Wielu badaczy – historyków i antropologów – twierdzi, że statystycznie od ponad stu lat żyjemy na najlepszym ze światów. Przy czym Ian Morris, autor fascynującej książki „Wojna. Do czego jest przydatna?” (War. What is it Good For?, 2013 r.), archeolog i politolog z Uniwersytetu Stanforda, z całym przekonaniem twierdzi, że mimo nagromadzenia zbrodni wojennych i planowego ludobójstwa wiek XX był w dziejach rodzaju ludzkiego łagodniejszy od wszystkich poprzednich. I przedstawia chłodne rachunki.
W XX w. na kuli ziemskiej żyło w sumie około 10 mld ludzi. Na wojnach i w czasie pokoju zginęło do 200 mln. Makabra, ale to ok. 2 proc. populacji. Tymczasem, sięgając do najdawniejszych dziejów ludzkości, w epoce kamiennej z ręki pobratymca ginął co trzeci człowiek. Szacunki archeologów są oczywiście niedokładne, ale obserwacje plemion, które jeszcze w latach 30. – jak w Nowej Gwinei – żyły w epoce kamienia łupanego, w niczym nie potwierdzają romantycznego mitu „szlachetnego dzikiego”, który niczym hipis żył w zgodzie ze sobą i z naturą. Taką legendę stworzył w XVIII w. Jean Jacques Rousseau, a w XX w. podtrzymywała wielka dama antropologii – Margaret Mead. Niestety, jej podkolorowane relacje z wysp Samoa wyśmiali po latach jej miejscowi rozmówcy. Skrupulatne statystyki przemocy wśród ostatnich już „ludów pierwotnych” ujawniają, że ofiarami wzajemnych mordów i zabójstw bywało do 20 proc. populacji. I pewnie nie inaczej było 10 tys. lat temu. Śladami prehistorycznych rzezi są rozłupane czaszki, porąbane kończyny i groty strzał między żebrami naszych przodków.
Jednym z nich jest słynny Ötzi znaleziony w Alpach w 1991 r. Początkowo sądzono, że biedak 5 tys. lat temu na polowaniu wpadł w szczelinę lodowca.