Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Demokracji się nie zabija

93 lata temu zamordowano Gabriela Narutowicza. Trzeba pamiętać o tej przestrodze

Forum
Morderstwo Gabriela Narutowicza boleśnie przypomina, że ignorowanie legalnych procedur i instytucji, podważanie zapisów Konstytucji – otwierają drogę wszelkiemu bezprawiu.

„Jest (...) pewna teoria prawnopaństwowa, o której nie tylko czytaliśmy w organach prasy, nie tylko słyszeliśmy ją na zgromadzeniach publicznych, ale o której słyszeliśmy także w tej Wysokiej Izbie. Jest to teoria stawiająca jakieś rzekomo naturalne, święte prawo obywatela – Polaka ponad Konstytucję. Zdaje mi się, że jest to teoria prowadząca Polskę najkrótszą i najpewniejszą drogą do przepaści. Jeżeli cokolwiek, bodaj swoje najświętsze przekonanie, stawia się ponad to prawo, które jest dla nas wszystkich wspólne, ponad Konstytucję, to się otwiera drogę wszelkiemu bezprawiu i wszelkiemu nadużyciu”.

Te słowa Stanisław Thugutt, dawny żołnierz Legionów, poseł na Sejm I kadencji, przeciwstawiał politycznemu awanturnictwu pierwszych lat niepodległej Polski. To w braku szacunku dla demokratycznych norm prawnych i zapisów Konstytucji widział przyczyny, które zaledwie kilka miesięcy wcześniej doprowadziły do najgłośniejszego mordu politycznego w Polsce – zabójstwa prezydenta Gabriela Narutowicza.

W pierwszych wyborach po uchwaleniu Konstytucji II RP, jesienią 1922 roku, zwyciężyła koalicja ugrupowań prawicowych. Mimo braku większości parlamentarnej triumfujące partie uważały, że uzyskały mandat od wyborców, by rządzić. Gdy więc niedługo później Zgromadzenie Narodowe wybrało na prezydenta Narutowicza – kandydata opozycyjnego wobec zwycięskiej prawicy – zarówno przedstawiciele, jak i sympatycy prawicowych partii nie zamierzali tego wyboru uszanować. Rozpętali polskie piekło.

„Ciężka zniewaga Ojczyzny”, „gwałt zadany myśli politycznej polskiej” – grzmiała prawicowa prasa nazajutrz po wyborze Narutowicza. „Jak śmieli Żydzi narzucić Polsce swego prezydenta?” – pytał poseł endecji, ksiądz Kazimierz Lutosławski. „Usunąć tę zawadę”, „Obywatele, zdobądźcie się na czyn!” – apelowały prawicowe gazety.

W gęstniejącej atmosferze histerii zwolennicy endecji wylegli na ulice. „W swoich czynach chcieliście jednej rzeczy, Polski! Polski Wielkiej, Niepodległej. W dniu dzisiejszym Polskę, tę, o którą walczyliście, sponiewierano...” – przemawiał do tłumów generał Józef Haller. Zachęcając protestujących do obalenia prezydenta, mówił wprost – tu jest Polska, tam są zdrajcy.

Prawicowa nagonka narastała w kolejnych dniach. Zarzuty wysuwane pod adresem Narutowicza były coraz bardziej absurdalne, cynicznie obliczone na podburzenie tłumów. Prezydentowi wmawiano żydowskie pochodzenie, grając na nastrojach antysemickich. Mówiono, że został „narzucony przez obce narodowości”, bo poparli go także posłowie wywodzący się z mniejszości narodowych. Jemu samemu również odmawiano obywatelstwa – bo przed laty mieszkał i wykładał w Zurychu. W dodatku określał się jako bezwyznaniowiec – a niewierzący prezydent katolickiej Polski to zniewaga, krzyczano.

W wytworzonej przez endecję atmosferze zagrożenia polskości i suwerenności wynik demokratycznych wyborów i zapisy przyjętej niedawno konstytucji, zapewniającej dostęp do godności państwowych wszystkim obywatelom, przestawały się liczyć. Żadnego znaczenia nie miała również koncyliacyjna postawa samego Narutowicza, który szanując wynik parlamentarnych wyborów, najważniejsze funkcje w państwie chciał powierzyć politykom prawicy. Nikt go nie słuchał. W końcu stawką był „narodowy charakter Państwa Polskiego” – jak przekonywano.

Rozpętana nienawiść i anarchizacja państwa szybko wymknęły się politycznym podżegaczom spod kontroli. „Wobec wyboru pana ministra na prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej głosami lewicy i mniejszości, bloku nam wrogiego, grozimy panu ministrowi jak najfantastyczniejszym mordem politycznym. Polski faszysta”. „Dosięże Pana kara śmierci. Patriota”. „Czas zrobić testament. Pozdrowienia” – posypały się anonimy.

Uliczne protesty wzmagały, Narutowicza lżono, obrażano, rzucano w niego kamieniami i bryłami lodu. Gesty pojedynczych posłów prawicy i księży, okazujących szacunek nowo wybranemu prezydentowi, nie zdołały uspokoić wznieconych nastrojów. 16 grudnia Eligiusz Niewiadomski, przeciwnik „lewicy i żydostwa”, jak się określał, zastrzelił Narutowicza w gmachu Zachęty.

Po morderstwie nie uciekał. W czasie procesu sam poprosił o wyrok śmierci, dumny, że „obronił majestat Rzeczypospolitej sponiewierany przez ciury”. W jego pogrzebie uczestniczyło 10 tysięcy ludzi. Grób ozdobiono napisem: „Bohaterowi Narodu”. Kościół musiał oficjalnie zakazać szerzenia jego kultu – tak bardzo był wielbiony. Tak endecja czciła swego bohatera, zabójcę pierwszego polskiego prezydenta.

Stanisław Thugutt miał rację. Morderstwo Gabriela Narutowicza boleśnie przypomina, że ignorowanie legalnych procedur i instytucji, podważanie zapisów Konstytucji, banialuki o „woli narodu” stojącej ponad prawem – rzeczywiście otwierają drogę wszelkiemu bezprawiu. Tam, gdzie kończy się demokratyczny porządek, wkrada się chaos i przemoc. Czasem, jak w grudniu 1922 roku, nie udaje się ich już opanować. Pamiętajmy o tej przestrodze.

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną