Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Jedyny taki

Jedyni taki. Legenda Tadeusza Jedynaka

Tadeusz Jedynak Tadeusz Jedynak Witold Rozmysłowicz / PAP
Zmarły 31 maja Tadeusz Jedynak był w czasach pierwszej Solidarności niekwestionowanym liderem, miał posłuch, potrafił być ostry w sporach i dyskusjach. Ale lubiano go.
Wiec NSZZ Solidarność przy Kopalni Węgla Kamiennego XXX-lecia PRL z udziałem Lecha Wałęsy. Trzeci od prawej – Tadeusz Jedynak.Stanisław Jakubowski/PAP Wiec NSZZ Solidarność przy Kopalni Węgla Kamiennego XXX-lecia PRL z udziałem Lecha Wałęsy. Trzeci od prawej – Tadeusz Jedynak.

Artykuł w wersji audio

Tadek, ty masz taką niewyparzoną mordę, ty się najlepiej nadajesz do rozmawiania z nimi – opowiadał Tadeusz Jedynak o tym, jak trafił do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w ostatnich dniach sierpnia 1980 r. w kopalni Manifest Lipcowy (dziś i dawniej Zofiówka).

„Wszedłem, spojrzałem, po drugiej stronie stołu siedzieli urzędasy, komisja niby rządowa, niby resortowa. Koło czterdziestu osób. Siadłem sobie w przedostatnim rzędzie (…). Dyskusja była o zwolnieniu dyrektora Dudy. Nie padały żadne polityczne postulaty, no, chyba że było nim żądanie podania w środkach masowego przekazu, że kopalnia »Manifest Lipcowy« solidaryzuje się z Wałęsą i z Wybrzeżem. A poza tym, tak jak zaproponowali, chciano zebrać z oddziałów postulaty dotyczące problemów i sprawę wyciszyć. W pewnym momencie któryś z tej komisji powiedział, że oni nie są kompetentni. Wstałem i powiedziałem: – Panowie, jeżeli jesteście niekompetentni, to co wy tu robicie?

I mówię: – Panowie, nie mamy co tutaj siedzieć. Niech przyślą kompetentnych.

I wyszedłem. Za mną reszta”H.

Porozumienie Jastrzębskie zawarte z ówczesną władzą komunistyczną 3 września było trzecim po szczecińskim i gdańskim. W Jastrzębiu władza miała jednak pomysł inny. Chciała przekabacić górników i stworzyć odrębny związek zawodowy górnictwa i Polski południowej. Pomysł Andrzeja Żabińskiego, wówczas sekretarza PZPR, który uczestniczył w podpisaniu Porozumienia w Jastrzębiu o godz. 5 nad ranem. Wściekła mina, jaką miał, nie wróżyła niczego dobrego. Kilka dni później, po zmianach na szczeblu centralnym, Żabiński przejął władzę na Śląsku po Zdzisławie Grudniu i został I sekretarzem Komitetu Katowickiego PZPR.

Partyjny plan odrębnych organizacji nie powiódł się. Władze późniejszej Solidarności już we wrześniu 1980 r. zdecydowały o wspólnym związku.

Jedynak uważał, że czas do rejestracji był jednym z trudniejszych okresów: „Czerwoni, partyjni nie tak robili, jak to było chciane w kraju, w Gdańsku. Ale zapał, entuzjazm ludzi, poświęcanie nocy, całymi dniami, najlepiej to może moja Marysia powiedzieć czy żony innych działaczy. Prawie w domu nie nocowaliśmy. Nocowaliśmy w samochodach, na krzesłach, na biurkach. Człowiek żył. W pierwszym okresie do rejestracji, oprócz tego, że w zakładach pracy bardzo powoli powstawały te związki, to nie była taka ekspansja, jak się wydawało. A do oficjalnej rejestracji na Śląsku było takie przyczajenie, oczekiwanie, bo nikt nie wiedział, jak to pójdzie, w jakim kierunku. Dopiero boom nastąpił rejestracji. Odczuliśmy ulgę. Zyskaliśmy wielkie poparcie z różnych zakładów pracy. To się brało może ze strachu, bo każde działania na Śląsku muszą być zalegalizowane, a tutaj choć były w naszym pojęciu legalne, to w pojęciu wielu ludzi było to jeszcze nielegalne. Śląsk ma to do siebie, że jest zdyscyplinowany, posłuszny władzy, obojętne, jaka by ta władza była, ale władza to władza”.

Parę miesięcy później, kiedy w Jastrzębskiej Solidarności doszło do konfliktu z ekipą ludzi Żabińskiego (PZPR), po ostrej walce ster związku przejął Jedynak. On też był łącznikiem pomiędzy regionem i gdańską centralą, uczestniczył w mocnych dyskusjach z Wałęsą, był bardzo ostrym, bezkompromisowym graczem. Zajmował się sprawami górnictwa, ale jako członek tzw. lotnej Jedenastki grupy prezydium Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ Solidarność, która załatwiała najbardziej zapalne newralgiczne sprawy w całym kraju. I dlatego też był mniej popularny na Śląsku w „swoich” zakładach od kolegów działających na miejscu.

Największe zaangażowanie ludzi było w marcu 1981 r. podczas ostrego konfliktu z władzą po kryzysie bydgoskim. „Na kopalniach śląskich właściwie wszyscy mieli jedno na myśli, że dojdzie do konfliktu i czerwoni wejdą. Tak psychicznie byli ludzie nastawieni. Były instrukcje zabezpieczające. Zmieniać tabliczki, zdejmować wizytówki z drzwi, numery na domach zmieniać. Oprócz tego różne decyzje i ustalenia podejmowano na zakładach – sprzęt ciężki mobilizowano. Miano rozkopywać drogi tym sprzętem, likwidować tory. Zabezpieczenie aprowizacyjne też było przygotowane. To było wielkie napięcie. Ludzie byli przygotowani i czekali na to, co się stanie.

No, skończyło się porozumieniem warszawskim. Przyszła wielka ulga, ale też wielkie rozczarowanie, zniechęcenie. Już wtedy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że czerwony wygrał. Ludzie płakali i wcale nie ze szczęścia, że do niczego nie doszło. Byli wściekli na Andrzeja Gwiazdę, który strajk zgasił w »Dzienniku Telewizyjnym«. Ludzie byli wściekli, że tak się to zakończyło. I taka atmosfera była na wszystkich zakładach, szczególnie na kopalniach. Mobilizacja była ogromna. Tak, jak w całym kraju. To był ten moment jeszcze do końca marca, kiedy mieliśmy ten autorytet, kiedy ludzie nas słuchali, kiedy wierzono w nas. Nasze propozycje były przyjmowane czasami kontrowersyjnie, ale wierzono w naszą siłę. Później już to się nie powtórzyło”.

Internowany 13 grudnia, przesiedział do Wigilii 1982 r. M.in. w Łupkowie w Bieszczadach, gdzie zasłynął z kilku ostrych protestów i przejmowania kontroli nad psami strażników, które potrafił przekupić i przekabacić na swoją stronę. Dziś może się wydawać, że to nie było nic nadzwyczajnego, jednak ówczesnej władzy najbardziej zależało na tym, by zastraszyć górników, robotników, ludzi wielkiego przemysłu. Intelektualiści komunistycznej władzy nie przeszkadzali tak, jak podstawowa klasa systemu, czyli klasa robotnicza. Stąd wszelkie represje, jakie podejmowano wobec górników, robotników, hutników były wielekroć ostrzejsze i bardziej brutalne niż rozprawianie się z intelektualistami czy inteligencją.

Ten podział starano się bardzo pokazywać, a brutalność zachowania Milicji Obywatelskiej w Katowicach czy innych śląskich komendach była przykładowa. Śląsk miał być skutecznie spacyfikowany i sparaliżowany strachem. Do tego dochodziło przekupywanie dodatkowymi płacami za pracę w soboty i niedziele, przywilejami, szczególnie książeczkami górniczymi, dzięki którym można było szybko i skutecznie wyposażyć mieszkania i domy. Te formy są dziś trudno wyobrażalne, bo dziś nie jest łatwo wyobrazić sobie, że pralkę, lodówkę czy odkurzacz kupić na książeczkę górniczą można było, a bez talonów tego towaru w sklepach nie było.

Po wypuszczeniu z internatu Tadeusz kręcił się kilka miesięcy, po czym zszedł do podziemia. Został szefem regionalnego komitetu, podpisywał dokumenty swoim imieniem i nazwiskiem. To doprowadziło władze PRL do furii. Frasyniuk, Bujak i jeszcze górnik Jedynak. I to jako reprezentant Śląska. Udało mu się krążyć po Polsce dwa lata. W tym czasie władza robiła wszelkie podchody, by go zdjąć i zneutralizować. Otruto psa jego córki, wielokrotnie próbowano ją podejść, by doprowadziła SB do ukrywającego się ojca.

Działanie w podziemiu było w latach 80. trudne i niebezpieczne. Była jednak grupa ludzi działających niejawnie, ale było też kilku zapaleńców, którzy dawali twarz i nazwisko. Na szczęście twarz można trochę zmienić, włosy i brodę ufarbować na rudo i jakoś się udawało. Jedynak miał wiele przygód. W warszawskim wieżowcu na Grochowie z zepsutej windy wyciągnął młodego człowieka. Okazał się nim Eligiusz Naszkowski – działacz Solidarności, agent SB, autor nagrań w Radomiu – taśm opublikowanych przed stanem wojennym, a tak zmanipulowanych, by wynikało z nich, że Solidarność chce 16 grudnia 1981 r. dokonać przewrotu. Naszkowski Jedynaka nie rozpoznał, a sam rok później zniknął gdzieś w świecie i z jego działań za granicą tłumaczył się dziennikarzom zachodnim rzecznik rządu Jerzy Urban.

Jedynak w podziemiu – to był serial niekończących się historyjek i anegdot. Dla niego nie było rzeczy niemożliwych. Uruchomił kilka gazetek na Śląsku, m.in. miesięcznik „Górnik Polski” – wydawany i kolportowany w kopalniach. Spotkanie inicjatywne na Śląsku było bardzo burzliwe. Wśród kilku działaczy podziemnych pracujących w kopalniach byli ci najważniejsi, bo od nich szła informacja, m.in. „Karol”, czyli Jerzy Buzek. „Górnik Polski” regularnie czytywany był w Radiu Wolna Europa.

Tadeusz Jedynak pochodził spod Garwolina, przeniósł się na Śląsk na początku lat 70. Był więc klasycznym „łapańcem”, jak określali Ślązacy przybyszów z centralnej Polski. Pracował jako górnik elektryk na dole. Pełnił funkcję wiceszefa Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w 1980 r. i figuruje wśród sygnatariuszy Porozumienia Jastrzębskiego.

„Jak znosiłem ukrywanie się? Ciężko. Źle. Decyzja do każdego indywidualnie należała. Ale wcale nie neguję tych wszystkich ludzi, którzy powychodzili. Tym bardziej ci, którzy mają rodziny. Koszty oderwania od domu? Całkiem od tego domu nie był oderwany, to możemy sobie powiedzieć. Dzieci się ludziom rodziły, którzy w podziemiu byli. Myślę, że najbardziej traciło dziecko, które choć było w tym wieku i rozumiało całą powagę sytuacji, to jednak traciło codzienne domowe życie. Za to zyskała na wartościach najbardziej dla niej istotnych. To jest dzieciak, który przeszedł, jako ośmiolatek wiele. Wie, w jakim świecie żyje. Ona wiedziała już od początku, mając te osiem, później dwanaście lat”.

Nasza ówczesna współpraca wiązała się z najdziwniejszymi zdarzeniami. Na Śląsk z Warszawy jeździłem co najmniej raz w miesiącu. Zazwyczaj miałem ze sobą matryce gotowego numeru „Górnika Polskiego”. Po spotkaniach przywoziłem nie tylko porcję nowych wrażeń, ale i materiały do następnego numeru. Spotkania były umawiane różnie, a informację o miejscu zazwyczaj przekazywano mi poprzez warszawskiego kuriera, niedawno zmarłą Teresę Szopównę – ekspracownicę Polskiego Radia, wówczas pracownicę Teatru Powszechnego. Kiedyś dostałem informację od kogoś innego. Na karteczce był dokładny adres comiesięcznego spotkania działaczy podziemnych. Napisano ulicę, numer domu i mieszkania. Nie było nazwy miasta. A na Śląsku miasto łączy się z miastem. W efekcie trafiłem do... jednostki wojskowej. Na szczęście dla mnie – wartownik nie zorientował się, dlaczego tak szybko odszedłem. Górnicy czekali na mnie w innym miasteczku.

Innym razem późnym wieczorem wróciłem z Jedynakiem do Sosnowca ze spotkań w kilku śląskich miasteczkach. Ze spokojem mijaliśmy patrole milicyjne, patrząc im głęboko w oczy, aż dotarliśmy do górniczego mieszkania w wielkim dziesięciopiętrowym bloku, gdzie Jedynak nocował. Mnie naszła chęć wykąpania się po całym dniu wędrowania po śląskich ścieżkach. Była pierwsza w nocy, gdy nagle w piecyku gazowym zaczęło coś strasznie syczeć i bulgotać. Ja w nogi z łazienki, a z piecyka... zwaliła się blaszana obudowa do blaszanej wanny. Huk jak sto piorunów. „No, cała śląska milicja się zwali” – pomyślałem. Zaś właściciel mieszkania, górnik, ze stoickim spokojem wyszedł z sypialni i skonstatował: „Pierona, znowu uszczelka pier...”. I rzeczywiście. Noc minęła spokojnie, bo nikogo ten raban nie zainteresował. Był koniec 1984 r.

Jedynaka aresztowano w czerwcu 1985 r. na warszawskiej Woli w mieszkaniu uroczej starszej pani przy ulicy Chłodnej, w którym najczęściej w Warszawie bywał. Siedział z zarzutem zdrady państwa. Śledztwo prowadziła Prokuratura Wojskowa. Był jednym z nielicznych, którym postawiono paragraf z karą śmierci włącznie.

Na Śląsk jeździłem rzadziej. Pojechałem na spotkanie z prałatem Bernardem Czarneckim na Górce w Jastrzębiu niezwykle wspierającym górniczą brać. Długo czekałem, aż do mnie wyszedł. Zobaczył, że bawię się monetą – medalionem papieskim, który dał mi kiedyś Jedynak, bym – w razie jego wpadki – mógł dalej działać. Prałat obejrzał monetę, popatrzył przenikliwie i zaprosił do całkiem innej części plebani – do podziemi, „w których nikt nie bywa”. Po tej rozmowie wiedziałem, co na Śląsku się dzieje.

Tadeusz Jedynak, górnik z Manifestu Lipcowego, zawsze podkreślał, że ludzie w Polsce mieli całkowicie spaczony wizerunek Ślązaka i Śląska, co wpływało na negatywne postrzeganie i złe ocenianie tego regionu przez wielu mieszkańców Polski centralnej i wschodniej, szczególnie w okresie gierkowskiego pseudoboomu: „Dopiero teraz odkłamujemy wyobrażenie o nim i stąd bierze się ta cisza propagandowa. Nie oszukujmy się, w Polsce centralnej Ślązak nie jest lubiany. Przeciętny człowiek uważa nas za roboli – kopidołów”.

W 1988 r. Jedynakowi pozwolono wyjechać do Australii. Dostał wówczas Krzyż Kawalerski od rządu londyńskiego. Planował pobyt minimum półroczny. Jednak w połowie sierpnia w kopalniach jastrzębskich wybuchł strajk. Na Manifeście pojawił się niespodziewanie. Minął milicjantów i esbeków, bo po prostu się go nie spodziewali. Strajkujący zresztą też.

Po 26 sierpnia uczestników strajku w porównaniu z pierwszymi dniami była już w Manifeście garstka. Wieczorem władza użyła najistotniejszego argumentu – milicji. Było blisko 150 pojazdów – transportery opancerzone i dwa pojazdy z reflektorami. Reflektory miały oślepiać, ale stojący na barykadzie z kopalnianych wózków przy bramie ludzie odwrócili się plecami. Odpowiedzią na ustawiające się ZOMO w strojach i szyku bojowym był śpiew i modlitwa. Groźne w rzeczywistości było pierwszych pięć, może dziesięć minut. Napięcie w sposób najmniej oczekiwany rozładował... dyrektor kopalni. Przez megafon wydał kolejny komunikat, by górnicy opuścili kopalnię, a on poprosi milicję o odsunięcie się. Parę minut później z megafonów popłynął jeszcze raz ten sam komunikat.

„Z megafonem nie będziemy gadać!” – krzyknął przez mikrofon i głośniki Tadeusz Jedynak. Górnicy parsknęli śmiechem. To całkiem rozładowało napięcie. Ponad godzinę trwał ten niby-atak. Tadeusz cały czas trzymał mikrofon i komentował, uprzedzał wydarzenia, intonował modlitwy czy śpiewy. Wreszcie – zgasły reflektory, kolumna wozów odjechała, pozostały „normalne” kordony, do których górnicy byli przyzwyczajeni. Ci, którzy przyszli na nocną szychtę, gratulowali wytrwania i odwagi. „Możemy teraz do Barbórki strajkować!” – mówili buńczucznie.

***

• Cytaty pochodzą z książki Jarosława J. Szczepańskiego „Górnik Polski. Ludzie z pierwszych stron gazet”, Warszawa 2005 r.

Polityka 25.2017 (3115) z dnia 20.06.2017; Historia; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Jedyny taki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną