W programie telewizyjnym Piotra Kraśki w czasie sporu o szkoły dla sześciolatków przez niemal pół minuty przekrzykiwały się trzy kobiety – pani minister oświaty i dwie matki, z pewnością bardzo dbające o maniery własnych dzieci. U Tomasza Lisa trzech Syryjczyków tak sobie skakało do oczu, że niemal niczego nie można było zrozumieć. A u Bogdana Rymanowskiego kilku polityków notorycznie wpada adwersarzom w słowo. Trudno pomyśleć, by prowadzący – niejako w trybie wychowawczym – zwrócili uwagę, że takie zachowanie nie przystoi ani w miejscu publicznym, ani nawet u cioci na imieninach.
Odwrotnie. Dla stacji telewizyjnych krzyk, kłótnia, a nawet awantura przed kamerami to atrakcyjna rozrywka, podczas gdy uporządkowana wymiana poglądów to zabójcze zamulanie programu. Dobre maniery nie są u nas telegeniczne.
Można sarkać na media, że bardziej schlebiają kulturze brukowej niż wyrafinowanej, że brakuje klimatów w stylu „Kabaretu Starszych Panów” za to modne są style knajackie, dawniej powiedzielibyśmy – prostackie. Ale nie tylko media są winne. Być może politycy nie tyle odsłaniają przed kamerą, co im w duszy gra, ile słuchają wizażystów, którzy im wmawiają, że arogancja zapewni im wyrazistość. Zresztą każda epoka wypracowuje własne formy publicznego savoir-vivre’u.
(…)
We Francji przed zburzeniem Bastylii szlachta nosiła pudrowane peruki i mówiła wykwintnym dworskim językiem. Te peruki, ten dworski język i maniery obcinała potem gilotyna. Częściowo przywrócił je Napoleon, a po jego klęsce – restauracja. Ale etykieta i galanteria nie wróciły już na dawne miejsca…
Cały artykuł Adama Krzemińskiego w specjalnym, podwójnym numerze POLITYKI na Święta – dostępnym w kioskach, w wydaniach na iPadzie, Kindle i w Polityce Cyfrowej!