W Niemczech i w Anglii, we Francji i Rosji, nawet w Serbii spierają się historycy. Kto był winny „prakatastrofy Europy” (Tomasz Mann) 1914 r. i jakie to ma znaczenie dzisiaj? Czy po stu latach historia się powtarza w wymiarze globalnym: z kontynentalnymi Chinami w roli wilhelmińskich Niemiec, z Ameryką w miejscu morskiej potęgi brytyjskiej i bezsilną Unią Europejską jako repliką monarchii habsburskiej? Linie podziałów w narodowych debatach już się połączyły w ponadnarodowe fronty. Z zaskakującymi sojuszami.
O promocję francuskiego przekładu „Lunatyków” Christophera Clarka – światowego bestsellera o przyczynach Wielkiej Wojny, jak na Zachodzie nazywa się ten konflikt – zadbała akurat ambasador Republiki Federalnej w Paryżu, zapraszając francuskich polityków, historyków i dziennikarzy na dysputę z autorem. Tezy australijskiego historyka nie są tak drastyczne jak Niala Fergusona, który wywodził, że Anglia w 1914 r. nie powinna była iść w sukurs Francji, lecz pozostawić Niemcom dominację na kontynencie i utrzymać światowe imperium. Niemniej, wskazując palcem także na współwinę Paryża za wybuch wojny, Clark musiał w niemieckiej ambasadzie wysłuchiwać gorzkich pretensji Francuzów. Pierre Chevènement, były minister, a obecnie autor minorowego eseju „Lata 1914–2014. Europy pożegnanie z historią”, w długiej tyradzie przekonywał, że tragedii winien był niemiecko-brytyjski wyścig zbrojeń morskich.
We Francji australijski germanofil – jak Clarka nazwała „Süddeutsche Zeitung” – został potraktowany z rezerwą, ponieważ w potocznej świadomości nadal obowiązuje, pielęgnowany także przez prezydenta Hollande’a, czarno-biały schemat wyłącznie niemieckiej winy za Wielką Wojnę.