Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Wietnamskie kłopoty PRL

Edward Gierek na wojnie w Wietnamie

I sekretarz KC Komunistycznej Partii Wietnamu Le Duan z I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem, Warszawa, 1975 r. I sekretarz KC Komunistycznej Partii Wietnamu Le Duan z I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem, Warszawa, 1975 r. Jan Morek / PAP
40 lat temu, w 1975 r., zakończyła się wojna wietnamska, w której swoją rolę odegrali także Polacy.
W Wietnamie w latach 60. służył Ryszard Kukliński.Wikipedia W Wietnamie w latach 60. służył Ryszard Kukliński.
Amerykańscy żołnierze w Wietnamie, listopad 1967 r.Wikipedia Amerykańscy żołnierze w Wietnamie, listopad 1967 r.

Polska została wciągnięta w konflikt indochiński w latach 50. Wojna, w której walczyły z jednej strony Demokratyczna Republika Wietnamu (DRW, Wietnam Północny, państwo utworzone w 1945 r. z trzech byłych kolonii francuskich w Indochinach), a z drugiej francuski korpus ekspedycyjny wspierany przez Brytyjczyków (tzw. pierwsza wojna indochińska), zakończyła się konferencją genewską w 1954 r. Przedstawiciele Francji, Wielkiej Brytanii, USA, ZSRR i Chin zadecydowali, że Wietnam zostanie tymczasowo podzielony na dwie strefy wzdłuż 17. równoleżnika. Część północną (DRW) zachował komunistyczny Viet Minh, część południowa (także była kolonia francuska) miała stanowić terytorium wspieranej przez USA Republiki Wietnamu (Wietnam Południowy).

Zaproszenie od Mołotowa

Rozwiązanie tymczasowe okazało się trwałe. A wedle powiedzenia przypisywanego Churchillowi – gdy nie wiadomo, co robić, należy powołać komisję – uczestnicy konferencji utworzyli w Wietnamie Międzynarodową Komisję Nadzoru i Kontroli (MKNiK). Ustalenia dotyczyły również Laosu i Kambodży, więc podobne organy powołano i w tych krajach. Do udziału w pracach trzech komisji zaproszono Indie, Kanadę oraz Polskę. A że jednym z zapraszających był współprzewodniczący obrad Wiaczesław Mołotow, minister spraw zagranicznych ZSRR, stronie polskiej nie pozostawało nic innego, jak wystosować odpowiedź, w której rząd polski, „witając z radością osiągnięcie porozumienia w sprawie zaprzestania działań wojennych w Indochinach”, oświadczył, że „pragnąc wnieść swój wkład do utrwalenia pokoju, wyraża zgodę na udział przedstawicieli Polski w międzynarodowych komisjach”.

Sprawa okazała się poważnym przedsięwzięciem logistyczno-kadrowym. Początkowo władze polskie szacowały, że do wykonania zadań w trzech komisjach potrzebują 335 osób, w tym 110 pracowników cywilnych oraz 225 oficerów i podoficerów (delegacje Indii i Kanady były mniej więcej tak samo liczne). W przygotowania włączono MSZ, MON i Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Jednakże wkrótce delegację z Polski w trzech komisjach zwiększono do 401 przedstawicieli, z czego 114 miejsc zarezerwowano dla pracowników MBP.

Kluczowe było oczywiście znalezienie odpowiednich kandydatów – kilkuset osób znających języki obce, mających doświadczenie w pracy za granicą i w krótkim czasie gotowych do wyjazdu. Do tego cieszących się zaufaniem władz. Niestety, polskie kadry (szczególnie wojskowe), przetrzebione wojną i późniejszymi czystkami stalinowskimi, nie prezentowały się okazale. Zadanie naboru spadło na Sektor Kadr Wydzielonych KC PZPR, który typował odpowiednie osoby w porozumieniu z MON, MSZ i MBP. Polska miała już pewne doświadczenie – rok wcześniej weszła w skład Komisji Nadzorczej Państw Neutralnych w Korei. Z jednej strony pozwalało to korzystać z doświadczeń, z drugiej pogłębiało problem kadrowy – w niektórych przypadkach komisje podbierały sobie kandydatów.

Wyjeżdżających kierowano najpierw na przeszkolenie, które odbywało się w jednostce nr 2000, utworzonej przez wywiad wojskowy specjalnie w tym celu. Należało ich przygotować pod kątem językowym, merytorycznym, ale także zdrowotnym (szczepienia) i kulturowym (wiedza o sytuacji w Indochinach). Wśród wyjeżdżających znaleźli się specjaliści od spraw łączności, lekarze, felczerzy, sanitariusze oraz pracownicy administracyjni, kierowcy i tłumacze, personel kuchenny. W grę wchodził również transport żywności i leków, a wagę pierwszego wysyłanego z Polski ładunku zawierającego ekwipunek dla członków komisji, MSZ oceniało na 400 ton. Na wyposażeniu wyjeżdżających znalazła się także m.in. „broń krótka dla oficerów i automaty dla podoficerów”. Część ekwipunku dostarczano na miejsce drogą morską, a część sowieckimi samolotami przez Irkuck.

Słabe zdrowie i morale

W 1955 r. polskie przedstawicielstwo MKNiK w Wietnamie liczyło 147 osób i borykało się z najróżniejszymi problemami dotyczącymi łączności, zaopatrzenia, wyżywienia, stanu zdrowia pracowników i marnej znajomości języków obcych. Np. w skład delegacji wszedł profesor chemii, który został „skierowany jako tłumacz j. ang.”. Niestety, naukowiec w ogóle nie mówił w tym języku, a „przyjechał w przekonaniu, że zadaniem jego będzie udzielanie pomocy Wietnamczykom w dziedzinie chemii”. MSZ podkreślało konieczność wysłania wystarczającej liczby osób mówiących po francusku, wobec czego postulowano kierowanie do prac tzw. repatriantów z Francji. Chodziło o przedstawicieli (lub potomków) przedwojennej polskiej emigracji, którzy po 1945 r. zdecydowali się na powrót do kraju. W efekcie w Wietnamie znalazła się w charakterze tłumacza osoba, która świetnie znała język francuski, lecz nie radziła sobie z polskim, co skutecznie eliminowało ją z prac tłumaczeniowych.

Szybka rekrutacja, krótkie szkolenie, a także wspomniane już braki kadrowe sprawiały, że niektórzy skierowani do Wietnamu żołnierze stanowić mogli ilustrację powiedzenia: nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. Ówczesny szef polskiej delegacji w MKNiK w Wietnamie nie przebierał w słowach, pisząc o niektórych oficerach WP: „ogólnie – słabo rozgarnięty”. Problem stanowiło także delegowanie z Polski oficerów niższych stopni, którzy często wykazywali „uległość wobec wyższych oficerów kanadyjskich”, co było „tak mocno zarysowane w ich psychice, że przełamanie wśród nich poczucia własnej niższości” bywało bardzo trudne.

W tych warunkach narastały problemy charakterologiczne, na które nakładały się kłopoty zdrowotne spowodowane zmianą klimatu (choroby skórne oraz przewodu pokarmowego i górnych dróg oddechowych). Pogłębiały się także schorzenia, które w Polsce nie były dokuczliwe. W efekcie zachowana w archiwach dokumentacja dotycząca spraw komisji traci cechy dokumentu dyplomatycznego, nabierając charakteru medycznego. W korespondencji wysyłanej przez MON do MSZ można m.in. poczytać o sklerotycznych zmianach aorty i naczyń wieńcowych, rozedmie płuc, nerwicy wegetatywnej czy też nadczynności wola zamostkowego. Dlatego komisja lekarska, kwalifikująca kolejną turę kandydatów do wyjazdu, stosowała ostrzejsze kryteria i na 100 osób odrzuciła 52. MON sugerowało także odwołanie części pracowników z „zajmowanych stanowisk i przeniesienie ich do pracy w klimacie odpowiadającym ich stanowi zdrowia”.

Niektórych pracowników oskarżano o „wypowiedzi antyradzieckie” i „zażyłe stosunki z Anglikami”. Dochodziło także do skandali obyczajowych. Jednemu z kapitanów zarzucano, iż „przed wyzwoleniem Hanoi miał stosunki z prostytutkami”. Skandalem zakończył się romans jednego z tłumaczy z miejscową pięknością, która urządzała karczemne awantury w polskim przedstawicielstwie, domagając się zwrotu kosztów za przeprowadzony zabieg aborcji. Sprawę (m.in. z donosów pisanych przez kolegów tłumacza) poznała Służba Bezpieczeństwa, a jej oficerowie odbyli z delikwentem rozmowę wychowawczą, zalecając większą wstrzemięźliwość.

Przeciw Ameryce, ale nie do końca

Poza udziałem w niekończących się posiedzeniach plenarnych pracownicy MKNiK byli odpowiedzialni za przestrzeganie rozejmu. Działali w grupach inspekcyjnych, operujących (czasem z narażeniem życia) w terenie bezpośrednich walk. Wizytowali porty, lotniska, kontrolowali granice, starali się doprowadzić do wymiany jeńców, wyjaśniali incydenty, do jakich stale dochodziło w strefie zdemilitaryzowanej, rozpatrywali skargi ludności, dbali o zapewnienie transportu.

Najtrudniejsze były działania, które miały ujawnić sprawców zbrodni. W czasie konfliktu ciągle dochodziło do masakr ludności cywilnej. W jednym z postępowań uczestniczył Ryszard Kukliński, który w latach 60. służył w MKNiK w Wietnamie. Po latach zdecydował się na „spowiedź”, spisaną przez Marię Nurowską w formie biograficznej powieści „Mój przyjaciel zdrajca”. Wspominał Wietnam: „Byłem świadkiem okrucieństwa tej wojny, widziałem dzieci z obciętymi głowami, pomordowane całe rodziny: ojciec, matka, siedmioro rodzeństwa, leżący rzędem pośrodku wsi. Widziałem też straszne sceny, kiedy Wietkong wtargnął do Sajgonu”.

Powstanie dwóch różnych rządów wietnamskich, wspieranych z jednej strony przez Chiny i ZSRR, a z drugiej przez USA, na wiele lat umiędzynarodowiło konflikt i sprawiło, iż stał się jednym z frontów zimnej wojny. W kolejnych latach rosło zaangażowanie USA, określane często mianem „amerykanizacji wojny wietnamskiej”, a konflikt zaczęto nazywać drugą wojną indochińską (w odróżnieniu od pierwszej, „francuskiej” fazy walk). Jednakże w 1966 r. Amerykanie rozpoczęli ściśle tajną operację o kryptonimie Marigold (Nagietek). Niebagatelną rolę odegrał w niej dyplomata Janusz Lewandowski, który przybył do Sajgonu, a potem Hanoi jako szef przedstawicielstwa w MKNiK. Celem jego misji (uzgodnionej ponoć przez PZPR z Leonidem Breżniewem) było doprowadzenie do bezpośrednich rozmów USA-Wietnam Północny, które miały się odbyć w Warszawie. Obie strony wydawały się zainteresowane, jednak Amerykanie w grudniu 1966 r. wznowili bombardowania Wietnamu Północnego. Naloty zaplanowano kilka tygodni wcześniej i najprawdopodobniej prezydent Johnson nie dał się namówić na ich odwołanie. W efekcie plan pokojowy – zdawałoby się całkiem realny – legł w gruzach.

Do najpoważniejszego incydentu w stosunkach PRL-USA doszło w grudniu 1972 r., gdy amerykańskie lotnictwo najprawdopodobniej przypadkiem zbombardowało polski statek handlowy, zacumowany w porcie w Hajfongu. W nalocie, będącym częścią operacji The Christmas Bombings, zginęło czterech marynarzy. MSZ złożyło notę protestacyjną. W odpowiedzi Amerykanie stwierdzili, że powstała „szkoda pozostaje niefortunną możliwością wszędzie, gdzie prowadzone są działania wojenne i należy zakładać, że statki zawijające do Północnego Wietnamu w czasie takich działań przyjęły ryzyko takiej szkody”. USA odmówiły wypłaty odszkodowania. Statek jednakże był ubezpieczony – Polska, rodziny zmarłych i ranni otrzymali rekompensaty. Warszawa nie zdecydowała się na podjęcie stanowczych kroków wobec Waszyngtonu. Gospodarka pod rządami Gierka potrzebowała coraz więcej amerykańskich kredytów, o które byłoby trudno przy zaostrzeniu stosunków. Polskie MSZ nie zdecydowało się na udzielenie pomocy prawnej rodzinom ofiar, które próbowały wywalczyć cywilne odszkodowania przed amerykańskimi sądami. Złożenie pozwów zbiegło się bowiem z wizytą Gierka w USA i aby nie utrudniać relacji, postanowiono „działać poprzez naszą ambasadę w Waszyngtonie na przyhamowanie sprawy”.

Cyrk i karabin

Znaczącą zmianę sytuacji przyniósł dopiero 1973 r. i zwołanie kolejnej konferencji pokojowej, tym razem w Paryżu. Rokowania zakończyły się podpisaniem układu, a jako że teza Churchilla była wciąż żywa, powołano nową komisję. Nadano jej nazwę podobną do genewskiej poprzedniczki: Międzynarodowa Komisja Kontroli i Nadzoru (MKKiN). Tak więc w nowej komisji najpierw była kontrola, a potem nadzór. Do dziś obie są często mylone.

Zgodnie z paryskim porozumieniem stara komisja zakończyła działania, a do prac w nowej zaproszono przedstawicieli Polski, Indonezji, Węgier i Kanady (zastąpionej później przez Iran). Tym razem komisja miała liczyć 1160 osób (po 290 z każdego kraju), a jej główną siedzibą został Sajgon. Władze, pomne wcześniejszych doświadczeń, nie paliły się do uczestnictwa. Premier Piotr Jaroszewicz stwierdził publicznie, że „Polska jest już zmęczona swoim wieloletnim uczestnictwem w MKKiN”, jednakże uznano, iż nie uda się uchylić od zaproszenia. Polskie przedstawicielstwo w nowej komisji – m.in. dzięki wieloletniemu doświadczeniu – nie borykało się już z dużymi problemami kadrowymi. Nie oznacza to, że nie dochodziło do sytuacji kuriozalnych. Przykładem może być przyjazd do Wietnamu kapitana WP władającego językiem angielskim, którego niecierpliwie oczekiwano. Kiedy w końcu przyjechał, okazało się, że nie zna języka angielskiego ani nie legitymuje się stopniem kapitana.

Udział w pracach nowej komisji nie był bezpieczny. W kwietniu 1973 r. jeden z helikopterów MKKiN został zestrzelony, zginęło dziewięć osób (dwóch Węgrów, Kanadyjczyk, Indonezyjczyk, dwóch oficerów wietnamskich oraz dwóch Amerykanów i Filipińczyk). Drugą z maszyn (z Polakami na pokładzie) zmuszono do lądowania.

Obydwie komisje miały być organami, które dopilnują przestrzegania podpisanych porozumień i sprawią, że na Półwyspie Indochińskim zapanuje pokój. Niestety, umiędzynarodowienie konfliktu i wpisanie go w ramy zimnej wojny sprawiło, że o sprawność działań i obiektywizm prac było trudno. Prace komisji grzęzły w biurokratycznych procedurach, wzajemnie blokowano realizację zgłaszanych inicjatyw. W praktyce niemożliwe stawało się wyjaśnianie incydentów i karanie winnych. Spory kończyły się formułowaniem wzajemnych oskarżeń, a dość oczywista, wspomniana wyżej sprawa zestrzelenia śmigłowca, za którą odpowiadał Wietnam Północny, też stała się zarzewiem wielomiesięcznych sporów. Strony polska czy węgierska, działające pod presją ZSRR, dalekie były od obiektywizmu. Z rozbrajającą szczerością przyznali to Węgrzy, stwierdzając w czasie specjalnych konsultacji: „w ramach działalności MKKiN będziemy kłamali, jeśli to okaże się konieczne. Ale nie możemy tego robić, posługując się gotowymi kłamstwami, dostarczonymi nam przez tow. wietnamskich. Żeby dobrze kłamać, musimy znać całą prawdę”.

Podobnie było z udzielaniem militarnego wsparcia walczącym stronom. Formalnie członkowie komisji powinni zwalczać nielegalne dostawy broni, jednakże zarówno Wschód, jak i Zachód stale dostarczały uzbrojenie do Wietnamu.

W zasadzie w czasie całego konfliktu Polska z mniejszym (Gomułka) lub z większym (Gierek) zaangażowaniem wspierała Wietnam Północny. Hanoi otrzymywało preferencyjne kredyty, ale także dostawy najróżniejszych produktów. W ciągu 20 lat dostarczano żywność i akcesoria medyczne, samochody, szyny, materiały hutnicze, betoniarki, przęsła mostowe, agregaty prądotwórcze, a nawet instrumenty muzyczne (50 pianin i 200 skrzypiec) i… wozy cyrkowe. Początkowo planowano je przekazać wraz z żywymi końmi. Ale Wietnamczykom zależało na dostawach broni, co opisał obrazowo we wspomnieniach wicepremier Józef Tejchma: „Podarowali naszemu rządowi karabin z następującą dedykacją: »Ten karabin został dostarczony przez Rząd PRL i naród polski w ramach pomocy dla narodu wietnamskiego walczącego przeciwko amerykańskim agresorom o ocalenie narodowe. We wrześniu 1972 roku tym karabinem zaatakowano konwój pojazdów wojskowych na drodze N.14 na Płaskowyżu Centralnym, zniszczono 27 pojazdów w tym 9 czołgów nieprzyjacielskich«”.

Wycofanie się USA, zwycięstwo Wietnamu Północnego, zajęcie Sajgonu, formalne zjednoczenie kraju i proklamowanie Socjalistycznej Republiki Wietnamu zakończyło prace komisji. Polskie przedstawicielstwo w Sajgonie, który zyskał nową nazwę Ho Chi Minh, zostało zlikwidowane. Nasz wkład w prace komisji nie mógł mieć kluczowego znaczenia – delegacja nie mogła wyjść poza ówczesne realia swojej zależności od ZSRR. Wieloletnia praca bez widocznych efektów (za to krytykowana przez uczestników konfliktu) powodowała rosnącą irytację dyplomatów. Najlepiej ilustruje to szyfrogram wiceministra spraw zagranicznych Stanisława Trepczyńskiego, w którym udzielał instrukcji polskiemu przedstawicielstwu przy ONZ w Nowym Jorku: „Oczywiście, jesteśmy przeciwni jakiejkolwiek konferencji na temat doświadczeń MKKiN. Dosyć mamy kłopotów bez tego”. Trepczyński wprawdzie przed złożeniem podpisu zawahał się i odręcznie wykreślił ostatnie zdanie. Dobrze ono jednak ilustruje stan ducha osób zaangażowanych w działania w Wietnamie.

***

Autor jest historykiem MSZ. Cytaty pochodzą z opublikowanych przez PISM tomów „Polskich Dokumentów Dyplomatycznych” oraz z dokumentów zgromadzonych w polskich i amerykańskich archiwach. Wykorzystanie materiałów USA było możliwe dzięki wsparciu Fundacji Kościuszkowskiej.

Polityka 48.2015 (3037) z dnia 24.11.2015; Historia; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Wietnamskie kłopoty PRL"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną