Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Wzorowy polski łagier

Przymusowy obóz pracy w Jaworznie

Obozowe baraki w latach powojennych. Obozowe baraki w latach powojennych. Muzeum Miasta Jaworzna
Dawna filia KL Auschwitz w Jaworznie służyła przez 10 lat po wojnie jako największy w Polsce obóz pracy przymusowej dla Niemców, Ślązaków, Łemków, Ukraińców i młodocianych więźniów politycznych. Zamknięto go dopiero po wielkim buncie w 1955 r.
Obóz w Jaworznie na fotografii lotniczej z lat 40.Muzeum Miasta Jaworzna Obóz w Jaworznie na fotografii lotniczej z lat 40.
Salomon Morel, komendant Jaworzna w latach 1945-1951.AN Salomon Morel, komendant Jaworzna w latach 1945-1951.

W wydawanym przez Polską Partię Socjalistyczną łódzkim „Kurierze Popularnym” 2 sierpnia 1946 r. ukazał się reportaż pod tytułem „Odmieniły się role, ale tylko częściowo. Odwiedzamy obóz pracy dla »foksów« w Jaworznie” (foksami nazywano volksdeutschów). Chociaż tekst opisywał życie w obozie jako sielankę, jego ukazanie się było dużą sensacją: tworzenie w Polsce sieci łagrów podlegających Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego należało do tematów tabu. Dlaczego więc cenzura puściła reportaż w „Kurierze”?

Jedną z przyczyn była zapowiedziana na jesień wizyta szwajcarskiej delegacji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, która miała sprawdzić warunki życia w obozie. A były one tragiczne. Codziennie rano wywożono stamtąd kilkadziesiąt trupów ludzi zmarłych w powodu chorób, głodu, wypadków przy pracy i prześladowań. Grzebano je potajemnie w pobliskim lesie. Informacje o obozie śmierci szybko rozniosły się po okolicy, trafiając też do zagranicznej prasy i stacji radiowych. Komunistyczne władze w Warszawie musiały więc szybko zareagować i zrobiły to w typowy wówczas sposób.

„Z baraków wypędzono brud, ciasnotę i chorobę. Strażnik nie trzyma w ręku pałki czy rewolweru. Z pracy zaś uczyniono zamiast trudu krwawego ponad siły, jarzma łamiącego najsilniejszych, zajęcie starannie dobrane dla każdego według jego sił i umiejętności. Naczelnik obozu pokazuje z dumą dużą i pustą zupełnie salę szpitalną. Sala czeka na chorych zakaźnie, jak dotychczas – dzięki Bogu – bezskutecznie. Dalej mijamy wielkie obozowe kuchnie oraz pełne żywności magazyny” – donosił niepodpisany pod tekstem dziennikarz „Kuriera”.

Nocny rytuał mordowania

W Jaworznie już w kwietniu 1945 r. zaczęto zamykać śląskie rodziny, które w czasie okupacji podpisały volkslistę, podejrzanych politycznie Polaków, a także Cyganów, Łemków i Ukraińców. Komendantem obozu był kapitan NKWD Mordasow. „Kiedy się upił, lubił sobie postrzelać do ruchomych obiektów. Kazał biegać ludziom i celował w nich. Lubił też gwałcić” – wspominał jeden w więźniów obozu. W listopadzie 1945 r. Mordasow został zwolniony za próbę gwałtu na polskiej strażniczce. W 1949 r. komendantem w Jaworznie został 26-letni Salomon Morel, wcześniej zarządzający obozem Zgoda w Świętochłowicach. Towarzyszyła mu opinia wyjątkowego sadysty. Skazany za przynależność do Hitlerjugend Gerhard Gruschka miał 14 lat, kiedy pierwszy raz zobaczył Morela: „Był średniego wzrostu, o szerokich ramionach, wyglądał na bardzo silnego. Jego ulubionym zajęciem była tzw. obróbka. W nocy gromkie »baczność« wyrywało nas ze snu. Wszyscy przepychaliśmy się do wolnej przestrzeni między łóżkami. Przepychanka musiała trwać krótko, gdyż »podpadnięcie« mogło być śmiertelne. Pękały łamane od zeskakiwania deski prycz i zanim załomotały gumowe i drewniane pałki milicjantów i blokowych, byli już pierwsi ranni”.

Odbywającej się dwa razy w tygodniu nocnej obróbce za każdym razem podlegała inna grupa. Raz byli to członkowie NSDAP, innym razem SA lub Hitlerjugend, także jeńcy wojenni. „Morel bił pięściami i pałką, jednak najczęściej posługiwał się dwiema innymi metodami – wspomina Gruschka. – Jedną z nich była tzw. piramida. Wyciągał jednego więźnia z szeregu i rzucał go z impetem na środek izby, potem następnych. Na nich rzucano dalszych czterech więźniów, aż do momentu, gdy przy pomocy przybocznych Morela powstało pięć do sześciu warstw ludzi. Więźniowie pod spodem z ciężkimi obrażeniami byli transportowani do ambulatorium. Jeszcze straszliwsza okazywała się druga metoda. Gdy Morel wpadał w szał w czasie eskalacji tortur, wybierał sobie dowolnego więźnia, rzucał nim o podłogę, chwytał jeden z taboretów i bił leżącego ciężkim siedziskiem. Nie przypominam sobie, by którykolwiek z więźniów przeżył to bez ciężkich obrażeń. Wielu umierało”.

Inni więźniowie Jaworzna nie podlegali tak sadystycznej obróbce, jak Niemcy, Ślązacy czy później Ukraińcy, jednak również oni cierpieli z powodu wyniszczającej pracy, głodu i chorób. Włodzimierz Sak, skazany za „chwalenie sanacji”, tak wspominał obóz: „Na obiad była brukwiowa zupa, kromka czarnego chleba i gorzka kawa. Wieczorem czekał nas apel trwający do trzech godzin, niezależnie od tego, czy padał deszcz czy był mróz. Codziennie mieliśmy morderczą gimnastykę: pompki, padnij-powstań, przysiady, skakanie żabką. Wypadków śmiertelnych każdego dnia było kilkanaście. Dużo ludzi w starszym wieku nie wytrzymywało ciężkiej pracy, padali z wycieńczenia. Ginęli również ci, którzy pracowali przy wyładunku żywności. Kiedy przywożono surową brukiew, buraki, ziemniaki czy kapustę, ludzie rzucali się na nie bez opamiętania. Jedli je surowe i niebawem umierali”.

Targ niewolników

Co najmniej połowa więźniów Jaworzna znalazła się tam w jednym celu – przymusowej pracy w kopalniach. System terroru ściśle podporządkowano potrzebom produkcyjnym. Kopalnie były najmniej zniszczonymi zakładami przemysłowymi w powojennej Polsce, a węgiel – jedynym dostępnym źródłem dewiz. Produkcja była jednak o połowę niższa niż przed wojną – brakowało górników. Pracujący w kopalniach Niemcy zostali zmobilizowani do Wehrmachtu albo potem uciekli w głąb Rzeszy. Polscy robotnicy przymusowi wyjechali. Armia Czerwona zabrała do ZSRR 20 tys. pracujących pod ziemią radzieckich jeńców wojennych i Ślązaków. Brakowało 30–40 tys. górników. Próby dobrowolnego werbunku nie powiodły się. W rezultacie zaczęto zatrudniać nawet kobiety: w kopalniach Bytom, Centrum i Rozbark stanowiły aż jedną trzecią załogi.

W tej sytuacji postanowiono sięgnąć po sprawdzone w ZSRR metody pracy przymusowej. W lakonicznej, ośmiopunktowej umowie, zawartej w maju 1945 r. pomiędzy Centralnym Zarządem Przemysłu Węglowego a Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego, MBP zobowiązało się do dostarczenia 5 tys. robotników przymusowych, a CZPW do przekazania określonej kwoty za każdy przepracowany przez nich dzień. Z kolei dwie umowy zawarte z Departamentem Więziennictwa i Obozów MBP przewidywały skierowanie do kopalń 20 tys. więźniów z Jaworzna.

Jednak mimo zwiększenia liczby aresztowań za działalność antypaństwową, a także łapanek urządzanych na foksów, więźniowie napływali do kopalń o wiele wolniej, niż planowano. Obóz w Jaworznie miał ich dostarczyć w maju 1945 r. 10 tys., dostarczył tylko 3,5 tys. Komendant tłumaczył to epidemią tyfusu, skarżąc się jednak do MBP, że „władze bezpieczeństwa kierują do niego głównie chorych i starców, a zdrowych zatrzymują dla swoich potrzeb” – najwyraźniej różne departamenty ministerstwa konkurowały między sobą w handlu żywym towarem. W tej sytuacji latem 1945 r. urzędnicy Centralnego Zarządu Przemysłu Węglowego zwrócili się do władz z wnioskiem o przydział 20–30 tys. niemieckich jeńców wojennych.

W obozach Armii Czerwonej na terenie Polski znajdowało się wówczas 158 tys. jeńców, pozyskano jednak tylko 3 tys. Jak pisał prof. Witold Stankowski, targi o Niemców były elementem nacisku na polski rząd podczas toczonych w Moskwie negocjacji w sprawie tzw. układu węglowego. Związek Radziecki żądał, by Polska sprzedawała mu, począwszy od 1946 r., 13 mln ton węgla rocznie po sztywnej cenie 1 dol. za tonę. Dopiero dwa dni po podpisaniu układu Stalin wydał zgodę na przekazanie Polsce 50 tys. niemieckich jeńców, głównie z obozu w Żaganiu.

Na śmierć i życie

Jesienią 1945 r. trafiło z Żagania na Śląsk 25 transportów po 1500 jeńców każdy. Rozwiązywało to problem braku rąk do pracy w kopalniach, tym bardziej że w listopadzie 1945 r. rozpoczęła działalność Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym, kierowana przez Romana Zambrowskiego. Miała ona prawo wydawania wyroków do dwóch lat obozu w trybie pozasądowym, ale ponieważ mogła również orzekać kary grzywny do 5 mln zł, gdzie każdy niezapłacony milion przeliczany był na rok przymusowej pracy, w praktyce wyroki były o wiele wyższe. Grzywnę 2 mln zł można było dostać za spekulację polegającą na sprzedaży jabłek z własnego sadu czy posiadanie bez recepty leków z UNRRA.

W efekcie pod koniec 1945 r. pojawił się problem nadmiaru przymusowych robotników. Sprzyjało to zaniżaniu płac pracujących w kopalniach więźniów i jeńców, co z kolei prowadziło do zmniejszenia kwot przeznaczonych na ich wyżywienie (były one potrącane z wynagrodzenia wg ustalonego przez MBP wzoru). W rezultacie pracujący po 12–16 godz. przez siedem dni w tygodniu ludzie dostawali posiłki, których wartość kaloryczna nie przekraczała 1300–1900 kcal – było to dwa, trzy razy mniej, niż wynosiło niezbędne minimum. Skutkiem były choroby, obrzęki głodowe, wypadki i coraz większa liczba niezdolnych do pracy więźniów.

Ponad 7-proc. wskaźnik śmiertelności wśród niemieckich jeńców, zatrudnionych w kopalniach zjednoczenia krakowskiego od października 1945 do stycznia 1946 r., zmusił w końcu władze do przebadania więźniów. Raport komisji lekarskiej kończył się ostrzeżeniem, że jeśli nie nastąpi szybka poprawa wyżywienia, obozy pracy zamienią się w obozy śmierci. Sytuacja polepszyła się nieco po inspekcji w Jaworznie delegacji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w listopadzie 1946 r., która poinformowała, że w Szwajcarii czeka 60 wagonów darów dla przebywających w obozie jeńców. Jednak po dotarciu do Polski duża część z nich została rozkradziona przez personel obozowy i strażników.

23 kwietnia 1947 r. Centralny Obóz Pracy Jaworzno i inne obozy stanęły przed kolejnym problemem: ministrowie spraw zagranicznych czterech mocarstw uzgodnili w Moskwie, że wszyscy jeńcy wojenni mają zostać zwolnieni do końca 1948 r. Jeszcze tego samego dnia Biuro Polityczne KC PPR podjęło decyzję o skierowaniu do Jaworzna Łemków i Ukraińców podejrzanych o współpracę z OUN i UPA. Do obozu trafili nie tylko aresztowani przez urzędy bezpieczeństwa, ale także ludzie wyłapywani z transportów zmierzających już na ziemie zachodnie. W rezultacie w obozie znalazło się niemal 4 tys. Rusinów, tworząc drugą po niemieckich jeńcach grupę więźniów. Również oni padali ofiarą brutalnych represji ze strony strażników, szczególnie pod koniec istnienia COP Jaworzno, który w 1950 r. postanowiono zamienić na obóz pracy dla młodocianych więźniów politycznych i duża część starej załogi musiała odejść. Z relacji nowo zatrudnianych strażników, zebranych w latach 90. przez dziennikarkę Grażynę Kuźnik, wynika, że dochodziło wówczas do masowych zabójstw.

„Przyjechaliśmy trochę za wcześnie – wspominał jeden ze strażników. – Wywożono Ukraińców, było tam jeszcze trochę Niemców. Należało oczyścić obóz. Obok w lasku nieboszczyk przy nieboszczyku, wystarczyło łopatę wbić. Wytłukli ich. Starzy strażnicy, którzy mieli odejść, opowiadali przy wódce rzeczy naprawdę niesamowite. Ci strażnicy najbardziej lubili tzw. pokazówkę. To była ich jedyna rozrywka, bo już było wiadomo, że obóz się kończy i niepotrzebna jest taka liczba więźniów. No więc brało się naprzeciw siebie Ukraińców i Niemców i mówiło: albo oni, albo wy. Dawało się każdemu po kiju i zaczynała się krwawa bijatyka. Na śmierć i życie. Musieli się sami mordować. Robiła się jatka. Potem wszystkich polewano motopompą i ci, co przeżyli, mieli za zadanie pozbierać trupy i pochować”.

Nieudany eksperyment

Oficjalnie obozy jenieckie w górnictwie zostały zlikwidowane z końcem 1949 r. W praktyce ostatni Niemcy zostali wywiezieni z Jaworzna wiosną 1950 r., w podobnym czasie COP opuścili Łemkowie i Ukraińcy. Nie oznaczało to jednak końca działalności obozu. Kim mieli być nowi więźniowie? W latach 1945–55 urzędy bezpieczeństwa zlikwidowały ok. 450 tajnych młodzieżowych organizacji, w których działało ponad 6 tys. osób. Kilkunastoletnich ludzi, z wyrokami sięgającymi 15 lat, osadzano początkowo w więzieniach dla dorosłych. Jednak w 1950 r. w MBP pojawił się pomysł zebrania ich w jednym miejscu.

Pierwsi przymusowi robotnicy w wieku 16–25 lat pojawili się w Progresywnym Więzieniu dla Młodocianych w Jaworznie w styczniu 1950 r. Aby ukryć prawdziwy charakter obozu, prowadzeni do niego więźniowie byli przebierani w mundury niemieckie. Ryszard Matusz, wówczas 17-latek, skazany na pięć lat więzienia za przynależność do organizacji Jutrzenka, tak wspominał tę drogę: „Wycieńczeni dojechaliśmy do stacji Jaworzno-Szczakowa. Tu czekała nas dodatkowa eskorta strażników uzbrojonych w karabiny maszynowe i pistolety. Weszliśmy w końcu na ruchliwą trasę Katowice–Kraków. Będący na czele oficerowie KBW informowali przechodniów i nadjeżdżających, by zachowywali się ostrożnie, bowiem konwojowani są członkowie Hitlerjugend do obozu pracy. Ludzie, nieświadomi perfidnego kłamstwa, pluli na nas, złorzeczyli, rzucali kamieniami”.

W 1951 r. nastąpiła zmiana na stanowisku komendanta – Salomona Morela zastąpił Zdzisław Jędrzejewski. Wkrótce obóz osiągnął docelową liczbę więźniów – 2400 osób, z których połowa pracowała w pięciu kopalniach Jaworznickiego Okręgu Węglowego na najtrudniejszych, zagrożonych wybuchem metanu, pokładach. Spędzali tam nawet do 16 godz., siedem dni w tygodniu: wolne były tylko komunistyczne święta i jedna niedziela na kwartał. Praca pozostałych nie była lżejsza – zatrudnieni w obozowej fabryce więźniowie musieli ładować na wagony kolejowe ważące kilkaset kilogramów elementy betonowe: dzienna norma wynosiła 23 tony na osobę. Resztę dnia zajmowała indoktrynacja – czytanie komunistycznej prasy i słuchanie nadawanych przez radiowęzeł audycji propagandowych. Celem było złamanie niepokornej młodzieży i – jak wspominał jeden z funkcjonariuszy – „przerobienie ich na kadrę niskopłatnych donosicieli urzędów bezpieczeństwa, ORMO i milicji”.

15 maja 1955 r. ok. godz. 9 kilku więźniów po powrocie z nocnej zmiany położyło się w słońcu w pobliżu wysypanego piaskiem, ciągnącego się wzdłuż drutów pasa śmierci. Pełniący dyżur na wieżyczce nr 10 strażnik Fryderyk Matyjasik wezwał ich do rozejścia się. Wezwania nie usłyszał śpiący więzień Stanisław Baran. Strażnik strzelił z odległości ok. 50 m, śmiertelnie go raniąc. Na wieść o zabiciu kolegi tłum ruszył na budynek strażnicy z kamieniami i bryłami węgla. Wyrwana z torów kolejowych szyna została rzucona na druty pod napięciem. Nasączone olejem sienniki więźniowie kładli pod wieże strażnicze i podpalali.

Strażnicy uciekli z obozu, ostrzeliwując się i rzucając granaty ogłuszające. Dopiero przybycie uzbrojonej w broń maszynową jednostki KBW uspokoiło więźniów. Do krwawej pacyfikacji nie doszło: informacja o wydarzeniach w Jaworznie (obóz leżał blisko ruchliwej drogi) już po kilku godzinach przedostała się do Radia Wolna Europa. Wieczorem część więźniów została zabrana do innych więzień, a pozostali przeniesieni w ciągu kolejnych miesięcy.

Wydarzenia w Jaworznie były największym w PRL buntem więziennym. Oficjalnie łagier został zamknięty w 1956 r. W czasie jego istnienia zginęło w nim co najmniej 7 tys. ludzi.

Polityka 2.2014 (2940) z dnia 07.01.2014; Historia; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Wzorowy polski łagier"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną