Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Niepokorni

Historię PRL odmierza kilka dat społecznych protestów przeciw ludowej władzy, zwykle brutalnie lub krwawo tłumionych. W 1956 r. – czerwiec, w 1968 r. – marzec, w 1970 r. – grudzień, w 1976 r. – znów czerwiec... I gdyby nie tamte zdarzenia sprzed 30 lat, nie byłoby pewnie sierpnia 1980 r. i wyjątkowej polskiej drogi do wolności.

Rano 25 czerwca 1976 r. sklepy spożywczew całej Polsce wywiesiły nowe cenniki żywności – decyzją partii życiemiało zdrożeć o połowę. W Radomiu koło sklepów szli robotnicy ZakładówMetalurgicznych im. gen. Waltera, zamiast do pracy – protestować podKomitetem Wojewódzkim PZPR. Nikt tam z nimi nie chciał rozmawiać –wdarli się do środka, wyrzucali przez okna puszki z szynką, telewizory,meble, budowali barykady na ulicach, podpalili gmach. Wieczorem Radombył już znowu spokojny i zastraszony przez milicję – aresztowaniai bicie zawsze niezawodnie załatwiały sprawę buntów w PRL. Ale tymrazem spełniał się najczarniejszy sen władzy – buntowników z fabrykwsparli buntownicy z uniwersytetów, instytutów badawczych i salonówdyskusyjnych. Pomysł mieli przewrotnie prosty – bronić robotników przedich robotniczą ojczyzną.

Bal

Poprzedniego wieczora Jan Józef Lipski (wtedy 50 lat, historyk, krytykliteratury, były żołnierz AK i powstaniec warszawski, pracownikInstytutu Badań Literackich PAN) gościł przyjaciół na imieninach.W światku warszawskich intelektualistów zaproszenie na party doLipskiego, zwane balem u prezydenta, było towarzyskim wyróżnieniem.Gospodarz zapraszał tylko raz, ale za to dożywotnio. Dyskutowanoo historii, sztuce, literaturze, teatrze, filmie, filozofiii oczywiście o polityce.

Właśnieszliśmy z Jackiem Kuroniem przez Warszawę na imieniny Jana Józefa,kiedy dowiedzieliśmy się o planowanych na następny dzień podwyżkach – opowiadaJan Lityński (wtedy 30 lat, pracownik Ośrodka Badań RozwojuInformatyki, skazany na 2,5 roku więzienia w procesach Marca 1968 r.).– Jacek był przekonany, że musi nastąpić nowy bunt społeczny. Wielerazy pytał socjologów, czy ich zdaniem ruszą się robotnicy, ale oniuważali, że powtórzenie Grudnia 1970 r. jest niemożliwe, bo naród jestzajęty korzystaniem z gierkowskiego dobrobytu na kredyt.

Party u Lipskiego było dobrym miejscem na rozmowę o buncie. Jużw grudniu 1970 r. gospodarz zabiegał o podpisy pod listem w obronieszczecińskich stoczniowców. Zebrał zaledwie kilka nazwisk, co pokazałogłówną słabość opozycji – inteligenci nie poprą robotników, robotnicynie poprą inteligentów. Czerwiec 1956 r. był przede wszystkimrobotniczy, Marzec 1968 r. – studencki, Grudzień 1970 r. –znówrobotniczy. Jeśli inteligencja nic się nie zmieni, mówili bywalcy balu,czerwony będzie trwał wiecznie.

Słowo inteligent brzmiało dla władzy podejrzanie, a słowo intelektualista było bliskie celi więziennej – mówi Andrzej Celiński (wtedy26 lat, siostrzeniec Jana Józefa Lipskiego, socjolog, uczestnik Marca’68, harcerz Czarnej Jedynki, wychowalni patriotycznie nastawionejmłodzieży; chodzi o działającą od 1919 r. przy LO im. Tadeusza Reytana1 Warszawską Drużynę Harcerską – obiegowa nazwa od koloru chust).

W czerwcu 1976 r. wciąż świeża była sprawa poprawek do konstytucji PRL:w lutym Sejm uchwalił nowe zapisy o przewodniej roli PZPR, trwałymsojuszu z ZSRR i promującą popleczników systemu zasadę, że prawaobywatelskie przysługują temu, kto wypełnia obowiązki względem państwa.Zarówno Lipski, jak wielu jego znakomitych gości, podpisali List 59 –protest przeciw zmianom.

Kampania konstytucyjna sprawiła, że różne środowiska opozycyjne zaczęły się integrować – mówi prof. Andrzej Friszke, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN. – List 59 spowodował, że opozycja przekroczyła granicę strachu. Przez kilka miesięcy trwały intensywne dyskusje. Czerwiec 1976 trafił na rozgrzane głowy. Ruszyła akcja.

Warchoły

Jacek Kuroń (wtedy 42 lata, historyk, wychowawca, w latach 50. twórcahufca walterowców, zwanego czerwonym harcerstwem – konkurencyjnegowobec tradycji ZHP, potem więzień polityczny skazany na 6 lat) miałrację – w czerwcu 1976 r. ruszyli się robotnicy Radomia, Ursusai Płocka. Warszawa najpierw dowiedziała się o Ursusie – tam pracownicyfabryki traktorów przyspawali do torów lokomotywę blokując ruch namiędzynarodowym szlaku. ZOMO szybko spacyfikowało miasto.

Wieczorem „Dziennik Telewizyjny” podał, że podwyżki są odwołane. Alew aresztach trzech miast zostało ponad 2,5 tys. ludzi, w domach ichprzerażone rodziny. W ciągu następnych dni, za prawdziwy lub domniemanyudział w rozruchach, z zakładów produkcji traktorów, broni, butów,telefonów, grzejników i mięsa wyrzucono kilka tysięcy osób. EdwardGierek zapowiedział „ubojowienie partii”. Fabryki spędzały ludzi naobowiązkowe masówki poparcia dla pierwszego sekretarza. Radom i Ursusmiały skojarzyć się opinii publicznej ze słowem „warchoł”, którympartyjna propaganda określała buntowników. Edward Babiuch, członek KCi późniejszy premier, ujmował potrzebę chwili jasno: „Ma być atmosferapokazywania na nich, jak na czarne owce”. To był czas na działanie dlainteligentów. Zaczęło się od pisania listów do władz, ale w grupiemłodych oporników dojrzewał pomysł na bardziej bezpośrednie akcje.

Mieliśmy świadomość, że żyjemy w kraju, w którym ostateczną, choć bardzo rzadko wypowiadającą się instancją, są robotnicy – mówi Wojciech Onyszkiewicz (wtedy 28 lat, historyk, działacz Czarnej Jedynki, pracownik Instytutu Badań Pedagogicznych). – W 1976 r. każdy miał w głowie, że tym razem trzeba się dołączyć do buntu.

Korytarz

17 lipca 1976 r., jeden z korytarzy sądu w Warszawie gęsto obstawilimilicjanci. Zagraniczni korespondenci narzekali, że nie można nawetdopchać się do drzwi, na których zawieszono wokandę. Na sali sądzonorobotników z Ursusa, na zewnątrz czekały rodziny oskarżonychi kilkunastu opozycjonistów. Był Jacek Kuroń – mimo że na początkulipca dostał powołanie do wojska, wciąż walczył za pomocą orzeczeńlekarskich. Byli Jan Lityński i Henryk Wujec (wtedy 35 lat, fizyk,działacz Klubu Inteligencji Katolickiej, uczestnik Marca ’68). ByliAntoni Macierewicz (28 lat, historyk, uczestnik Marca ’68, instruktorCzarnej Jedynki) i Piotr Naimski (25 lat, biochemik, przyjacielz harcerstwa).

„Od razu można było zauważyć, że nawiązanie kontaktów nie będzie proste– zanotował Jan Józef Lipski, świadek wydarzeń. – Rodziny oskarżonychnie bez racji nieufnie patrzyły na licznie zebraną publiczność,funkcjonariusze cywilni SB nie spuszczali z oka znanych sobieopozycjonistów, fotografując ich stale niezbyt dyskretnie, starając sięzarazem podsłuchiwać rozmowy”. Lody pękły w przerwie między procesami –do zapłakanych żon mężczyzn z fabryki traktorów podeszły dwie młodedziewczyny, zaczęły rozmawiać. Grażyna Kuroń, żona Jacka, rozdawałabiało-czerwone kwiaty. Od słowa do słowa okazało się, że rodzinyoskarżonych są zdezorientowane, nie wierzą w adwokatów, boją się. Jakaśkobieta żaliła się, że jutro nie przyjdzie na proces męża, bo nie maz kim zostawić dzieci. Macierewicz z Naimskim proponowali, że do opiekinad dziećmi przyślą harcerzy. Obrony kilku oskarżonych podjął sięmecenas Jan Olszewski. Jan Józef Lipski krążył między robotnikamiz nieodłącznym chlebakiem i wręczał drobne sumy pieniędzy.

Lipski zanotuje później, że tego dnia w sądzie przy ul. Leszno narodziłsię Komitet Obrony Robotników (KOR), choć jeszcze bez nazwy. Jakopomysłodawców podaje Kuronia i Macierewicza (alfabetycznie).„W przyszłych pamiętnikach – jeśli zostaną napisane – zależnie odpunktu obserwacyjnego będzie wymieniane jako dominujące raz pierwsze,raz drugie nazwisko” – przewidywał.

Znajomi

W 1976 r. KOR tworzyli od początku ludzie z różnych środowiskpolitycznych. Dominowali komandosi – w 1968 r. jako studenci robilidesanty na zebrania i odczyty uniwersyteckie prowokując dyskusjepolityczne (wśród nich był Adam Michnik, w 1976 r. 30 lat, historyk,publicysta). „Grupa zwana komandosami składała się z kilkudziesięciuosób związanych ze sobą kumpelstwem, przyjaźnią, zażyłością powstałąw tych samych szkołach średnich, a nawet podstawowych” – pisał JacekKuroń. KOR tworzyli ludzie z dawnej drużyny walterowców Kuronia i ichrówieśnicy z niepodległościowej Czarnej Jedynki. Środowiska KIKi ludzie z rozbitej w 1970 r. tajnej organizacji podziemnej Ruch.Wreszcie byli starsi państwo: przedwojenni publicyści, ludzie kultury,naukowcy i działacze polityczni – zarówno socjaliści, katolicy, akowcyi masoni.

Bywałemna prywatkach u Kuronia, z Lityńskim chodziliśmy na Jazz Jamboree. A żeznaliśmy się od lat, ustaliliśmy, że nie poszukujemy agentów pośródsiebie – wspomina Mirosław Chojecki (wtedy 27 lat, chemik,pracownik Instytutu Badań Jądrowych, w Marcu ’68 uczestnik strajkustudentów na Politechnice Warszawskiej). – My żyliśmy chwiląbieżącą, a starsi państwo mieli doświadczenie i kulturę polityczną. Bezich udziału i rady KOR by się nie udał.

Starsi państwo dawali pewność osadzenia w historii – mówi Jan Lityński.  – Różnice między nami były bardziej pokoleniowe niż ideowe. Uchodziliśmyza lewicę, ale wcale się za nią nie uważaliśmy. Podziały powolizanikały, bo ważniejsze było pomagać robotnikom. A co o nas myśli PZPR,wcale nas nie obchodziło.

Partia obserwowała wydarzenia. Dopiero pod koniec 1976 r. do komitetówtrafiła broszura pt. „Aktualne zagadnienia walki klasowej”, mówiąca jakzwykle o walącym się bloku kapitalistycznym i kosmopolitach, którzywyolbrzymiają „przejściowe trudności w toku dynamicznego rozwojuludowej gospodarki”. Potem, w lutym 1977 r. PZPR rozesłała tekst„Aktualne zagadnienia dywersji ideologicznej”.

Tymczasem w lipcu 1976 r. przyszli korowcy ustalili: jeździmy pomagać,działamy jawnie, podajemy swoje nazwiska i adresy, wykorzystujemyobowiązujące w Polsce prawo, działamy doraźnie, unikamy polityki. Wciążnie mieli nazwy. Kuroń, zdegradowany z porucznika rezerwy doszeregowca, pojechał stawić się na rozkaz w jednostce. Koledzypamiętają ostatnie rozmowy – bardzo się bał, że w wojsku go zgnoją.

Jazda

Wojciech Onyszkiewicz powiada, że jeśli trzeba zamknąć istotę KORw jednym zdaniu, to brzmi ono tak: KOR to był problem, który wcześniejczy później przychodził do ciebie i kazał wybierać. W lipcu 1976 r. doOnyszkiewicza przyszedł Macierewicz – spacerowali po placu BohaterówGetta. Macierewicz mówił: Trzeba zorganizować docieranie do ludzi, tusą adresy.

– Nie miałem cienia wątpliwości, chociaż wiedziałem, że zmieni się całe moje życie – mówi Onyszkiewicz. – Odmawiajączaprzeczyłbym wszystkiemu, w co wierzyłem i co do tej pory robiłemw Czarnej Jedynce. Wiedziałem też, że pewnie wyrzucą mnie z pracy.

Pierwszy wyjazd: padał deszcz, Wojtek wysiadł z pociągu przedŻyrardowem, szedł przez pola do wioski, w której mieszkała rodzinaaresztowanego robotnika z fabryki traktorów. Zastanawiał się, jakzacznie rozmowę, czy mu uwierzą, czy nie wezmą za esbeka – prawdęmówiąc zadanie wydało mu się przytłaczające. Nigdy nie zapomni smutkui odrętwienia, jakie panowały w tamtym domu. Ale nie mieli przed nimoporów. Właściwie wystarczyło im, że ktoś przyszedł, że sięzainteresował. Wracał do Warszawy pełen euforii – pomógł, przywróciłwiarę w świat ludziom wdeptanym w ziemię. Czy nie taką historięopisywał Bohdan Cywiński w kultowej książce pokolenia „Rodowodyniepokornych”? Onyszkiewicz pamięta zaczytany egzemplarz z bibliotekina Uniwerku – co zdanie to kropka albo podkreślenie – każdy kolejnyczytelnik zaznaczał ważne dla siebie słowa, aż podkreślili prawie całąksiążkę. „Rodowody” udowadniały, że każde pozytywne działanie zaczynasię od kilku osób. Wcześniej były dyskusje w mieszkaniu Jana JózefaLipskiego, teraz się jeździ pomagać ludziom, a do tej pomocy zgłaszająsię coraz nowi.

Wojciech Onyszkiewicz wkrótce rzucił pracę. Mówi, że było mu łatwiejniż innym, bo wciąż mieszkał z rodzicami. Rodzice popierali to, corobi, ale strasznie się bali. Wciąż mieli w pamięci przeszukanie poMarcu ’68. Esbecy przetrząsali mieszkanie, a młodsza siostra Wojtkasiedziała na biurku, machała nogami i spokojnie zjadała wyjętąz szuflady ulotkę, która mogła kosztować brata więzienie.

Uniwerek

Andrzej Celiński najpierw był na KOR obrażony. W czerwcu 1976 r.chorował, ale ani wtedy, ani potem nikt z towarzystwa nie zadzwoniłz propozycją: Może byś wpadł pogadać o pomocy robotnikom? Celiński,w wieku 17 lat zaproszony przez Jana Józefa Lipskiego na balu prezydenta, wyrzucony z pierwszego roku studiów po Marcu ’68 (cosobie chwalił, bo za rzadko bywał na zajęciach, aby zaliczyć egzaminy)wrócił na wydział nauk społecznych w oporniczej glorii. Po studiachzostał adiunktem na własnym wydziale. I to była właśnie rola, którąprzewidziało dla niego towarzystwo wuja Lipskiego – miał zawłaszczaćuniwerek, czyli skupiać wokół siebie opozycyjną młodzież. AndrzejCeliński organizował Uniwersytet Latający – przyciągał ludzi nauki,otwartych na podziemne projekty edukacyjne.

Wypisałemnazwiska z almanachu uniwersyteckiego, dzwoniłem i mówiłem: jestemsocjologiem, mam 26 lat, organizuję kursy naukowe, opiekuję się grupąmłodzieży, nad którą trzeba otworzyć parasol, bo się do nich bierzemilicja – wspomina Celiński. – Tłumaczyłem, że nie chodzio propagandę polityczną, bo to nie może być rewers czerwonego. I ciszejmówiłem, że dotychczas jakoś nie było wspólnego frontu przeciwczerwonemu. Nikt mi nie odmówił spotkania.

Kursy odbywały się w prywatnych mieszkaniach. Staruszkowie-profesorowiebyli odbierani w umówionym punkcie miasta, następnie przerzucaniz taksówki do taksówki, z autobusu do autobusu według wzorówkonspiracji. Latający Uniwersytet, przekształcony później w TowarzystwoKursów Naukowych, stał się częścią KOR. Celiński rozliczał sięz pieniędzy TKN przed Janem Józefem Lipskim. Lipski został skarbnikiemorganizacji, bo powszechnie wiedziano, że nie lubi pieniędzy. Zdarzałosię, że gdy je gdzieś posiał i nie mógł znaleźć, to w tajemnicysprzedawał rzeczy z domu, aby zwrócić co do grosza.

Któregoś wieczora przygotowywałem raport wydatków dla Jana Józefa, notes z obliczeniami zostawiłem na wierzchu – mówi Celiński. – Ranoprzyszła milicja przeszukać mieszkanie. Siedziałem na kanapie wściekłyna siebie. Po mieszkaniu kręcił się mój 7-letni synek Kubuś. Zabralimnie do Pałacu Mostowskich, ale jakoś szybko zwolnili z braku dowodów.Wracam do domu zdezorientowany, a Kubuś zawiadamia: Jak szukasz notesu,to jest za lodówką.

Ława

Jest taki film nagrany esbecką kamerą: Krakowskim Przedmieściemnaprzeciwko bramy Uniwerku idzie Jacek Kuroń – pewny krok, ręcew kieszeniach, papieros w ustach. Za chwilę dołącza do niego JanLityński – niski, dłuższe włosy, rozgląda się na wszystkie strony,podbiega goniąc przyjaciela.

Byłem zły na siebie, że się rozglądam – mówi dziś Lityński. – Tego po prostu nie wypadało robić. Trzeba było iść tak jak Jacek.

Kuroń był dla środowiska autorytetem, słynął z celnych powiedzonek,znajomi śmieją się, że był świetnym mówcą, ale nie umiał pisać. Pisztak jak mówisz – radzili mu. To Jacek Kuroń przy okazji którejśz dyskusji przed powstaniem KOR miał powiedzieć, że zamiast palićkomitety, lepiej założyć własny. Jako polityczny więzień podsumowywałbycie w opozycji zdaniem: Jak się chce to robić, to trzeba przymierzyćdupę do ławy oskarżonych.

Ale bardzo długo nie byli pewni, co chcą stworzyć. Starsi państwowoleli Komitet Praw Człowieka na wzór rosyjski, nawet redagowali jużstatut. Wzory rosyjskie były wtedy w polskiej opozycji bardzodoceniane: pisanie listów, samizdaty, nawet muzyka – tak rwąca duszę,że nie dało jej się słuchać bez wódki. I to powszechne przekonanie, żedysydenci w ZSRR mają gorzej.

Jednak stanęło na Komitecie Obrony Robotników, który zawiązał sięoficjalnie 23 września 1976 r. Deklarację założycielską podpisało 14sygnatariuszy (w kolejności alfabetycznej): Jerzy Andrzejewski (wtedy67 lat, literat), Stanisław Barańczak (30 lat, poeta, tłumacz), LudwikCohn (74 lata, adwokat, przed wojną działacz PPS, członek KlubuKrzywego Koła i Loży Masońskiej Kopernik), Jacek Kuroń, Edward Lipiński(88 lat, ekonomista, przed wojną działacz PPS-Lewica, członek KKKi Loży Masońskiej), Jan Józef Lipski, Antoni Macierewicz, PiotrNaimski, Antoni Pajdak (82 lata, adwokat, doktor praw, przed wojnączłonek PPS), Józef Rybicki (75 lat, filolog klasyczny, były żołnierzAK), Aniela Steinsbergowa (90 lat, prawniczka, przed wojną działaczkaPPS, w czasie wojny w Żegocie, członkini KKK), Adam Szczypiorski (81lat, historyk demograf, przed wojną członek władz PPS), ks. Jan Zieja(79 lat, kapelan wojskowy w czasie wojny bolszewickiej, kapelan SzarychSzeregów, współpracownik Żegoty), Wojciech Ziembiński (51 lat, grafik,działacz niepodległościowy). (Więcej o personaliach ówczesnej opozycjipisaliśmy w naszym specjalnym wydaniu „Rewolucja Solidarności”z 2005 r.)

Liczyliśmy się z tym, że zaraz nas zamkną – wspomina Onyszkiewicz. – Naglepojawiło się coś z robotnikami w nazwie. Przecież w partii musiałypadać pytania: Jak to towarzysze jest? To oni bronią tych robotników,a my nie? KOR był sposobem na coś, co nazywam niewygodnym ustawieniemsię do bicia – przecież trudno byłoby robotniczej władzy przyznać, żerepresjonuje kogoś za obronę robotników.

KOR uwiarygodniał to, co robiliśmy – mówi Zbigniew Romaszewski (wtedy 36 lat, fizyk, pracownik Instytutu Fizyki). – Zawszebył taki problem, że przyjdę do człowieka, zapukam, i co dalej? Ten KORbył mi bardzo potrzebny, krzyczał, przedstawiał cotygodniowe„Komunikaty”.

Kilka dni po powołaniu KOR Jacek Kuroń przymierzał się do ławyoskarżonych stojąc w budce telefonicznej na placu Unii Lubelskieji czytając „Komunikat” komuś w „Kulturze” paryskiej. Telefon był takszczęśliwie uszkodzony, że można było z niego za złotówkę dzwonić nacały świat. „Kiedy czytałem, bałem się strasznie tego, że jeślimnie złapią, to będę odpowiadał za chamską kradzież, za to, że okradampocztę polską” – wspominał później. Ale wtedy okazało się, że nic sięnie nagrało, Paryżowi zepsuł się magnetofon. „Wtedy się wściekłem,wziąłem mój telefon i zadzwoniłem. Myślałem tak: jeśli już, to miećproces polityczny, nie kryminalny”. Jan Józef Lipski zanotował:„Komunikat nr 1 nosi datę 29 września 1976 r. Nie przynosi on żadnychinformacji o powstaniu KOR, przechodzi od razu in meritas res, przekazującdane o zakresie pomocy dla robotników Ursusa i Radomia (...). Stałymelementem Komunikatu była odtąd lista członków KOR z adresamii telefonami”.

393964 – każdy korowiec pamięta domowy numer Jacka Kuronia. Esbecjanigdy go nie odłączyła. To był rodzaj przedziwnej umowy – tamciwiedzieli, że on będzie dzwonił na Zachód, on wiedział, że podsłuchują.Więc Kuroń czytał „Komunikaty” – pisane zwartym, konkretnym językiem,zwanym korkowcem. Dzwonił do Radia Wolna Europa, dzwonił do BBC.W środowisku opowiada się anegdotę o synku Alika Smolara – chodził pomieszkaniu z telefonem-zabawką i powtarzał zasłyszane od ojca: Jacek?Jestem, nadawaj.

W miarę rozwoju KOR telefon 393964 dawał opornikom pewność, żenajpóźniej w kilka godzin po aresztowaniu dowie się o nich świat – lżejsię wtedy siedziało.

Curry

A KOR rozwijał się coraz szybciej, zwłaszcza po tym, kiedy odkryłrobotników z Radomia. W Ursusie w czerwcu szumiała jedna fabryka,a w Radomiu szumiało całe miasto. Mirosław Chojecki pojechał po razpierwszy do Radomia i zastał biedę jak z XIX w. – ściany porosłepleśnią, jedna ubikacja na całe piętro, rodziny aresztowanychpozostawione całkiem bez środków do życia. – Tyle krzywdy ludzkiej nie widziałem ani przedtem, ani potem – wspomina. – Zastanawiałemsię, co ja tym ludziom powiem. Tam nie było radia, nie można się byłopowołać na Wolną Europę. Nie mogłem też przecież powołać się na JerzegoAndrzejewskiego (autor „Popiołu i diamentu” i listu do prześladowanych robotników).

Radom wymagał szerszej akcji, robotnicy nie byli tak skonsolidowanymśrodowiskiem jak warszawska inteligencja, aresztowanie działało jakkamień rzucony w błoto – często ludzie odsuwali się od poszkodowanychrodzin. W ślad za korowcami chodzili esbecy. Doświadczony korowieczawsze rozpoznawał doświadczonego esbeka – zwykle zresztą znali sięz poprzednich zatrzymań – i oficer pozwalał aresztowanemu pójść spać.Tak działo się w Warszawie, ale pierwsze wpadki w Radomiu okazały sięmęczące. Chojecki opowiada, że był zdziwiony, kiedy tamtejszyfunkcjonariusz zaczął go przesłuchiwać.

Mówię mu w pewnym momencie: Wie pan, ja jednak pójdę spać, bo jestem zmęczony. I położyłem się na podłodze. Zbaraniał,wyskoczył na korytarz. Wstałem i z telefonu na jego biurku zadzwoniłemdo Kuronia. Mówię: Jacek, właśnie w komendzie milicji w Radomiuprzesłuchuje mnie taki a taki oficer. Jacek mówi: Dobra. Położyłem sięz powrotem. Mój esbek wrócił i nadal chce mnie przesłuchiwać. Aż naglewpada jakiś milicjant i krzyczy od drzwi: Towarzyszu, w Wolnej Europiewłaśnie podali, że przesłuchujecie Chojeckiego.

Chojeckiego wyrzucili z Instytutu Badań Jądrowych. Oficjalnym powodembyła nieobecność w pracy, ale gdy się odwołał, SB sfabrykowało papiery,jakoby straszył, że zatruje Wisłę – wysłano je do IBJ. Instytutskierował sprawę do prokuratury w Otwocku, która zajęła się śledztwemz całą powagą. Podczas rewizji skonfiskowano Chojeckiemu torebkęz przyprawą curry. I chociaż właściciel mieszkania demonstrował, żezażywa curry i nie umiera – funkcjonariusze nie uwierzyli.

Mirosław Chojecki oblicza, że był aresztowany przez SB 44 razy. Jegomatka, była łączniczka w Powstaniu Warszawskim, mawiała: Mieszkasz naŻoliborzu, ja na Ochocie, a dowiaduję się o tobie przez radioz Monachium. Spalony w Radomiu Chojecki dostał nowe zadanie w Warszawie– zajmował się organizowaniem pomocy prawnej, a później zostałdrukarzem w korowskiej Niezależnej Oficynie Wydawniczej NOWA. Mielimały spór z Kuroniem, czy ulotki drukować, czy pisać ręcznie. Kuroń byłza pisaniem – bo to bardziej angażuje ludzi, a druk za bardzozdenerwuje czerwonego. Stanęło jednak na druku. Chojecki i jego koledzyzdobywali papier z państwowych drukarni, w dodatku po cenach hurtowych.Podjeżdżało się po odbiór z zaprzyjaźnionym taksówkarzem, pokazywałoświstek z podrobioną pieczęcią Związku Socjalistycznej MłodzieżyPolskiej i już. Potem należało tylko złożyć ładunek w bezpiecznymmiejscu na 3 miesiące, po których przestawały działać ewentualnepluskwy podsłuchowe. Wkrótce NOWA zaczęła drukować i kolportować takżeksiążki – KOR zarabiał.

Biuro

Wkrótce po Chojeckim zaczął do Radomia jeździć Zbigniew Romaszewski.Należało chodzić od domu do domu, pytać o potrzebujących pomocy,Romaszewski nazywał to supełkiem. By „rozsupływać”, jeździł autostopemz pl. Zawiszy. – Pierwsze pieniądze na pomoc robotnikom zebrałem u siebie w instytucie, wszyscy dali, łącznie z sekretarzem partii – wspomina. – Zgłosiliśmysię z żoną do pomocy w końcu sierpnia 1976 r. Ja właśnie kończyłempisać doktorat, ale raz pojechałem do Radomia i go odłożyłem. Do końcaroku pojechałem do Radomia jeszcze 42 razy. Pierwszy raz w życiuczułem, że komuś jestem potrzebny.

Dzień Romaszewskiego wyglądał tak: rano praca, potem z żoną dawalikorepetycje, następnie należało pójść na pl. Zawiszy, łapać okazję doRadomia; wracali do Warszawy zawsze spóźnionym pociągiem z Rzeszowa,rano praca, potem korepetycje, następnie okazja do Radomia itd. Odkiedy naprawdę wdrożył się w KOR, był tak zmęczony, że zasypiał jeszczeprzed Jankami. Ale pod kierownictwem Romaszewskich akcja radomska byładoskonale zorganizowana, do ich domu dzwonili ludzie ze skargami nanadużycia władzy – powstało Biuro Interwencyjne KOR – ostatniainstancja dla spraw odłożonych ad acta,uznanych gdzie indziej za beznadziejne. Romaszewscy mieli świetnekontakty z prawnikami z XXV Zespołu Adwokackiego przy pl. Zbawiciela –nieraz bywało, że dzwonili do nich tuż przed północą z prośbą o obronęrobotnika następnego dnia w Radomiu, i któryś z mecenasów wsiadał o 6rano do pociągu.

W obawie przed infiltracją rozszerzającej się grupy ludzi udzielającychpomocy w Radomiu wprowadzono zasady ostrożności – każdy, kto odwiedzałrobotników w domu, miał podać nazwisko tego, kto był przed nim. Todlatego, jak głosi anegdota, Bogdan Borusewicz musiał uciekać przedmężczyzną goniącym go z siekierą – nie wiedział bowiem, kto wcześniejprzychodził pomagać.

Swój

Bogdan Borusewicz (wtedy 27 lat, historyk, jako licealista stanął przedsądem za zorganizowanie protestu w Marcu ’68) mieszkał w Gdańsku,studiował w Lublinie, ale w obie strony przemieszczał się przez Radom.Jechał pociągiem przez całą noc. Nikogo tam nie znał, ale chciałpomagać. Kiedy pierwszy raz pod koniec lipca wysiadł w mieście, pytałprzechodniów, czy może znają kogoś represjonowanego. Uciekali. Zadrugim razem poszedł do Rady Narodowej upomnieć się o adresy, ale mupowiedziano, że biuro adresowe jest akurat w remoncie. Wreszcie naradomskim cmentarzu odkrył dwa nieoznaczone groby i skojarzył jez ofiarami Czerwca (zginęli przygniecieni przez przyczepę budującbarykadę). Po długich pertraktacjach stróż cmentarza pomógł mu odnaleźćkrewnych tych ludzi. Borusewicz zaczął budować w Radomiu własneznajomości wśród poszkodowanych rodzin.

Poszedłemdo sądu na sprawę z paragrafu chuligaństwo i spotkałem grupę młodychludzi z tobołami i śpiworami, niektórych znałem – opowiada. – Przyjechalina proces robotników. Trzymałem się trochę na uboczu, bo pomyślałem, żezaraz ich zwinie milicja. I rzeczywiście drzwi sądowego aresztuotworzyły się i milicjanci zaprosili do środka. Ja spokojnie odszedłemkorytarzem.

Bogdan Borusewicz nie wyglądał jak opornik – nie nosił brody, długichwłosów ani rozciągniętego swetra. W radomskim sądzie była tookoliczność pozytywna, ale już dwie ulice dalej mogła się obrócićprzeciw niemu. Zaszedł do pewnego robotnika, ten prosił, żeby usiąść.Mówił: Za chwilę przyjdzie pański kolega. W drzwiach stanął długowłosybrodacz, przez dłuższą chwilę przyglądał się badawczo i twarz mupoczerwieniała. Schludność Borusewicza mogła sugerować, że ma się doczynienia z esbekiem i tego emisariusz z Gdańska bał się najbardziej.

Jak zacznie uciekać, to stracę kontakt – odtwarza myślenie sprzed 30 lat Bogdan Borusewicz. – Mam go gonić ulicami i krzyczeć, że jestem swój?

Mirosław Chojecki, bo to on stał w drzwiach, zabrał Borusewicza doWarszawy i kazał czekać na wiadukcie przy Dworcu Gdańskim. Zjawił sięza godzinę z Kuroniem. Gdańszczanin opowiedział swoją historię i zostałuwiarygodniony. Tak się dla niego zaczął KOR. W listopadzie 1976 r.podał swoje nazwisko i adres do korowskiej kartoteki. Od tej pory byłśledzony i aresztowany niemal przy każdej związanej z KOR okazji.Czasem dowiadywał się o posiedzeniu KOR od aresztujących goprewencyjnie esbeków. Dochodziło do absurdów: kiedyś zgarnęli go, gdywyszedł po włoszczyznę na ulubiony rosół, bo narzeczona akurat zdobyłakurę, i wrócił po 48 godzinach.

Pyjas

7 maja 1977 r. w bramie krakowskiej kamienicy przy ul. Szewskiejznaleziono zwłoki Stanisława Pyjasa, współpracownika KOR, studentaUniwersytetu Jagiellońskiego. To zelektryzowało opozycję, co prawda niebyło żadnych dowodów, że Pyjasa zabiło SB, ale on sam nieraz skarżyłsię, że jest śledzony.

Wydawało nam się wtedy, że możemy góry przenosić. Pojechaliśmy do Krakowa zmienić Juwenalia w hołd dla Staszka Pyjasa – pamięta Wojciech Onyszkiewicz. – Rozwieszaliśmyklepsydry i robiliśmy z nich małe ołtarzyki. Rozbawieni studenciprzystawali, czytali, słuchali nas i odchodzili struci, zasmuceni.Trzeciego dnia cały Rynek był nasz.

Jan Józef Lipski pisał: „15 maja o godzinie 21 ruszył z ul. Szewskiejwielotysięczny pochód żałobny z czarnymi flagami na czele, z zapalonymiświeczkami i zniczami, przemaszerowując Grodzką ku Wawelowi”. Wszyscymilczeli, w pierwszym rzędzie szedł Chojecki, Onyszkiewicz pamięta szumtłumu na Plantach. W Warszawie w tym samym czasie trwały aresztowaniaopozycjonistów.

Wojtek Onyszkiewicz z kolegą wracali do stolicy nocą pożyczonymTrabantem. Za Radomiem mieli czołowe zderzenie – Wojtka wyrzuciło razemz fotelem przez boczne drzwi, znalazł się w radomskim szpitalu. Ranoobudził się w łóżku obłożonym kwiatami, z całej Polski dzwoniliopornicy pytając o jego zdrowie. Dwa tygodnie później wrócił dowyaresztowanej Warszawy. Przyszło mu do głowy, że to już koniecfestiwalu wolności, wszystkich ich wsadzą do więzień i wypuszczą zajakieś 10 lat.

Trwała powtórka propagandy z Marca 1968 r. – mówi prof. Friszke. – Korowców nazywano dywersantami, burzycielami ładu społecznego, ludźmi na obcej służbie.

Znajomi byli przekonani, że Wojtek jest w ciężkim szoku, bo leżącw pościeli mówi im o potrzebie podciągnięcia taborów i utworzeniaprawdziwej gazety pod nazwą „Robotnik”. Wyglądał jak postać z PowstaniaListopadowego. Opiekowała się nim Agnieszka Lipska, córka Jana Józefa,która później została panią Onyszkiewicz.

A festiwal wolności miał dopiero nadejść.

Epilog

29 września 1977 r. KOR przekształcił się w Komitet SamoobronySpołecznej KOR. W nazwie „robotniczy” uzupełniono „społecznym”, bo KSSKOR miał pomagać wszystkim. Uchwały nie poparli trzej członkowie KOR,którzy przeszli do Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela nastawionegobardziej niepodległościowo. W KSS KOR wydawano gazety, pisanooświadczenia i petycje, zbierano podpisy. Korowcy brali udziałw strajkach w sierpniu 1980 r.

KSS KOR rozwiązał się 23 września 1981 r. na pierwszym zjeździe NSZZSolidarność. Delegaci związku pokłócili się o treść uchwały dziękującejKOR. Niektórym członkom KOR odmówiono wstąpienia do związku zawodowego,bo od lat byli bez pracy. „Mieliśmy poczucie, że to nasze dziecko,a z drugiej strony byliśmy traktowani jako niechciani rodzice” –określił to 25 lat później Seweryn Blumsztajn (socjolog, walterowiec,uczestnik Marca ’68, skazany wówczas na 2 lata więzienia).

Jan Józef Lipski zmarł w 1991 r.

Jacek Kuroń zmarł w 2004 r.

Henryk Wujec jest członkiem władz krajowych Partii Demokratycznej.

Andrzej Celiński jest wiceprzewodniczącym Socjaldemokracji Polskiej.

Wojciech Onyszkiewicz działa społecznie.

Zbigniew Romaszewski jest senatorem szóstą kadencję (ostatnio startował z listy PiS).

Adam Michnik jest redaktorem naczelnym „Gazety Wyborczej”.

Seweryn Blumsztajn jest członkiem kierownictwa wydającej „GW” spółki Agora.

Mirosław Chojecki jest współwłaścicielem firmy producenckiej Media Kontakt.

Bogdan Borusewicz jest marszałkiem Senatu RP.

Antoni Macierewicz jest prezesem partii Ruch Katolicko-Narodowyi redaktorem naczelnym tygodnika „Głos”. Nie zgodził się na rozmowęo KOR.

Piotr Naimski jest sekretarzem stanu w Ministerstwie Gospodarki. Nie zgodził się na rozmowę o KOR.

Jan Lityński jest przewodniczącym Rady Politycznej Partii Demokratycznej. Mówi: – Mniejmnie boli, że mój nurt polityczny jest bliski porażki, niż to, że nieudało się utrzymać więzi przyjacielskich z tamtych lat.

Korzystałem z książek: Andrzej Friszke, „Opozycja polityczna w PRL”,Aneks, Londyn; Jacek Kuroń, „Wiara i Wina”, NOWA; Jan Józef Lipski,„KOR”, Aneks, Londyn; Witold Wolski (Andrzej Friszke), „KOR. Ludzie –działania – idee”, Aneks, Londyn; a także: „Kontrapunkt. MagazynKulturalny Tygodnika Powszechnego”/2001 i „Polityka” z 1976 r.

Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną