Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Życie Wandy (a czasem śmierć)

Kariera Wandy, co nie chciała Niemca

Maksymilian Antoni Piotrowski „Śmierć Wandy”, 1859 r. Maksymilian Antoni Piotrowski „Śmierć Wandy”, 1859 r. Muzeum Narodowe w Krakowie
Pamiętacie legendę o Wandzie, co nie chciała Niemca i wolała rzucić się do Wisły? Jednak z tą Wandą to niezupełnie tak. A po części nawet całkiem odwrotnie.
Stefania Dretler-Flin „Legenda o Wandzie” – drzeworyt z teki „Legendy Krakowa”, 1950 r.Muzeum Historyczne Miasta Krakowa/Forum Stefania Dretler-Flin „Legenda o Wandzie” – drzeworyt z teki „Legendy Krakowa”, 1950 r.

Znowu Wanda i zły Niemiec znaleźli się wśród narodowych symboli pierwszego kontaktu. W podręczniku dla pierwszoklasistów Polska co prawda nie ma sąsiadów, ale jest kontur Wisły i dziewoja z podpisem, że nie chciała Niemca. O tym, że jesteśmy w jakiejś Europie, uczniowie dowiadują się na ostatnich stronach. Wcześniej jednak – że Niemca trzeba się wystrzegać za wszelką cenę. To jedna z pierwszych legend, jakie „dobra zmiana” proponuje dzieciom w czasach otwartych granic i kilkuset tysięcy polsko-niemieckich małżeństw.

Po raz pierwszy legendę o Wandzie spisał po 1207 r. w „Kronice polskiej” Wincenty Kadłubek. Ale w tamtych czasach, według krakowskiego biskupa, to nie Wanda skakała do Wisły, tylko samobójstwo popełnił pokonany i zauroczony przez nią Niemiec (później nazwany Rytygierem). Oto ta kanoniczna wersja.

Po śmierci Kraka, założyciela Krakowa, „tak wielka miłość do zmarłego władcy ogarnęła senat, możnych i cały lud, że jedynej jego dzieweczce, której imię było Wanda, powierzyli rządy po ojcu. Ona tak dalece przewyższała wszystkich zarówno piękną postacią, jak powabem wdzięków, że sądziłbyś, iż natura obdarzając ją, nie hojna, lecz rozrzutna była. Albowiem i najrozważniejsi z roztropnych zdumiewali się nad jej radami, i najokrutniejsi spośród wrogów łagodnieli na jej widok.

Stąd, gdy pewien tyran lemański srożył się w zamiarze zniszczenia tego ludu, usiłując zagarnąć tron niby wolny, uległ raczej jakiemuś [jej] niesłychanemu urokowi niż przemocy oręża. Skoro tylko bowiem wojsko jego ujrzało naprzeciw królową, nagle rażone zostało jakby jakimś promieniem słońca: wszyscy jakoby na jakiś rozkaz bóstwa wyzbywszy się wrogich uczuć odstąpili od walki; twierdzą, że uchylają się od świętokradztwa, nie od walki; nie boją się [mówili] człowieka, lecz czczą w człowieku nadludzki majestat. Król ich, tknięty udręką miłości czy oburzenia, czy obojgiem, rzecze: »Wanda morzu, Wanda ziemi, obłokom niech Wanda rozkazuje, bogom nieśmiertelnym za swoich niech da się w ofierze, a ja za was, o moi dostojnicy, uroczystą bogom podziemnym składam ofiarę, abyście tak wy, jak i wasi następcy w nieprzerwanym trwaniu starzeli się pod niewieścimi rządami!«. Rzekł i na miecz dobyty rzuciwszy się ducha wyzionął, życie zaś gniewne między cienie uchodzi ze skargą. Od niej, mówią, pochodzić ma nazwa rzeki Wandal, ponieważ ona stanowiła środek jej królestwa; stąd wszyscy, którzy podlegali jej władzy, nazwani zostali Wandalami”.

Biskup Kadłubek nie spisał historii realnej, tylko dzieje bajeczne, które dziś nazywamy fake history. Choć dziś to „fakty równoległe”, czyli kłamstwa zamierzone, a wtedy – wiązka mitów i zmyśleń, pewnie w dobrej wierze. Nie jedynych zresztą. I tak, według Kadłubka, Aleksander Wielki dostał w skórę od Lechitów będących potomkami Trojan, a więc i Rzymian, bo Krak miał pochodzić od Grakchusa. A zarazem Lechici byli spowinowaceni z Wandalami, plemieniem jakby germańskim, które ciut wcześniej niczym kula śniegowa przetoczyło się przez Europę, by w północnej Afryce – na gruzach Kartaginy – założyć niezbyt trwałe królestwo.

W tych europejskich koligacjach wszystkich ze wszystkimi coś jest na rzeczy. Każdy z nas może sobie wmawiać geny rzymskiego patrycjusza. Ale bardziej prawdopodobne, że ma we krwi więcej ze stepowych koczowników czy – tak słowiańskich, jak germańskich – rolników i niewolników. Jakby nie było, już o Mieszku I zapisano, że to dux Vandalorum i może ten czy ów z jego drużyny miał przodka, który w 455 r. splądrował Rzym…

Ale co to ma wspólnego z Wandą? Nic z samobójczynią. Za to wiele z wyobrażeniem lechickiej państwowości idealnej, w której mądra władza pochodzi od ludu i promieniuje na sąsiadów dobrocią, sprawiedliwością i majestatem. Wanda zmuszała najeźdźców do odwrotu nie orężem, lecz swoją ponadludzką godnością (transhumana maiestas).

U Kadłubka w centrum uwagi nie jest konflikt narodowości, tylko władczyni o niezwykłej aurze. Ale pamięć mityczna jest kameleonem – podkreślają Andreas Degen i Elżbieta Dzikowska, autorzy eseju o „Wandzie, co nie chciała Niemca” w fundamentalnych, czterotomowych „Polsko-niemieckich miejscach pamięci”.

W czasach Łokietka autor wielkopolskiej kroniki źle zrozumiał łaciński tekst Kadłubka – najazd Niemca powiązał z odrzuconymi konkurami, imię Wandy na podstawie kuchennej etymologii powiązał nie z Wandalami, lecz z wędką, że niby tak łatwo łowi mężczyzn, i dodał jej po zwycięstwie nad niefortunnym najeźdźcą-zalotnikiem skok do Wisły. Znawcy dziejów bajecznych twierdzili, że w ten sposób złożyła pogańskim bogom dziękczynną ofiarę z siebie samej. A gdy Długosz pod wrażeniem bitwy pod Grunwaldem kadłubkowy mit założycielski promiennego władztwa uzdatnił (zgodnie z ówczesną polityką historyczną), to znaleziono nawet miejsce, gdzie rzeka wyrzuciła ciało Wandy – podkrakowską Mogiłę.

Od XVI w. Wanda, co nie chciała Niemca, stała się niemal mitem założycielskim sarmackiej Rzeczpospolitej, monarchii elekcyjnej i ojczyzny. Do jej zwycięstwa i ofiary odwoływali się Klemens Janicki, Łukasz Górnicki, a w łacińskiej elegii także Jan Kochanowski. Mit Wandy dotarł i do Niemiec. I jak zwykłe bywa – w postaci do wersji polskiej nieprzystającej. Jako „wojownicza białogłowa” lub „nieboraczka”. Jak w XVII w. utrzymywał niemiecki teolog z Koszalina Johannes Micraelius, Wanda utopiła się – ale z żalu po śmierci rycerza, którego pokochała.

W czasach kontrreformacji posługiwali się Wandą jezuici, nadając jej rysy Maryi, a niemieckiemu rycerzowi – heretyka. A gdy łacińską elegię Kochanowskiego przetłumaczono na francuski, to dalej poszło jak po maśle. Francuskie adaptacje – jak „Polska Pieta, czyli Wanda królowa Polski” (1639 r.) – były tłumaczone na niemiecki, a na niemieckie interpretacje odpowiadali polscy poeci – czasem oburzeniem, czasem żartem. Do wandologii stosowanej w europejskiej literaturze trywialnej włączali się także Brytyjczycy. Dość to było dalekie od Kadłubka, jeśli pomyśleć o politycznej śpiewogrze Simona Dacha, odegranej w 1635 r. w Królewcu przed Władysławem IV, w której Wanda jest nimfą (Rzeczpospolitą), opłakującą zmarłego króla, i znajdującą ochronę u obecnego władcy przed zapędami satyrów – Rosji, Turcji i Tatarów. O Szwedach nie było mowy.

Degen i Dzikowska ustalili, że w polskiej kulturze pamięci i literaturze interpretacje wyraźnie antyniemieckie, w których rycerz Rytygier jest tylko najeźdźcą, były od XVI w. przez ponad 300 lat rzadkością. Do czasów Bismarcka. Biskup Ignacy Krasicki, przyjaciel zarówno Stanisława Augusta, jak i – mimo pierwszego zaboru Polski – Fryderyka Wielkiego, drwił w swojej „Historii” (1779), że Wanda zapewne tylko dlatego wpadła do Wisły, iż przewodnik, który przeprowadzał ją przez kładkę, za dużo wypił. A jeśli rzeczywiście popełniła samobójstwo, to należy jej tylko współczuć.

Adam Naruszewicz wykreślił ją w 1780 r. z kanonu polskich legend. Triumf intelektualnej drwiny nad fikcją historyczną był jednak krótkotrwały. Gdy po trzecim rozbiorze Polski Warszawa przez 12 lat była pruska, powstały w niej niezależnie od siebie dwa znaczące dramaty o Wandzie – polski i niemiecki: „Wanda, królowa Polski” Tekli Łubieńskiej (1769–1810) oraz „Wanda, królowa Sarmatów” Zachariasa Wernera (1768–1823). U Polki narodowy dramat, u Niemca – wychowawczy program pojednania między narodami z podtekstem erotycznym. Heroiczna Polka przebija Rytygiera na jego prośbę sztyletem, a potem siebie, wołając: „Ludy, patrząc na mnie, zjednoczcie się…”. Niczym Romeo i Julia, Niemiec i Polka, nie mogąc rozwiązać sprzeczności między powinnością i miłością, wolą odejść w zaświaty. Tę sztukę Goethe wystawił w 1808 r., już po wypędzeniu Prusaków z Warszawy.

Nie było to nowe spojrzenie na Wandę. Napisany po koronacji Augusta Mocnego na króla Polski dworski epos Joachima Meiera (1661–1732) Najjaśniejsza polska Wanda” ma zawiłą akcję, łącznie z rzucaniem się do Wisły. Ale kończy się zawarciem szczęśliwego małżeństwa.

Dopiero w XIX w. w polskiej literaturze i kulturze pamięci Wanda nabiera znaczenia mitu narodowego. Nie jest już królową, lecz Polką. Naliczono co najmniej 70 wariantów opowieści: pojawia się u wielkich poetów romantycznych, Słowackiego i Krasińskiego, także u Norwida, potem u modernistów – u Wyspiańskiego czy Micińskiego. Po tragedii Tekli Łubieńskiej tylko w pierwszej połowie XIX w. ukazało się siedem dramatów z Wandą w tytule. Stała się obrazem Polski idealnej i niepodległości. Jednak degradacja postaci Rytygiera nastąpiła dopiero w reakcji na Kulturkampf Bismarcka i wilhelmińską germanizację. Na początku XX w. miłość Wandy do niemieckiego rycerza była dla polskich autorów już nie do przełknięcia. Ale nie dla niemieckich…

Dla Niemców Wanda nigdy nie była jakimś specjalnym miejscem pamięci. Ich interesował konflikt między obowiązkiem i uczuciem, trochę jako porównanie z autodestrukcyjną „wiernością Nibelungów”. Już Schillera fascynował ten przykład idealizmu i kobiecego bohaterstwa. Po trzecim rozbiorze i likwidacji państwa polskiego – wywodzą Degen i Dzikowska – współczucie, jak u Zachariasa Wernera, idzie w parze ze zjadliwym sarkazmem brandenburskiego arystokraty Achima von Arnim (1781–1831), który w swej przeróbce francuskiej powieści z 1705 r. z mitu Wandy uczynił „antypolską i antykatolicką burleskę”. Zwłoki marzycielki księża wyławiają z Wisły i reanimują za pomocą dziwnej maszyny. A późniejsze niemieckie sztuki i nowele zajmujące się Wandą lokują fabułę gdzie popadnie – na Pomorzu albo w Malborku. I mało heroicznie, podobnie jak zrobił to Norwid – ot, narwana kobieta nie potrafiła zapanować nad swymi uczuciami.

Ale zarazem ta uczuciowość pociągała. U Karola Maya – tego od „Winnetou” – Wanda von Chlowicki z opowiadania „Dzika Polka” (ok. 1870 r.) zakręciła całym ospałym saksońskim miasteczkiem. Jest przyobiecana baronowi von Säumen (Ospały), lecz go nie kocha. Emil Winter, kominiarz i świszczypała, robi z barona balona. I to dosłownie, bo drogą powietrzną uwalnia zniewoloną. Po czym oboje dopadają drania i wyznają sobie miłość.

To przejaw „wandomanii” straganowej. Psychoanalityczna jest natomiast sfilmowana przez Polańskiego „Wenus w futrze” Leopolda von Sacher-Masocha (1836–95). U klasyka sado-maso Wanda jest polską arystokratką, oziębłą i zapamiętałą w chłostaniu uległego jej Niemca. I w niemieckiej literaturze końca XIX w. ma niemałe potomstwo – bo pociągała nie tylko autorów literatury wagonowej, ale także Roberta Walsera, a nawet noblistę Gerharta Hauptmanna.

Wanda jako symbol zakazanej i sprzedajnej miłości to deformacja „polskiego ideału dziewiczej heroiny”, puentuje niemiecko-polska para „wandologów”, ale – dodają – wraz z emancypacją kobiet stała się też „symbolem kobiety silnej i wyzwolonej”.

Także polska kultura masowa żeruje na Wandzie nie tylko jako na narodowej heroinie. W „Sierotce Marysi” Konopnickiej bajarz dziejów narodowych Koszałek-Opałek podsuwa wiejskim dzieciom historie prawdziwe i nieprawdziwe, w tym również podanie o Wandzie, które dzieci znają i podchwytują: „Wanda leży w naszej ziemi,/Że nie chciała Niemca/Lepiej zawsze mieć rodaka/Niźli cudzoziemca”. Ale okazuje się, że po pierwszej wojnie światowej te słowa przepisywano prześmiewczo na przeciwne: „Nie bierz Polko z niej przykładu, wybierz cudzoziemca”. W PRL ta przekora zmieniła się w klasyczny bon mot: „Dlaczego Wanda nie chciała Niemca? Bo był z NRD”.

Zarazem nadal cieszył się powodzeniem przedwojenny komiks Kornela Makuszyńskiego z rysunkami Mariana Walentynowicza „Wanda leży w naszej ziemi”, który zawiera bardzo genderowy przekaz. Wanda jest wprawdzie dziewicą w jasnym ludowym stroju, a Rytygier jeźdźcem w czarnej zbroi, ale tradycyjne role kobiety i mężczyzny są tu złamane. Sarmacka amazonka, a może raczej słowiańska femme fatale, łączy kobiece piękno z męską mądrością i walecznością. Z drugiej strony Rytygier jest jakiś taki zniewieściały – „kobiecy mężczyzna, który do tego stopnia nie panuje nad swoimi uczuciami, że fascynacja kobietą czyni go niezdolnym do walki”.

I jeśli Polacy z braku własnego państwa sypali w XIX w. kurhan Wandzie jako swej symbolicznej przywódczyni, to hitlerowcy, gdy już sypała się III Rzesza, chwytali się Wandy jak tonący brzytwy. W 1944 r. we Włoszech Radio Wanda namawiało żołnierzy Andersa do dezercji. Bezskutecznie. Ale niemiecki mit Wandy przetrwał czasy wojny. Dowodem jest kultowa książeczka dla dzieci „Wanda i antydziewczyńska banda” z 2005 r. Jej bohaterka – taka niemiecka Pippi – rozstawia w niej po kątach zgraję macho-pętaków…

I co to wszystko ma wspólnego z zeszytem dla pierwszoklasistów? Tyle, że bezmyślnością jest podsuwanie stereotypu etnicznej wrogości siedmiolatkom poprzez legendę, która od ośmiuset lat jest o wiele bardziej wieloznaczna, niż zdaje sobie z tego sprawę większość rodziców i nauczycieli. Chyba że „dobra zmiana” w szkołach ma rozmyślnie zaszczepiać ten odruch niechęci do zachodniego sąsiada, który tak frontalnie kształtują rządowe media.

Jak widać ze szkicu Degena i Dzikowskiej, mit Wandy jest jednym z kluczowych symbolicznych „miejsc pamięci”. I powinien się znaleźć w zeszycie dla starszych klas podstawówki, w których należałoby szerzej omawiać miejsce Polski w Europie i – nie tylko wojenne – relacje z sąsiadami. Zamiast wciskania uczniom kultu samobójczego odruchu.

Polityka 13.2018 (3154) z dnia 27.03.2018; Historia; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Życie Wandy (a czasem śmierć)"
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną