dziejów i interpretacje minionych wydarzeń nie toczą się na polach rekonstruowanych bitew, tylko w mediach i – czasem – izbach parlamentów.

Inscenizacje historii są już częścią kultury masowej i spędzania wolnego czasu. W Polsce istnieje około 300 bractw i stowarzyszeń rekonstruktorskich, w tym „Festung Breslau”. Widowiska Historii Żywej obejrzało u nas kilkaset tysięcy widzów. Festyny rycerskie stają się częścią tożsamości regionalnej, o którą nie tak łatwo w kraju zaledwie 70 lat temu przesuniętym na zachód, wciąż mającym problemy z przyswojeniem sobie cudzej przeszłości, naszych niemieckich czy żydowskich poprzedników. Festyny poprzebieranych rekonstruktorów ułatwiają oswojenie sobie tej historii.

Z jedną uwagą: to nie była tylko historia władców i żołnierzy, ale także mieszczan, chłopów, duchowieństwa i szlachty w czasach pokoju, które dla rekonstruktorów są mniej ciekawe od bitewnego sportu. Bardziej pociąga wcielanie się na świeżym powietrzu w księcia Józefa pod Lipskiem niż w księcia Adama Czartoryskiego jako doradcy cara w Wiedniu. Bardziej Racławice niż sejmowa sala na Zamku Królewskim 3 maja 1791 r. I to istotne zastrzeżenie. Bitwy są sexy. Ale zwrotnice historii są przestawiane także poza ludzką rzeźnią...

Polityka 45.2013 (2932) z dnia 05.11.2013; Historia; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Jak to na wojence ładnie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną