11 lipca 1920 r. na biurko Grigorija Cziczerina, sowieckiego komisarza spraw zagranicznych, trafiła depesza ze Spa w Belgii, gdzie trwała konferencja pokojowa z udziałem przedstawicieli państw Ententy. Podpisany przez szefa brytyjskiej dyplomacji lorda George’a Curzona dokument – poza wezwaniem Rosji sowieckiej do bezzwłocznego rozejmu w wojnie z Polską – zawierał propozycję linii demarkacyjnej, która miała odgrodzić wojska polskie od Armii Czerwonej, a w przyszłości stać się podstawą rozejmu. Największą niespodzianką okazał się przebieg owej linii, która prowadząc wzdłuż Bugu, pozostawiała w rękach Rosjan nie tylko Wilno, ale również Lwów.
W ten sposób Wielka Brytania zaoferowała Rosji rozległe terytoria zajmowane wówczas przez Polskę. Zaproponowana tego dnia granica przeszła do historii jako linia Curzona. Dziś wiemy, że sam Curzon nie miał z nią wiele wspólnego: był dzieckiem światowego Imperium Brytyjskiego, raczej słabo zorientowanym w sprawach Europy Wschodniej. Rodacy zapamiętali go przede wszystkim jako wicekróla Indii. Dla Polaków jest zaś symbolem utraty Wilna, Lwowa i całych Kresów, ale przede wszystkim przypomina o pierwszej, wtedy jeszcze nieudanej, próbie wytyczenia polskiej granicy na wschodzie według kryteriów etnicznych.
Drugi po Bogu
Przez wielu współczesnych George Curzon był uważany za człowieka wyjątkowo nieznośnego. Urodził się w 1859 r. w arystokratycznej rodzinie, która szczyciła się drzewem genealogicznym sięgającym czasów podboju normańskiego w XI w. Duma, z której słynął, przychodziła mu więc naturalnie. Jak przystało na kogoś ze swojej klasy, ukończył prestiżową szkołę w Eton, studiował w Oksfordzie, by potem zostać wybranym do Izby Gmin i szybko objąć eksponowane stanowisko w India Office. Była to wówczas jedyna ścieżka kariery godna dżentelmena i Anglika: polityka i służba imperium.