Oficjalnie władze chciały zapobiec epidemii AIDS. Inne wytłumaczenie mówiło o potrzebie infiltracji kryminogennego środowiska homoseksualistów, jeszcze inne wskazywały na potrzebę ochrony gejów, którzy często padali ofiarami przestępstw. Kolejne podkreślały potrzebę walki z prostytucją. Jednak w rzeczywistości zatrzymywani geje w większości nie mieli nic wspólnego z żadnym z wymienianych pretekstów. Mimo to padali ofiarami nie tylko upokarzających przesłuchań, ale często także szantażu, w konsekwencji którego niektórzy godzili się na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Materiały miały też służyć kompromitowaniu działaczy opozycji antykomunistycznej, w tym Solidarności. Lecz głównymi ofiarami operacji Hiacynt (kwiat ten był w starożytności symbolem męsko-męskiej miłości) padli przede wszystkim zwykli obywatele.
– Szedłem przez park, który wtedy nazywał się parkiem 22 Lipca, wracałem z pracy – mówi Michał Wojtczak ze Szczecina. Miał wtedy 37 lat. – Nagle jak spod ziemi wyrosło dwóch facetów i mówią: pan pozwoli z nami. Rozejrzałem się dookoła i mignął mi jeszcze jeden człowiek. Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że to był kapuś. Wskazał mnie milicjantom. W pierwszej chwili chciałem się szarpać, ale stwierdziłem, że nie będę robił widowiska – wspomina Wojtczak. Spokojnie zapytał, o co chodzi. Mężczyźni odpowiedzieli, że wszystkiego dowie się na posterunku. – Wsadzili mnie do taryfy, która już czekała przy ulicy. I pojechaliśmy na Kaszubską do komendy – opowiada. Nie pamięta, o czym myślał w czasie podróży, pamięta tylko jedno: przerażenie. Gdy dotarli na miejsce, okazało się, że nie jest jedynym zatrzymanym.
– W korytarzu siedziało kilkunastu, może 20 facetów. Wszyscy skrępowani, zawstydzeni.