Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Czubek, pijak, zamachowiec?

Niezwykłe przypadki awanturnika Kazimierza Oknińskiego

„Konstytucja 3 Maja. Sejm Czteroletni. Komisja Edukacyjna. Rozbiór R.P 1795” – obraz Jana Matejki „Konstytucja 3 Maja. Sejm Czteroletni. Komisja Edukacyjna. Rozbiór R.P 1795” – obraz Jana Matejki BEW
Jak szlachcic urągający królowi i Konstytucji 3 maja został uznany za wariata, jak targowiczanie chcieli się tym wariatem posłużyć i jak się w tej sprawie przeliczyli.
Warszawski klasztor bonifratrów, gdzie w XVIII w. trzymano chorych psychicznie – rycina Zygmunta VogelaAN Warszawski klasztor bonifratrów, gdzie w XVIII w. trzymano chorych psychicznie – rycina Zygmunta Vogela
Michał Jerzy Mniszech, marszałek wielki koronny i szef Komisji Policji Obojga Narodów. Nakazał zamknąć awanturnika Kazimierza Oknińskiego u bonifratrów.AN Michał Jerzy Mniszech, marszałek wielki koronny i szef Komisji Policji Obojga Narodów. Nakazał zamknąć awanturnika Kazimierza Oknińskiego u bonifratrów.

Geometra Franciszek Gorzkowski 7 kwietnia 1792 r. złożył na ręce podkanclerza koronnego Hugona Kołłątaja donos. Uskarżał się w nim na nachodzącego go Kazimierza Oknińskiego, który miał publicznie siać zgorszenie: awanturował się, zaczepiał innych bez powodu, groził im. Obrzucał też Konstytucję 3 maja i króla epitetami, które „bez wzdrygnięcia się, bez obrażenia uczciwości wyrazić się nie mogą”, i zapowiadał, że ze Stanisławem Augustem Poniatowskim „stanie się jak z królem szwedzkim”. W słowach tych kryła się ponura groźba.

Pułkownik – jak tytułował się Okniński – przywoływał zamach na Gustawa III, dokonany trzy tygodnie wcześniej w sztokholmskiej operze. Raniony strzałem w plecy monarcha zmarł. Słowa furiata ocierały się zatem o zbrodnię obrazy majestatu. W innych państwach europejskich sugestia, że król powinien niepokoić się o życie, oznaczałaby rychłe spotkanie z katem; w Rzeczpospolitej władca zwykł ją puszczać mimo uszu, „jeśli by kto z głupstwa albo szaleństwa wystąpił”, jak stanowił trzeci statut litewski z 1588 r.

Gorzkowski nie omieszkał wspomnieć, jak odpowiedział awanturnikowi: „Konstytucja 3 maja nas uszczęśliwia, król jest ojcem ojczyzny, i waszmość pan mógłbyś stać się szczęśliwym, (…) gdybyś tylko nie chciał się sądzić rozumniejszym od całego narodu, albo od wszystkich narodów. (…) A kto tak gada, jak waszmość pan gadasz, powinien się zwrócić do czubków!”. Miał na myśli zakon bonifratrów, wyspecjalizowany w opiece nad chorymi psychicznie – dobrzy bracia (wł. boni fratelli) nosili habity z kapturami o szpiczastych czubkach.

Nie taki wariat, jak go malują

Pismo Gorzkowskiego uruchomiło wprowadzoną przez ustawę sejmową z 1638 r. procedurę ubezwłasnowolnienia osoby, co do której istniało podejrzenie choroby psychicznej. Wystarczyło doniesienie, by kancelaria królewska wyznaczyła inkwizytorów, czyli specjalnych pełnomocników, którzy udawali się do delikwenta, przesłuchiwali go i składali raport. Jeśli stwierdzili pomieszanie zmysłów, kancelaria wydawała dokument ograniczający jego zdolność prawną, w tym swobodę dysponowania majątkiem. Ustawa służyła przede wszystkim zabezpieczeniu ekonomicznych interesów rodziny chorego. Przypadek Oknińskiego jest jednak pod paroma względami wyjątkowy.

W ciągu roku funkcjonowania w Polsce monarchii parlamentarnej, wprowadzonej przez Konstytucję 3 maja, egzekutorem ustawy z 1638 r. była Komisja Policji Obojga Narodów. Na jej czele stał marszałek wielki koronny Michał Jerzy Mniszech, przeciwnik reform Sejmu Wielkiego. Był to efekt polityki stronnictwa prokonstytucyjnego, które zamiast zwalczać prominentnych oponentów, wciągało ich w aparat rządów. Jeszcze tego samego dnia, w którym Gorzkowski doniósł na uprzykrzającego mu się wariata, Mniszech otrzymał od Kołłątaja notatkę wzywającą go do szybkiego zajęcia się sprawą: „Znowu pan Okniński w Warszawie, znowu jego postępki i gadania takież same”. Awanturnik był już zatem znany zarówno nadawcy, jak i odbiorcy wiadomości.

Urzędnicy Komisji Policji wygrzebali z archiwum własne notatki sprzed pół roku. Enigmatycznie kwitują, że już 10 listopada 1791 r. marszałek „miał słuszne powody osadzić wspomnianego Kazimierza Oknińskiego u bonifratrów, jak równie słuszne miał przyczyny nie oddawania dotąd do sądu”. Nie wiadomo, co to były za powody i przyczyny ani w jakich okolicznościach Okniński został zwolniony (wszak w kwietniu chodził swobodnie po ulicach). Dowiedziawszy się, że dwa lata wcześniej pułkownik pilnował poboru podatku od uboju bydła na Ukrainie, Mniszech zasięgnął o nim języka u tamtejszych władz lokalnych. „Przy pijaństwie bardziej wartym szpitala jak funkcji być godnym się okazuje” – stwierdził w odpowiedzi superintendent Prowincji Ukraińskiej, dodając, że za pijackie ekscesy – bieganie nago po ulicy, napadanie na postronnych i gadanie od rzeczy – Okniński urząd stracił.

Mniszech nakazał zamknąć awanturnika w klasztorze bonifratrów, a następnie wysłał do niego inkwizytorów. W raporcie z 22 maja stwierdzili, że „porządek zachowany w mowie i (…) z rozsądkiem zdrowym zgadzające się odpowiedzi na pytania przekonać nas nie mogły o wyraźnym podówczas obłąkaniu zmysłów jego”. Inkwizytorzy nie legitymowali się, rzecz jasna, żadnymi kwalifikacjami medycznymi. Schyłek XVIII w. to czasy sprzed narodzin psychiatrii; egzaminujący domniemanych szaleńców kierowali się tzw. zdrowym rozsądkiem. Zresztą lejtmotywem ówczesnych dokumentów dotyczących chorych psychicznie jest kwestia nadużywania przez nich alkoholu – nie sposób dziś dociec, ilu z wziętych wówczas za obłąkanych po prostu nie wylewało za kołnierz.

Więcej do powiedzenia miał lekarz Hiacynt Dziarkowski, który 20 czerwca raportował Komisji Policji o oględzinach Oknińskiego: „po trzykrotnej i długiej rozmowie żadnego zmysłów pomieszania teraz w nim nie upatruję, naturalny atoli onego temperament melancholiczno-choleryczny”. Mimo to awanturnik wciąż siedział zamknięty u bonifratrów. Czyżby o nim zapomniano?

Uciec przed historią

Ponad głowami Oknińskiego, opiekujących się nim zakonników i kontrolujących go urzędników przetaczała się wówczas wielka historia. Na wieść o uchwaleniu Konstytucji 3 maja Rosja, zaangażowana w wojnę z Turcją, nie mogła zareagować od razu. Dopiero pokój zawarty w styczniu 1792 r. rozwiązał ręce Katarzynie II. Z jej inspiracji najgorliwsi przeciwnicy reform Sejmu Wielkiego – Szczęsny Potocki, Seweryn Rzewuski, Franciszek Ksawery Branicki i Szymon Kossakowski – zawiązali 27 kwietnia akt konfederacji, występując przeciwko szerzącej się nad Wisłą „zarazie demokratycznej” i wzywając carycę do obrony swobód Rzeczpospolitej. Dokument antydatowano na 14 maja i podano w nim fałszywe miejsce podpisania: Targowicę.

Wojska rosyjskie wkroczyły w granice Rzeczpospolitej i szybko zmierzały ku Warszawie. Król wszczął pertraktacje z carycą; ta kazała mu przystąpić do konfederacji, co uczynił 24 lipca, kończąc wojnę i zamykając polski rozdział monarchii konstytucyjnej. Potępiony przez środowiska patriotyczne Stanisław August przedłożył Realpolitik nad bronienie straconej sprawy. W starciu z potęgą Rosji Rzeczpospolita nie miała szans.

Przegrana wypchnęła z kraju polityków obozu reform, w tym Kołłątaja. Na rosyjskich bagnetach zainstalowała się nowa władza, zależna od instrukcji z Petersburga. Nawet Mniszech, który jako jeden z pierwszych poparł decyzję króla o przystąpieniu do konfederacji i sam zgłosił do niej akces, stracił wkrótce laskę marszałkowską. Z początkiem sierpnia 1792 r. targowiczanie wkroczyli do Warszawy i przystąpili do znoszenia urzędów powstałych za czasów obrad Sejmu Wielkiego. 24 sierpnia ten los spotkał także Komisję Policji Obojga Narodów. Nim została rozwiązana, lojalnie wypełniała swe obowiązki pod zmienioną władzą. Zdążyła zatem jeszcze wrócić do sprawy Oknińskiego, który w nocy z 2 na 3 sierpnia zbiegł z klasztornej celi.

Już następnego dnia intendenci złożyli Komisji Policji szczegółowy raport z oględzin miejsca przetrzymywania awanturnika. W celi znaleźli wypiłowany żelazny pręt w kracie okna i poluzowane deski w parkanie, przez które się przecisnąwszy, zbieg najprawdopodobniej spuścił się po pobliskiej rynnie na ulicę i dał drapaka. Nikt niczego nie widział ani nie słyszał, zresztą niejeden z potencjalnych świadków to – jak stwierdzili intendenci – „wariat, z którego zeznań nikt wziąć nie zdoła”. Jeden z urzędników, jako że kilkakrotnie odwiedzał Oknińskiego u bonifratrów, sporządził portret pamięciowy, który przekazał komendantowi warszawskiego garnizonu oraz prezydentowi miasta. Nie minęły 24 godziny, a uciekinier został ujęty i przesłuchany.

Zbieg utrzymywał, że krata w oknie celi od samego początku była nadpiłowana i wystarczyło ją wyłamać czymś ciężkim. Aresztant nie uczynił tego aż do owej nocy z 2 na 3 sierpnia: „wspomniawszy sobie, że w tym dniu ze św. Piotra okowy zleciały, westchnąłem do Boga za moją niewinnością, (…) [i] za pomocą nogi od stołka wydobyłem się z więzienia”. (Uroczystość św. Piotra w okowach Kościół obchodzi na pamiątkę uwolnienia apostoła wcześniej, bo 1 sierpnia). Okniński nie planował nawet opuszczać Warszawy, choć o zamiarze ukrywania się świadczy, że rankiem po ucieczce poszedł do cyrulika, by ten go ogolił – rzekomy szaleniec całkiem zatem racjonalnie próbował zmienić wygląd, zapewne dla zmylenia pogoni.

Komisja Policji zaraz po przesłuchaniu zbiega ponownie zamknęła go w klasztorze bonifratrów, gdzie trwały prace ślusarskie, mające zapewnić, że ucieczka się nie powtórzy. 16 sierpnia Mniszech zawarł umowę z przeorem Hermenegildem Paprockim określającą dalsze warunki przetrzymywania pułkownika. Krzywda mu się nie działa: „Z rana o godzinie ósmej kawa codziennie dla tegoż jaśnie możnego pana Oknińskiego z bułeczką pszenną, chleba podług woli onego dawana zostanie, na obiad zaś potraw cztery dobrze i czysto ugotowanych, a na kolację potraw trzy każdego dnia mięsnego dawanych będzie, w postne zaś dwie, (…) a czasem i wina kieliszek, atoli bez zbytku, czego przewielebny ksiądz przeor warszawski przestrzegać obowiązuje się. Innych zapalających trunków (…) dawać nie dozwoli”.

Czemu Mniszchowi tak zależało, by mieć Oknińskiego pod kluczem? I skąd pełniącemu wysokie urzędy Kołłątajowi był znany drobny awanturnik?

Zamach na króla

Regularnie przesłuchiwany Okniński kilka dni po schwytaniu złożył wreszcie interesujące zeznania. Niby zastrzegając się, że indagujący niczego z niego nie wydobędą, zaczął sypać: „Ja nic nigdy nie powiedziałem i nie powiem nic, jak tylko żem brał pieniądze, to jest wziąłem od hetmana Branickiego, za to żem się strzelał za honor Suchorzewskiego z jednym kanalią. (…) Brałem i od Suchorzewskiego (…) A diabli go szelmę wiedzieli, że on jest Moskal. Żebym był wiedział, to bym był jak psa zabił, ale nigdy przeciwko królowi (…) w żadne spiski nie wchodziłem”.

Branickiego już znamy – będąc członkiem wprowadzonego przez Konstytucję 3 maja rządu, podpisywał konfederację targowicką. Jan Suchorzewski jako poseł na Sejm Wielki próbował nie dopuścić do uchwalenia ustawy zasadniczej. Zgrywał Rejtana, rzucając się do nóg króla, by ograniczyć innym posłom dostęp do niego. Przysięgał też, że zabije swego sześcioletniego synka, nie chcąc, by „żył w niewoli, jaką konstytucja daje”. Ponoć biskup kamieniecki Adam Krasiński, słysząc te dyrdymały, miał wezwać, by „ogolić łeb wariatowi i odesłać do czubków”. Za honor Suchorzewskiego Okniński rzekomo się pojedynkował, za co miał dostawać pieniądze. Gdyby jednak tak rzeczywiście było, to pewnie nie zastrzegałby od razu, że w żadne spiski nie wchodził. Dlaczego ponadto wykrzykiwał, że monarcha polski podzieli los szwedzkiego? Dlatego, że znał plany malkontentów, którym nie uśmiechały się reformy Sejmu Wielkiego.

W lipcu 1791 r. Branicki w porozumieniu z księciem Grigorijem Potiomkinem – szarą eminencją rosyjskiego dworu – zorganizował porwanie króla. Wzdłuż drogi wiodącej od granicy Rzeczpospolitej do Petersburga rozstawiono wojsko, któremu zlecono konwojowanie „jakiegoś wielkiego pana” spieszącego się do stolicy Rosji. Potiomkin (a może Branicki?) liczył na to, że pojawienie się Stanisława Augusta na dworze Katarzyny II zostanie zinterpretowane nad Wisłą jako protest króla przeciw reformom. Wówczas caryca mogłaby wcześniej dać zielone światło zbrojnej interwencji.

Problem stanowiło zmylenie straży, wsadzenie władcy przemocą do karety i przewiezienie do granicy. Spiskowcom sprzyjała pora letnia – Sejm Wielki zawiesił obrady, działacze stronnictwa patriotycznego porozjeżdżali się na prowincję, a Stanisław August z Zamku Królewskiego przeprowadził się do Łazienek, leżących wówczas na peryferiach stolicy. Kogo Branicki – warchoł i pijaczyna – najął do wywabienia stamtąd króla? Drobniejszego warchoła i pijaczynę Kazimierza Oknińskiego. I to pewnie za to ten otrzymał od niego pieniądze.

Nie upilnował języka, ręki nie przyłożył

W nocy z 15 na 16 lipca 1791 r. garnizon warszawski został postawiony w stan czujności: wieść gminna niosła, że przeciwnicy reform szykują się do napadu na Łazienki. Do rana jednak żadne dramatyczne wydarzenia nie nastąpiły, aresztowano natomiast awanturnika, który wszem i wobec rozpowiadał o zamiarze zabicia króla. Czy naumyślnie sabotował plan porwania, czy akurat rozum go zawiódł, tego pewnie się już nie dowiemy. Uznany za wariata, trafił pod obserwację Komisji Policji, ale ta niczego wówczas z niego nie wydobyła. Dopiero 8 sierpnia 1792 r. zeznał, że skupieni wokół Branickiego opozycjoniści „mieli jakowyś układ (…), aby króla jegomości w kibitkę porwać. Kibitka stała w końcu Łazienek trzema końmi zaprzężona, w której były (…) łańcuszki (…) żelazne”. Jak zamierzano do niej zwabić króla?

Według samego Oknińskiego miał on napisać list kobiecym charakterem pisma, a następnie podrzucić go na ścieżkę w Łazienkach, na trasie codziennej przechadzki Stanisława Augusta. Nie wiemy, co było w piśmie, gdyż nie zostało odnalezione. Jego autor najprawdopodobniej utrzymywał, że chciał ostrzec króla przed niebezpieczeństwem. Nie da się oczywiście wykluczyć, że list był w ogóle zmyśleniem, którym zdrowy na umyśle pułkownik chciał się posłużyć, by odsunąć od siebie oskarżenie aktywnego udziału w knowaniach. Historyk epoki Andrzej Zahorski zbudował na informacji o kobiecym charakterze pisma tezę, że w piśmie Okniński podał się… za kochankę wyznaczającą królowi schadzkę, a więc miał go zwabić do powozu.

Tak czy inaczej, w 1791 r. pułkownik wykpił się tylko krótkotrwałym pobytem u bonifratrów, do których trafił ponownie w kwietniu 1792 r. Dopiero wówczas inkwizytorzy z doktorem Dziarkowskim przejrzeli jego grę i orzekli, że pozostaje przy zdrowych zmysłach. Pozostawienie go w zamknięciu u bonifratrów miało zapewne posłużyć za areszt wydobywczy. Czemu podjął próbę ucieczki po ponownym zamknięciu? Możliwe, że zdał sobie sprawę z konsekwencji przegranej wojny w obronie Konstytucji 3 maja: władzę w kraju przejęło stronnictwo, którego plan zniweczył. Wolał zatem czmychnąć, niż przekonać się, jak się z nim obejdzie.

Szalony czy nie, tu instynkt go nie zwiódł. Po rozwiązaniu Komisji Policji Obojga Narodów targowiczanie powołali tzw. delegację do oceny jej działalności. Ta zamknęła sprawę pułkownika, pisząc: „Przekonywa się Delegacja z czytanych tych wszystkich dowodów, że tenże Okniński bardziej dla złośliwości swojej (jaką okazał w rzucanych przez siebie na różne osoby potwarzach), jak dla pomieszania zmysłów, które niezupełnie cierpi, powinien być nie tylko zamknięty, ale za wyrokiem sądu na wieczne więzienie skazany jako człowiek mieszający ludzką społeczność i tej szkodliwy”.

Obóz reformatorów chciał trzymać Oknińskiego we względnie komfortowych warunkach, by mieć go na oku i móc indagować. Nowa władza potraktowała go jak zdrajcę: wynajęty, by przyłożył rękę do szybszego utrącenia Konstytucji 3 maja, nie upilnował własnego języka, czym położył misterny plan. Rzekomy wariat znikł następnie z przekazów źródłowych, toteż nie wiadomo, czy targowiczanie wcielili zalecenie delegacji w życie. Brak pszennych bułeczek co rano był jednak pewnie najmniejszym z jego problemów.

Polityka 38.2017 (3128) z dnia 19.09.2017; Historia; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Czubek, pijak, zamachowiec?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną