Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Wyścig pochodu z konduktem

Dlaczego wciąż się spieramy o powstanie warszawskie?

Warszawa tuż po wyzwoleniu: przymusowe ekshumacje, szybkie pochówki nie sprzyjały godnemu uczczeniu ofiar. Warszawa tuż po wyzwoleniu: przymusowe ekshumacje, szybkie pochówki nie sprzyjały godnemu uczczeniu ofiar. Stanisław Urbanowicz / PAP
Rozmowa z Marcinem Napiórkowskim, semiotykiem kultury, o tym, dlaczego wciąż się spieramy o powstanie warszawskie.
Niemiecki żołnierz podpalający warszawską kamienicę, jesień 1944 r.Bundesarchiv/Wikipedia Niemiecki żołnierz podpalający warszawską kamienicę, jesień 1944 r.
Marcin Napiórkowski, autor książki „Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014”Mikołaj Starzyński Marcin Napiórkowski, autor książki „Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014”

Emil Marat: – Prześladują pana, 30-latka, duchy powstańców warszawskich?
Marcin Napiórkowski: – To byłby przypadek dla psychiatrii, a nie semiotyki kultury. Semiotyka zajmuje się zbiorowościami ludzkimi, grupami, rozumianymi jako wspólnoty. Kiedy spojrzymy na mnie jako na członka pewnej wspólnoty, to tak – prześladują mnie upiory powstania.

Żałoba jest kontrolowanym przepracowaniem szaleństwa – twierdzą antropolodzy. Pan rozbudowuje tezę, że Polacy – nie mogąc odbyć okresu żałoby po powstaniu – popadli w rodzaj trwającego do dziś obłędu. Poległych w powstaniu warszawskim polityka uwięziła w pół drogi w zaświaty i oni nas prześladują.
To opowieść rozgrywająca się przez lata na wielu płaszczyznach: na ulicach i cmentarzach, w prasie, w sztuce… Historycznie wyglądało to następująco: styczeń 1945 r., kilka miesięcy od upadku powstania (3 października 1944 r.). Ludzie wracają do miasta i widzą przerażający obraz: dziesiątki tysięcy płytko pogrzebanych lub niepogrzebanych ciał w różnym stadium rozkładu. Oczywista jest potrzeba, kulturowa, religijna, ludzka, jak w opowieści o Antygonie, ale też sanitarna: jak najszybciej opłakać i pogrzebać bliskich. I to w sposób, który będzie zaznaczał, że ich śmierć była sensowna, zasadna. Trzeba pogrzebać ich pod ich własnym imieniem, być może z uwzględnieniem tego, że należeli do Armii Krajowej, jaki mieli stopień i tak dalej.

I te pierwotne, ludzkie potrzeby od razu zderzają się z rzeczywistością polityczną.
Tak. Powstanie szło pod prąd filozofii, którą nazywam toposem pochodu. To była narracja, mit, któremu była podporządkowana cała ideologia komunistyczna, przedstawiająca historię jako wyzwoleńczy pochód rewolucji. Opresja niemiecka mogła być zlikwidowana tylko tam, gdzie nadeszła Armia Czerwona. Jeżeli ktoś próbował wychodzić przed orkiestrę albo wręcz występować przeciw Armii Czerwonej, to na własne życzenie walczył z machiną, której nie mógł pokonać – z machiną historii. Taka była narracja pochodu, która szybko miała też swoją opowieść o powstaniu: garstka głupich buntowników, którzy zrobili coś zupełnie szalonego. Ci, którzy pisali nową propagandę, twierdzili, że większość mieszkańców miasta nie chciała powstania, żołnierze poszli walczyć, bo co mieli zrobić, była nieliczna grupka prowodyrów z AK i ludzie z bardzo licznej AL, którzy zostali wciągnięci w jakąś obłędną, sterowaną z Londynu awanturę.

Tylko był problem: imienne chowanie zwłok bardzo by tę narrację podważyło – powstałby gigantyczny cmentarz żołnierzy AK. I zaczęło się: próbowano jak najszybciej pochować wszystkich w anonimowych, najlepiej zbiorowych mogiłach (co oczywiście miało też pewne uzasadnienie sanitarne). Walczono z imiennymi pochówkami, z tworzeniem miejsc pamięci AK, z jakimikolwiek obchodami, wykradano zwłoki akowców i chowano ich pod fałszywymi nazwiskami jako żołnierzy AL.

W ten sposób, pańskim zdaniem, od samego początku powstanie nabywa rysu nieprzepracowanej traumy. W naturalny sposób obok pochodu pojawia się opozycyjna narracja konduktu.
Narracja pochodu mówi: liczy się przyszłość, liczy się to, co przed nami, natomiast to, co za nami, zostawmy, musi być postęp. Precz z tymi, którzy próbowali go hamować! Narracja konduktu mówi: nie ma przyszłości bez przeszłości. Kondukt żałobny podąża naprzód, owszem, w końcu czas płynie w jedną stronę, ale jeśli zostawimy nieopłakanych zmarłych za nami, to będziemy nieśli to brzemię śmierci cały czas. Pochód i kondukt, upraszczając, zaczynają ze sobą rywalizować jako dwie opowieści o powstaniu i o Polsce w ogóle. Ta rywalizacja staje się szczególnie brutalna po 1948 r., kiedy powstanie próbuje się zamilczeć, zabraniając jakichkolwiek form żałoby po poległych.

Przerwa następuje w 1956 r. Odwilż, a na płaszczyźnie tworzenia wyobrażeń i pamięci o AK są „Kolumbowie. Rocznik 20”, potem „Popiół i diament”, jest tekst w „Po Prostu”.
…„Na spotkanie ludziom z AK”. W odpowiedziach i listach, które przyszły do redakcji, widać, jak wiele poczucia goryczy i krzywdy zebrało się w tych ludziach: żołnierzach i ich rodzinach, którzy mieli poczucie, że idą walczyć o Polskę, a zostało im wypalone znamię zdrajców, reakcjonistów, kolaborantów z Niemcami. „Po Prostu” proponuje: spróbujmy popatrzeć szerzej niż polityka. 12 lat temu ginęli tacy ludzie jak my, nasi rówieśnicy. Kazano nam czcić różne figury: żołnierzy sowieckich, żołnierzy AL, a o nich, o rówieśnikach z AK nie pozwalano mówić. I piszą to ludzie, którzy czują się rozczarowani. W tle jest świadomość, że oto stalinizm okazał się zbrodniczy, nagle młodzi zostali bez żadnych bohaterów. Wyciągają więc rękę do akowców w geście międzypokoleniowej solidarności.

Potem następuje powolny odwrót. Znowu zaczyna dominować ta pierwotna narracja: szlachetni, młodzi naiwniacy i zbrodniczy dowódcy.
Szczególnie w latach 60. i 70. mamy do czynienia z próbą stworzenia wersji oficjalnej, obowiązującej – to jest czas silnego działania ZBoWiD – z taką właśnie propozycją: heroiczna młodzież i okropni przywódcy. Tym, którzy byli gotowi niejako autoryzować oficjalne struktury, często z bardzo szlachetnych pobudek, np. generał Jan Mazurkiewicz „Radosław”, który współorganizował cmentarz powstańczy na Powązkach, był prawdziwą instytucją pomagania kombatantom i ich rodzinom, pozwalano mówić dość dużo. Nie był zmuszany do ciągłego kajania się i przepraszania za oficerów AK. Nie. Mógł opowiadać swoją historię, ale płacił za to udzieleniem koncesji systemowi: obecnością na uroczystościach, autoryzacją tej oficjalnej pamięci, musiał milczeć wobec oficjalnej narracji.

Problem w tym, że w tej konstrukcji heroiczna młodzież – źli dowódcy być może mamy do czynienia z paradoksem kłamcy – sytuacją, kiedy peerelowska propaganda, notorycznie kłamliwa – mówi prawdę? Dzisiaj coraz liczniejsi historycy przyznają, że powstanie było samobójstwem. W ostatnio wydanej monumentalnej książce „Kto wydał wyrok na miasto” prof. Sowa z chirurgiczną precyzją pokazuje nieudolność, brak wyobraźni i bezwzględność Komendy Głównej AK.
To nie miało znaczenia dla tworzenia przeciwpamięci. Na początku lat 80., gdy opozycja rosła w siłę, zaczęto sobie uświadamiać, że jednym z fundamentów tego, co się dzieje i co stanowi o integralności sprzeciwu wobec PRL, jest pamięć. Alternatywne obchody rocznicy wybuchu powstania przyciągały masę ludzi. Źródłem tej popularności nie była bynajmniej zgoda co do oceny powstania, lecz poczucie, że musimy odbić naszą pamięć, odzyskać ją.

Czy w 1956 r. tym młodym redaktorom z „Po Prostu” nie chodziło rzeczywiście tylko o powstanie i wartości, które kazały ich rówieśnikom iść na barykady?
Ci młodzi ludzie byli w bardzo dyskomfortowej sytuacji. Oni pytali rozpaczliwie: gdzie? Gdzie szukać wzorców osobowych? Gdzie szukać jakichś wartości, które są nieskażone cynizmem? I zwracali się do ludzi z AK: czy możecie nam powiedzieć, jak to jest wierzyć w coś, czy możecie nam dać nadzieję? No i czy to nie było instrumentalne? Było. Ale czy to znaczy, że było złe? Nie. Dla mnie „Popiół i diament” jest w oczywisty sposób bardzo symboliczny: Cybulski w tych okularach i kurtce jest ubrany jak człowiek z 1956 r., a nie z 1945. To jasne, że słynny dialog nad płonącymi szklaneczkami nie może się dziać w 1945 r., bo tam wspominają czasy okupacji jak prehistorię, z perspektywy dekady, a nie miesięcy.

Zróbmy przeskok, może ryzykowny, ale pociągający: w 1989 r. dopełnia się ta historia, która była oparta na sprzeciwie, negacji i pamięci zbiorowej wykorzystywanej przeciw teraźniejszości. Zaczyna się nowy pochód: rynek, kapitalizm, nowa rzeczywistość. Do 2004 r. w sferze obchodów rocznicy powstania nie dzieje się wiele, czyli jest tylko pochód, nie ma konduktu. I może przez ostatnie lata, również dzisiaj, mamy do czynienia z takim drugim 1956 rokiem; może niektórzy z dzisiejszych fanów powstania, bardzo utożsamiających się z powstańczym etosem, to ludzie, którzy wyskoczyli z pochodu?
Świetne! Przy założeniu, że rozumiemy, iż jest to model, uproszczenie. Jest sobie 40-latek, haruje od świtu do zmierzchu w korporacji, ma mnóstwo forsy, dobry samochód, mieszkanie – wszystko mu się w życiu udało. Z drugiej strony student, który nie wie, czy będzie miał jakąkolwiek pracę inną niż na umowie śmieciowej… W pewnym momencie obydwaj stają w podobnym miejscu z pytaniem: co dalej? Jak żyć? Pytają o sens. I tutaj opowieść o przeszłości oferuje kuszące rozwiązania. Może więc ci dwaj, jak ci rozczarowani młodzi w 1956 r., mówią teraz: patrzyliśmy tylko w przyszłość i zapomnieliśmy o korzeniach… Stąd te wszystkie płyty rockowe z powstańczymi piosenkami, komiksy, książki, koszulki, grupy rekonstrukcyjne… Pamięć znowu jest generatorem sensu. Kupuję tę teorię.

Upraszczamy, bo chłopaków w koszulkach z symbolem Polski Walczącej niewiele łączy z intelektualistami z „Po Prostu”, a opaski powstańcze noszone w ogródku piwnym to kwestia smaku. Ale to, co dla mnie istotne – co bystrzejsi z nich chyba też nie idą w kondukcie – stoją obok, na chodniku (może razem z tymi nieopłakanymi powstańcami?). Patrzą z boku i na pochód, i na kondukt, w których idą politycy różnej maści, w tym ostatnio narodowcy, wycierający sobie usta powstaniem.
Wszystkie takie efektowne metafory coś tłumaczą, ale zawsze są jedynie przybliżeniem. Unikałbym dodatkowego komplikowania obrazu. Moim zdaniem trzeba to traktować prościej: opowieść o idealnym socjalistycznym społeczeństwie została zastąpiona opowieścią o kapitalizmie. I kiedy znów okazało się, że raj na ziemi to nie taka prosta sprawa, pojawiły się głosy: nie można budować przyszłości bez uwzględnienia przeszłości. Warto zwrócić uwagę, jakie hasła pojawiały się w ostatnich latach przy okazji tego buczenia na Powązkach: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!”. Nikt nie porównywał polityków do hitlerowców. Porównywano ich do komunistów! Czyli nie do tych, którzy walczyli z powstańcami, ale do tych, którzy walczyli z pamięcią o powstańcach!

To jest również ilustracja mojej tezy, że pamięć o powstaniu jest pamięcią pamiętającą samą siebie. To umożliwia różne formy pamięciowego wampiryzmu – wykorzystywania przeszłości do nadawania mocy współczesnym ideologiom. Czynią tak chociażby politycy, gdy za pomocą jednego wydarzenia chcą autoryzować inne (np. łącząc powstanie warszawskie i katastrofę w Smoleńsku). Swego rodzaju wampiryzmu dokonują też chętnie publicyści, jak chociażby Tomasz Sakiewicz z „Gazety Polskiej”, który usprawiedliwiając buczących na Powązkach, pisał, że „powstańcy też by gwizdali”.

Dlaczego zdarza się usłyszeć, że powstanie jest najważniejszym wydarzeniem historii Polski XX w.?
Tłumaczy to właśnie nie samo powstanie, ale pamięć o nim. To opowieść o nas. Nawet jeżeli nie jesteśmy dzisiaj jak powstańcy warszawscy, to jesteśmy jak ci, którzy przez dekady o pamięć o nich walczyli i pamięć o nich kultywowali. Stąd się bierze nadawanie powstaniu szczególnej rangi. Rola, jaką ten dramatyczny epizod pełni dzisiaj w polityce i w kulturze, jest następstwem nie samego wydarzenia, ale przede wszystkim tego, co przez 70 lat działo się z jego pamięcią.

Czy ta pamięć kiedyś jednak zgaśnie? Przestanie być znacząca?
Pamięć o samym wydarzeniu z pewnością kiedyś ostygnie, tak jak nie ma dziś gorących sporów o powstanie styczniowe. Na pewno jednak na wiele dekad utrwaliły się w naszym społeczeństwie pewne wzorce upamiętniania, na tej samej zasadzie, na której przez cały XX w. mniej lub bardziej świadomie nawiązywano do praktyk żałoby ukształtowanych po klęskach XIX-wiecznych powstań. Zapewne z czasem jakieś nowe wydarzenia przejmą wzorce pamięci po powstaniu warszawskim, tak jak ono odziedziczyło rewolucyjny, emancypacyjny potencjał po upamiętnieniach powstania styczniowego. Może nawet właśnie jesteśmy świadkami próby takiego przeszczepienia pamięciowej tradycji?

Czy ta dominująca pamięć o powstaniu, pamięć, która pamięta samą siebie, nie uniemożliwia uprawiania rzetelnej historii – nauki? Choćby dlatego, że pamięć zbiorowa, jak pisała Barbara Szacka, zawsze upraszcza, jest stronnicza. Historycy nie są ludźmi z innej planety, zbiorowość na nich wpływa.
Historyk zajmuje się ustalaniem faktów: zbieraniem dokumentów, liczeniem karabinów. A badacz pamięci, taki, jak np. ja, zajmuje się pytaniem, dlaczego w ogóle te dokumenty i liczba karabinów kogoś interesują. W dodatku z punktu widzenia pamięci, a nie gołej historii, zaczynają mieć znaczenie kwestie również historiozoficzne, metafizyczne i polityczne: jaki to miało sens, jak to się wpisuje w dzieje Polski i tak dalej. I te dwie dyscypliny się oczywiście przeplatają. To historyk mówi: policzyłem dokładnie karabiny – nie było szans, by powstańcy zwyciężyli… I teraz biorą to zdanie oba dyskursy – toposy pamięci. Ktoś mówi: oto mamy kolejny dowód, że powstanie warszawskie nie miało sensu. Przychodzą inni i mówią: to podłe kłamstwa, bo zawsze, nawet jak nie ma dostatecznej liczby karabinów, to i tak trzeba walczyć, nie poddawać się. Problem polega na tym, że taki prosty podział między faktami i interpretacjami jest możliwy tylko na papierze. W rzeczywistości spory ideologiczne nieustannie wpływają na to, jak bada się historię. Pamiętajmy, że już w pierwszych latach po wojnie ze względu na to, że komunistyczne władze potępiały powstanie, pozytywny stosunek do powstania przyjęło wielu jego początkowych krytyków. Niuansowanie obrazu było, i często dzisiaj wciąż jest, odczytywane jako atak na wartości wspólnoty.

Czy jest miejsce, do którego kondukt zmierza?
Kondukt jest definiowany poprzez miejsce, z którego wyszedł, a pochód przez miejsce, do którego zmierza. Kondukt, by trwać, wypiera ze świadomości miejsce, do którego zmierza, pochód nie chce pamiętać o miejscu, z którego ruszył – liczy się przyszłość. Dzięki temu możliwe są takie opowieści, które wydają się dla obserwatorów z zewnątrz nieco paradoksalne: chcesz wiedzieć, dokąd zmierzasz, przeczytaj wszystko o powstańcach warszawskich, o żołnierzach wyklętych. Przeczytałeś? I dalej nie wiesz, dokąd zmierzasz? To czytaj dalej… I tak bez końca.

To jest objaw tej obsesji albo szaleństwa, o którym mówiliśmy?
W skrajnych wersjach tak. Zresztą, jeśli diagnoza zawarta w mojej książce jest prawdziwa, to wszyscy jesteśmy szaleni. To, że liderzy 38-milionowego narodu są w stanie przez kilkanaście dni ekscytować się tym, czy jakieś słowa będą dopisane do apelu poległych czy apelu pamięci, że dziennikarze się o to kłócą – to pokazuje, że wciąż jesteśmy powstaniem owładnięci. I ja nie pytam, czy to dobrze czy źle, ale raczej, dlaczego?

Dlatego że nie było prawdziwej, nieupolitycznionej żałoby.
Tak. Oczywiście ta obsesja, gdyby posunęła się poza pewną granicę, uczyniłaby mieszkanie w takim mieście jak Warszawa niemożliwym. Może tak naprawdę te wszystkie miejsca pamięci, tablice, pomniki i wszystkie obchody są próbą przepracowania, przezwyciężenia traumy i emanacją prawa do niepamięci, zamknięcia traumy w wyznaczonych granicach? Bo przecież w Warszawie już tabliczki na rogatkach powinny mieć podpisy „Miejsce uświęcone męczeńską krwią Polaków”. Jednocześnie te miejsca promieniują jakąś energią, jak Muzeum Powstania, które poprzez różnego rodzaju projekty jest bardzo obecne w życiu warszawiaków, sprawiając, że pamięć skutecznie rozlewa się po mieście. Więc znowu paradoks. Nieujarzmiona jest ta pamięć.

rozmawiał Emil Marat

***

Marcin Napiórkowski, autor książki „Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Wykłada w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, prowadzi blog „Mitologia współczesna” (www.mitologiawspolczesna.pl).

Polityka 40.2016 (3079) z dnia 27.09.2016; Historia; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Wyścig pochodu z konduktem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną