Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Wódka domowa

Bimber nasz powszedni

Akcja antybimbrownicza, 1946 r. Akcja antybimbrownicza, 1946 r. Jerzy Baranowski / PAP
Nic dziwnego, że pierwsze państwowe Muzeum Bimbrownictwa powstało kilka lat temu właśnie w Polsce, w Jurowcach koło Białegostoku. Nielegalne gorzelnictwo jest bowiem narodowym hobby, chyba najstarszym i najbardziej powszechnym.
Milicja Obywatelska likwiduje bimbrownię w okolicach Radomska, 1946 r.Ryszard Pełka/Ośrodek Karta w Warszawie Milicja Obywatelska likwiduje bimbrownię w okolicach Radomska, 1946 r.
Milicja nadal przeciw bimbrownikom, druga połowa lat 70.Andrzej Baturo/Forum Milicja nadal przeciw bimbrownikom, druga połowa lat 70.

Chłopi jako pierwsi – już w XIX w. – wyspecjalizowali się w łamaniu państwowego monopolu spirytusowego. Jednak pędzenie samogonu na dużą skalę rozpoczęło się na ziemiach polskich wraz z wybuchem I wojny światowej, kiedy w całym imperium Romanowów wprowadzono prohibicję, wstrzymano produkcję alkoholu i zniszczono większość jego zapasów. Zajęcie tych terenów przez Niemców i Austriaków niewiele zmieniło, gdyż nowi okupanci nie przywrócili miejscowej produkcji, rygorystycznie kontrolując również spożycie. Nielegalne gorzelnie wyrastały więc jak grzyby po deszczu.

Doświadczenia zdobyte podczas I wojny przydały się po jej zakończeniu, kiedy produkcja nie nadążała za popytem, a znacznej części spauperyzowanego społeczeństwa nie było stać na legalny alkohol, objęty monopolem państwa. W rezultacie tylko na obszarze dawnej Kongresówki szacowano w 1919 r. liczbę dużych nielegalnych gorzelni na 20 tys. (więcej niż legalnych!). Nielegalna produkcja zmniejszyła się w połowie lat 20. wraz z poprawą sytuacji gospodarczej, by ponownie rozwinąć się podczas Wielkiego Kryzysu. Zwłaszcza zbiedniałej wsi nie stać było na monopolową wódkę, wielokrotnie droższą od samogonu. Nie dorównywał on, co prawda, legalnej produkcji smakiem i jakością, dla wiejskiego zazwyczaj odbiorcy liczyły się jednak przede wszystkim cena i moc. W pierwszej połowie lat 30. służby państwowe, bezwzględnie zwalczające nielegalne gorzelnie, corocznie likwidowały ich 3–5 tys., zwłaszcza w Polsce centralnej i na Kresach Wschodnich.

W drugiej połowie lat 30., wraz z poprawą koniunktury gospodarczej, produkcja samogonu nieco spadła, by podczas II wojny stać się, zwłaszcza na obszarze Generalnego Gubernatorstwa, prawdziwym przemysłem. W pobliżu miast powstały istne centra bimbrownicze (jak np. Legionowo i Jabłonna koło Warszawy). Zarówno gorzelnie, jak i sieci dystrybucyjne działały sprawnie i w rezultacie bimber – taka nazwa przyjęła się podczas wojny – stał się jedną z mniej chwalebnych ikon okupacji. Choć jednocześnie trzeba zauważyć, że wobec przejęcia przez okupantów monopolu spirytusowego pędzenie samogonu było swego rodzaju czynem patriotycznym.

Po okupacji okres bohaterski bimbrownictwa minął, ale głębokie przekonanie, że nie jest ono przestępstwem, pozostało. Podobnie jak przyzwyczajenie czy wręcz nawyk konsumpcji samogonu. Rozbudzonego przez wojnę popytu nie była w stanie pokryć oficjalna produkcja i, podobnie jak po poprzednim konflikcie, dużej części społeczeństwa nie było po prostu stać na drogi państwowy alkohol. Bimbrownicy warunki do działania mieli doskonałe: słabe państwo, olbrzymia liczba konsumentów, gotowe struktury produkcji i dystrybucji.

Do sukcesu bimbrownictwa przyczyniały się: niedobór legalnego alkoholu (zwłaszcza tuż po wojnie i na początku lat 80.), moda, a przede wszystkim – cena. Wpływy bowiem ze sprzedaży alkoholu stanowiły niebagatelny odsetek dochodów państwa, z rzadka spadając poniżej 10 proc., a zazwyczaj oscylując wokół 11–15,5 proc. (rekord padł w 1985 r.). Wódka była więc w PRL droga, dwukrotnie droższa niż przed wojną, i relatywnie jedna z najdroższych w Europie. Za przeciętny zarobek można było kupić ok. 30 butelek wysokoprocentowego alkoholu (ale w grudniu 1981 r. tylko 22!), tymczasem prowadzone w Europie po wojnie badania nad nielegalnym gorzelnictwem wskazywały, że zanika ono, kiedy za średnią pensję można ich kupić 60–70. Tym samym każda podwyżka cen alkoholu powodowała wzrost nielegalnego gorzelnictwa.

Zapotrzebowanie było tak duże, że w celu zintensyfikowania produkcji inwestorzy nieraz dostarczali aparaturę i surowce na zacier podwykonawcom, odbierając gotowy produkt. W październiku 1946 r. odkryto w Legionowie zakład zajmujący się wyłącznie rektyfikacją samogonu pędzonego przez chłopów z okolicznych wsi. Gotowy produkt (o mocy 95 proc.) dwa, trzy razy w tygodniu przewożono do Warszawy.

Z dystrybucją nie było większych problemów dzięki prywatnej sieci handlowej i gastronomicznej. Jak pisał w połowie 1946 r. urzędnik Ochrony Skarbowej: „nieomal w każdej kawiarni lub podobnych przedsiębiorstwach gastronomicznych, a także w wielu sklepach spożywczych odbywa się nielegalna sprzedaż napojów alkoholowych i to zarówno w naczyniach zamkniętych, jak i do spożycia na miejscu. Również zjawiskiem często występującym jest nielegalna sprzedaż napojów alkoholowych na placach targowych ze straganów i budek, a nawet wprost na ulicach”. Był to proceder praktycznie jawny i powszechnie akceptowany, a sprzedawców nieraz wręcz chroniono. Np. kiedy 3 listopada 1945 r. komisja składająca się z funkcjonariuszy MO, UB i Ochrony Skarbowej chciała zamknąć serwującą bimber knajpę przy ul. Litewskiej w Warszawie, właścicielka wezwała na pomoc kwaterujących w pobliżu żołnierzy (i zapewne stałych klientów). W rezultacie „nastąpiła strzelanina i pobicie szeregu milicjantów i rozbrojenie ich przez kompletnie pijany wyżej wymieniony oddział”.

Nielegalne gorzelnictwo jest zjawiskiem bolesnym dla każdej kasy państwowej. Nic też dziwnego, że w tzw. Polsce lubelskiej pierwszy dekret o jego zwalczaniu został wydany już 12 grudnia 1944 r. Choć przewidywał wysokie kary (m.in. do pięciu lat więzienia), był mało skuteczny wskutek marnego zaopatrzenia oficjalnego i iluzorycznych działań organów ścigania, zwłaszcza że funkcjonariusze MO sami byli powszechnie oskarżani o nadmierne spożycie. Dopiero 1947 r. przyniósł radykalne zmiany. Z jednej strony Monopol Spirytusowy zwiększył produkcję, z drugiej wzrosły wolnorynkowe ceny artykułów rolnych (również surowców dla bimbrowni), z trzeciej zaś radykalnie zaostrzono represje. W zwalczanie nielegalnego gorzelnictwa zaangażowała się Komisja Specjalna, która przejęła od sądów wyrokowanie w tzw. sprawach bimbrowych. W 1947 r. do obozów pracy trafiło 1016 bimbrowników – była to prawie jedna czwarta wszystkich nowych więźniów Mielęcina, Chrustów czy Jaworzna.

Represje wymusiły zmianę bimbrowniczych strategii. Z okolic miast i miasteczek bimbrownie przenoszono „do najodleglejszych wsi, w lasy i bagna, do których częstokroć, wskutek złego stanu bezpieczeństwa i złych warunków drogowych, organa Ochrony Skarbowej i Milicji Obywatelskiej mają utrudnioną ingerencję. Ponadto tajne gorzelnictwo przenosi się z zabudowań gospodarczych w pola i powojenne bunkry, przesuwając czas pracy na godziny nocne”.

Na prawie trzy dekady bimber stał się zjawiskiem przede wszystkim wiejskim i zapewne dlatego na początku lat 50. uznano problem za wygasający w takim stopniu, że w 1953 r. MO zrezygnowała z rejestrowania poszczególnych przypadków. Jednak w wyniku odwilży połowy lat 50. szybko powrócono do uprawiania statystyki. Znowu wzrosła cena alkoholu monopolowego.

Na problem zwrócono większą uwagę po podliczeniu wyników oficjalnego przemysłu spirytusowego za pierwszy kwartał 1958 r. Okazało się bowiem, że w przeliczeniu na czysty spirytus Polacy kupili w porównaniu z analogicznym okresem 1957 r. 3,6 mln litrów mniej. Początkowo tłumaczono to skuteczną walką z pijaństwem, szybko doszukano się jednak bardziej racjonalnych powodów – jednocześnie wyraźnie wzrosła, zwłaszcza na wsi, sprzedaż cukru i drożdży. Niezwłocznie też przystąpiono do kolejnej kampanii antybimbrowniczej, podwojono wprowadzone w końcu 1957 r. premie dla milicjantów za wykrycie gorzelni, np. w przypadku kompletu (aparatura, zacier, produkt, podejrzany) – z 500 do 1 tys. zł. Prasa była pełna najpierw artykułów domagających się zaostrzenia represji, a od początku 1959 r. informacji o przygotowywanej nowej ustawie, zaostrzającej kary dla bimbrowników.

Uchwalona 22 kwietnia 1959 r. ustawa o zwalczaniu niedozwolonego wyrobu spirytusu obowiązywała, z niewielkimi zmianami, 42 lata, do 26 kwietnia 2001 r.! Tajemnicą jej długiego trwania była zarówno niezmienność zjawiska, jak szczegółowość przepisów i surowość kar, np. grzywny były bolesne jeszcze na przełomie lat 70. i 80. Teraz już sam fakt produkcji bimbru, nawet w niewielkich ilościach na tzw. własny użytek, był karany więzieniem i grzywną. Nie trzeba było również zatrzymywać sprawcy na gorącym uczynku, karalny był już sam fakt posiadania aparatury czy gotowego produktu.

Władzom zależało na pokazaniu, że nowa ustawa nie jest tylko świstkiem papieru. Wkrótce po jej wejściu w życie gazety zapełniły się doniesieniami o surowych wyrokach na bimbrowników. Wpadki były nie tyle rezultatem jakichś skomplikowanych działań operacyjnych MO, co sąsiedzkich donosów. „Niemal wszystkie przypadki trafiające do sądu – pisał w 1975 r. Józef Majkut – są rezultatem oskarżeń sąsiedzkich. Producent i sprzedawca bimbru musi żyć w przyjaźni z sąsiadami. Jeśli pokłóci się z kimś, od razu MO otrzymuje informację”. Nie było to jednak równoznaczne ze skazaniem. Wiejski kodeks etyczny dopuszczał informowanie władz, ale już nie świadczenie przed sądem. Inną, powszechnie stosowaną strategią było przejmowanie winy przez jedynych żywicieli rodzin lub osoby starsze. „Najczęściej (…) winę biorą na siebie babcie i dziadkowie – mówił w 1970 r. milicjant z Sobolewa koło Ryk. – To prawdziwa zmora. Stanie taka starowinka (…) przed sądem, pochlipie, popłacze. I cóż takiej zrobić? Kończy się zwykle zawieszeniem kary”.

Do rejonów w największym stopniu opanowanych przez bimbrowników zaliczano ziemie dawnych zaborów rosyjskiego i austriackiego, okolice Warszawy i województwa: białostockie, kieleckie, łódzkie, lubelskie, krakowskie, rzeszowskie. Na obszarach byłego zaboru pruskiego był to proceder rzadki. Przesiedleńcy z Kresów i Polski centralnej błyskawicznie zaczęli kultywować swoje gorzelnicze tradycje na tzw. Ziemiach Odzyskanych, ale przez długi czas nie byli w stanie osiągnąć wyników z dawnych małych ojczyzn. Np. w 1958 r. na 2451 dochodzeń w sprawach bimbrowych 536 prowadzono w województwie białostockim, 524 – warszawskim, 411 – lubelskim, 211 – łódzkim; w gdańskim – jedną, koszalińskim – pięć, olsztyńskim – cztery, szczecińskim – dwie i trzy w zielonogórskim.

Podjęta w końcu lat 50. walka z bimbrownictwem wydawała się jednak na tyle skuteczna, że wiosną 1963 r. POLITYKA donosiła, iż „rok bieżący jest jednym z ostatnich, kiedy można jeszcze pisać o bimbrze. Niedługo będzie to egzotyka, pojedyncze śmieszne wypadki, w każdym razie nie temat. Bimber jako problem, jako plaga zejdzie bezpiecznie do grobu”. Nadzieje okazały się płonne, gdyż podwyżka cen alkoholu jesienią 1963 r. błyskawicznie przerzedziła klientów oficjalnych sklepów monopolowych, a zwiększyła zapotrzebowanie na cukier, drożdże, parniki, duże czajniki czy szklane i miedziane rurki. Następna podwyżka (1969 r.) nałożyła się na coraz głębszy wewnętrzny kryzys gospodarczy, co spowodowało wzrost zainteresowania samodzielną produkcją alkoholu. W rezultacie w 1969 r. wykryto 1847, w 1970 r. – 2908, a w 1971 r. – 5378 gorzelni.

Na początku lat 70. coraz wyraźniej­szy był powrót bimbru do miast. Świadczy o tym najlepiej chyba znany wątek bimbrowniczy w polskiej kinematografii o badaniu przez „profesora” Mieczysława Czechowicza „zawartości cukru w cukrze” („Poszukiwany, poszukiwana”, reż. Stanisław Bareja, 1972 r.). Powody były natury zarówno ekonomicznej, społecznej (wiejscy i małomiasteczkowi migranci przynosili swoje przyzwyczajenia), jak i technologicznej, przede wszystkim upowszechnienie cukru jako surowca wyjściowego. Kiedy zacier przygotowywano z ziemniaków lub mąki, musiało być go stosunkowo dużo, cykl produkcyjny był długi i kłopotliwy, a fermentujący zacier okropnie śmierdział. Technologia oparta na cukrze pozwalała na przygotowywanie niewielkich domowych ilości zacieru (wskazywała na to tzw. receptura grunwaldzka – kilogram cukru, cztery litry wody, dziesięć deko drożdży), a produkcja była łatwa – wystarczyła kuchenka, kran z zimną wodą i nieco zmodyfikowany czajnik lub szybkowar.

Ułatwiło to istną bimbrową rewolucję, która przyszła wraz z wprowadzeniem jesienią 1981 r. reglamentacji alkoholu, a następnie ze stanem wojennym. Jeżeli w 1981 r. odnotowano 1435 przypadków nielegalnego gorzelnictwa, to w następnym – 14 067. Mimo że rygory stanu wojennego zwiększały wykrywalność, ujawniano zaledwie drobną część bimbrowni. Według ówczesnych, chyba znacznie zaniżonych szacunków, w okresie reglamentacji działało ich w kraju ok. 150 tys.! Bimber skolonizował obszary, wydawałoby się, od niego wolne, np. Opolszczyznę. Stał się też znowu domeną miast, których mieszkańcy stanowili od 1982 r. większość karanych za nielegalne gorzelnictwo. Stan wojenny uczynił z bimbrownictwa aktywność inteligencką, tylko w części spowodowaną niedoborem. Ważną rolę odgrywały czynniki kulturowe – dużo wolnego czasu, potrzeba życia towarzyskiego czy w końcu „opozycyjne” znaczenie bimbru. „Jest moda na pędzenie – pisano w POLITYCE na początku 1985 r. – Panuje ona przede wszystkim w kręgach inteligencji. Pan magister i pan inżynier wymieniają receptury, wspólnie degustują, udoskonalają aparaturę. W trakcie rodzinnych i towarzyskich przyjątek już nie śledziki (…), szarlotka (…) ani nalewka (…) są przedmiotem chwały gospodarzy. Ale bimber!”. Jeżeli dawniej pędzono samogon w garażach i kotłowniach, to teraz nierzadko w laboratoriach naukowych.

Chociaż zniesienie reglamentacji w marcu 1983 r., a cztery miesiące później stanu wojennego zmniejszyło rozmiary amatorskiego, inteligenckiego bimbrownictwa, w skali kraju proceder nie stracił na znaczeniu. Decydował zarówno nawyk, jak stałe podwyżki cen legalnego alkoholu i ograniczenia w jego dostępności (zwłaszcza w wyniku ustawy z 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi) i po przejściowym spadku w 1983 r. (9696 ujawnionych gorzelni) statystyki znowu poszybowały w górę (14 817 w 1984 r. i 15 262 w 1985 r.). Stało się to jedną z przyczyn odkładania rezygnacji z reglamentacji cukru, który zdaniem części decydentów byłby przeznaczony przede wszystkim na produkcję samogonu. Zniesienie reglamentacji cukru (1 listopada 1985 r.) nie przyniosło jednak żadnego bimbrowego boomu, wręcz odwrotnie – skala zjawiska zaczęła maleć (w 1986 r. wykryto 7134, w 1987 r. – 4789, a w 1988 r. – 3418 gorzelni). Było to wynikiem stopniowej stabilizacji rynku, podwyżki cen cukru, a przede wszystkim zaostrzenia represji. Np. dzięki ustawie o szczególnej odpowiedzialności karnej z 10 maja 1985 r. nawet pośredni kontakt z nielegalnym gorzelnictwem mógł się skończyć odsiadką.

Po 1989 r. nielegalne gorzelnictwo nie stało się egzotyką. O ile wolny rynek dobił meliny, o tyle bimber wcale nie przeszedł do historii i mimo oficjalnego zakazu nadal jest wytwarzany. Jedni czynią to z biedy, inni w ramach specyficznego hobby; samogon stał się atrakcją nawet eleganckich stołów!

Polityka 51-52.2013 (2938) z dnia 17.12.2013; Historia; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Wódka domowa"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną