Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Na sprośną nutę

Jeden z najwybitniejszych kompozytorów w historii, szerszej publiczności przybliżony m.in. przez słynny film Miloša Formana 'Amadeusz' namiętnie pisał listy. A w nich, bywało, nie przebierał w słowach.
Wolfgang Amadeusz Mozart (właściwie Johannes Chrysostomus Wolfgangus Theophilus Mozart) żył zaledwie 35 lat (ur. 27 stycznia 1756 r. w Salzburgu, zm. 5 grudnia 1791 r. w Wiedniu). Jego dorobek to ponad 600 kompozycji, w tym 20 oper, 68 symfonii, 27 koncertów i 19 mszy, oratoria, divertimenta i wiele utworów muzyki kameralnej. A poza tym setki listów. Zadziwiające było zamiłowanie tego nastolatka, a potem młodego człowieka do epistolografii. Ale – jak obliczyli biografowie – jedną trzecią życia spędził w podróży, stąd zapewne potrzeba dzielenia się wrażeniami i kłopotami z bliskimi, a przede wszystkim z ojcem (choć najbardziej niecenzuralne adresował do kuzynki z Augsburga). Ile napisał listów? Przypuszczalnie około tysiąca, ale zachowało się ok. 360 – jak podaje znawca problematyki Ireneusz Dembowski. Dzięki nim możemy choć trochę poznać prywatne życie i myśli muzycznego geniusza, który – jak się okazuje – miał skłonność do obscenów. Przypisy redakcyjne podajemy w kwadratowych nawiasach.



Do matki i siostry: Jeszcze żyję i wciąż jestem – jak zawsze – radosny, bo strasznie lubię podróżować. Pojechałem nawet, żeby zobaczyć morze nad Merditerranee [gra słów: Mediterranee – Morze Śródziemne, merde – g...]. Całuję mamie ręce, a Nannerl cmokuję 1000 razy. Syn Stefek i brat Jasio-Kiełbasio. (Neapol, 16.06.1770)





Do siostry: Cara sorella mia! Byłem mile zaskoczony tym, że tak pięknie potrafisz komponować. (...) PS. Dla wszystkich moich przyjaciół i przyjaciółek moje pozdrowienia, a dla mamy ucałowanie rączek. (...) Addio, trzym się krzepko i zrób z hukiem kupkę w łóżeczko. (Rzym, 07.07.1770)





Do Marii Anny Thekli Mozart [kuzynki w Augsburgu]: Kochana siostrzyco, kuzynko, córko, matko, siostro i żono! Do kroćset piorunów, do tysiąca boleści, Chorwatów i diabłów! Na czarownice i czarowników! Na nieustający pochód plag i żywiołów – powietrza, wody, ziemi i ognia! Na Europę, Azję, Afrykę i Amerykę! Na jezuitów i augustianów, benedyktynów i kapucynów, minorytów i franciszkanów, kartuzów i krzyżowców, na kanoników regularnych i nieregularnych, na wszystkich darmozjadów, hultajów, szubrawców, kutasów, rogaczy, osłów, matołów, wariatów, głuptaków, idiotów i durniów! (...) Przyślij [portret] proszę! Im prędzej, tym lepiej! Tuszę, że – jak prosiłem – będziesz na tym portrecie w stroju francuskim.



(...) Muszę już kończyć, bo nie jestem jeszcze ubrany, a jak się ubiorę, to zasiądziemy sobie sprawiedliwie do stołu, żeby potem znowu móc się sprawiedliwie wysrać. (...) Całuję twe ręce, twą buzię, twoje kolana, twoją..., i wszystko twoje, co mi pocałować pozwolisz! Z całego serca twój bardzo czuły bratanek i kuzyn Wolfg. Amade Mozart. (Mannheim, 13.11.1777)





Do ojca: Pyta się papa, czy aby nie zapomniałem o obowiązku spowiedzi. Nie mam nic przeciwko tego rodzaju pytaniom, jednakże pozwolę sobie na prośbę: niech papa nie myśli o mnie tak źle! Lubię się bawić, ale – i tego można być pewnym – potrafię też być poważny. Od mojego wyjazdu z Salzburga (a przedtem także w Salzburgu) nieraz spotykałem osoby o 10, 20, a nawet 30 lat starsze, których język i zachowanie budziły we mnie wstyd i odrazę. Tak więc z największym szacunkiem proszę, aby papa miał o mnie nieco lepsze zdanie. (Mannheim, 20.12.1777)





Do ojca: Ponieważ nasze pochodzenie jest podłe, niskie i biedne, bogata żona nie jest nam potrzebna. Bo nasze bogactwo jest w nas, w naszej głowie i umiera wraz z nami. Dlatego nikt nie może go nam odebrać, chyba że utną nam głowę, ale wtedy już i tak niczego nie będziemy potrzebowali. (...) Chętnie dawałbym lekcje dla przyjemności i z uprzejmości, gdyby tylko dana osoba miała talent oraz szczerą wolę i radość uczenia się. Ale chodzić do kogoś z obowiązku, na określoną godzinę lub czekać na tego kogoś w domu, to dla mnie po prostu niemożliwe, nawet jeśli można dużo zarobić.



Zostawiam to innym, którzy poza grą na fortepianie nic więcej nie umieją. Ja jestem kompozytorem i urodziłem się, aby być kapelmistrzem. Nie mogę więc zmarnować talentu, którym Bóg w swojej dobroci tak hojnie mnie obdarował (mogę to powiedzieć bez pychy, ponieważ czuję to bardzo mocno), a zmarnuję go niewątpliwie, jeśli wezmę zbyt wielu uczniów, ponieważ jest to metier bardzo absorbujące. Wolałbym raczej zaniedbać fortepian niż komponowanie. Fortepian jest u mnie na drugim miejscu, choć dzięki Bogu to drugie miejsce jest bardzo ważne. (...) Strasznie chciałbym napisać operę – raczej francuską niż niemiecką, a jeszcze bardziej włoską. (...) Jak papa wie, doskonale potrafię się przystosować, umiem naśladować wszystkie style i wszystkie rodzaje. (Mannheim, 07.02.1778)





Do ojca: Monsieur, mon tres cher Pere! Mam dla papy bardzo przykrą i bardzo smutną wiadomość. To ona jest przyczyną, że wcześniej nie mogłem odpowiedzieć na list z 11-go. Moja kochana mama jest bardzo chora. Jak zwykle kazała sobie puścić krew, co było konieczne. Poczuła się lepiej, ale kilka dni później dostała dreszczy, potem silnej gorączki, do tego przyszła biegunka i bóle głowy. (...) Dają mi jeszcze nadzieję, ale ja już ją straciłem. Od wielu dni jestem między nadzieją i trwogą i całkiem się już poddałem wyrokom boskim. Ufam, że postąpicie tak samo, bo czy jest jakiś inny sposób, aby odzyskać spokój? To znaczy, chciałem powiedzieć, choć trochę spokoju, bo przecież nie jest możliwe odzyskać go całkowicie. (...) Na rozpoczęcie sezonu Conterts Spirituels napisałem symfonię. Wykonano ją w Boże Ciało i przyjęto z aplauzem. (Paryż, 03.07.1778)





Do księdza Franza Josepha Bullingera: Proszę Cię o przyjacielską przysługę, abyś mojego ojca jak najostrożniej przygotował na tę smutną wiadomość [o zgonie matki]. Napisałem do niego tą samą pocztą, ale tylko tyle, że jest ciężko chora. Teraz czekam na odpowiedź, żeby wiedzieć, co dalej robić. (Paryż, 03.07.1778)





Do ojca: Piszą tutaj w gazetach, że w potyczce między Chorwatami a Saksonami zginął kapitan saskich grenadierów, niejaki Hopfgarten, którego tu bardzo żałują. Czy to przypadkiem nie ten sam dzielny i drogi baron Hopfgarten, którego poznaliśmy wraz z panem Bosem w Paryżu? Bardzo bym się tym zmartwił, chociaż jeśli to prawda, to może lepiej, że zginął na polu chwały, niż miałby umrzeć w łóżku w Paryżu na jedną z owych paskudnych chorób, na które umiera tu większość młodych ludzi. Nie sposób tu spotkać kogoś, kto by przynajmniej trzy lub cztery razy nie miał do czynienia z tą piękną chorobą... Tutaj już dzieci przychodzą na świat chore. W tej sprawie to nic nowego. O tym wie papa od dawna, chociaż zapewniam, że teraz jest znacznie gorzej. (Paryż, 20.07.1778)





Do ojca: Jak się mają sprawy z operą? Napisałem to papie w poprzednim liście. Albo napiszę wielką operę, albo nie napiszę żadnej. Inaczej nie mogę myśleć. Bo jeśli napiszę małą operę, to mało zarobię. Tutaj się wszystko przelicza. A jeśli nie spodoba się ona tym durniom Francuzom, to wtedy wszystko skończone. Więcej możliwości skomponowania opery nie będę miał. Niewiele więc bym zarobił, a co gorsza mógłbym narazić swój honor. Napisanie wielkiej opery jest bardziej opłacalne. A poza tym jest to po prostu moja dziedzina, w której czuję się pewnie, jest również dla mnie źródłem satysfakcji. Daje też większe szanse powodzenia, ponieważ wielkie dzieło stwarza więcej okazji i więcej możliwości wykazania się. Niech tylko zamówią u mnie operę, wcale się tego nie boję. (...) Gdy tylko pomyślę, że mógłbym napisać operę, czuję, jak się we mnie zapala ogień, jak moje ręce i stopy przenika dreszcz podniecenia i niecierpliwości, żeby tym Francuzom pokazać, jacy są Niemcy, żeby nauczyli się ich cenić i szanować. (Paryż, 31.07.1778)





Do ojca: A co do zbawienia duszy, to niech się kochany papa nie trapi. Jak wszyscy ludzie, jestem człowiekiem grzesznym, ale chciałbym, żeby wszyscy byli grzeszni w tym stopniu co ja. Czyżby papa dał wiarę jakimś kłamstwom na mój temat? Moją największą wadą jest to, że pozornie nie postępuję tak, jak powinienem. Nie jest prawdą, że chwaliłem się, jakobym w dni postne regularnie jadał mięso, choć powiem, że nie przywiązuję do tego znaczenia i nie uważam tego za grzech. Pościć to tyle co sobie odmawiać i jeść mniej niż zazwyczaj. Wie papa dobrze, że w każdą niedzielę i w święta, a w miarę możliwości również w dni powszednie, chodzę na mszę. Jedyny mój kontakt z osobą o złej reputacji zdarzył się na balu. Znałem ją od dawna, jeszcze zanim wiedziałem o jej reputacji, a kontakt polegał na tym, że potrzebowałem partnerki do kontredansa. (Wiedeń, 13.06.1781)





Do ojca: Uważam, że w operze poezja powinna być posłuszną córką muzyki. Dlaczego włoskie opery buffa wszędzie się podobają? I to pomimo żałosnych librett? Zauważyłem to nawet w Paryżu. Ponieważ muzyka w nich dominuje, a o całej reszcie się zapomina. Opera jest tym lepsza i bardziej się podoba, im lepiej opracowany jest jej plan, a słowa są napisane dla muzyki, a nie dla przyjemności jakiegoś tam nędznego rymu (na Boga! rymy w niczym nie podnoszą wartości operowego przedstawienia, raczej ją obniżają) czy nawet całych strof, które są w stanie unicestwić każdy zamysł kompozytora. Poezja jest dla muzyki absolutnie niezbędna, ale rymy dla rymów mogą jej tylko zaszkodzić.



Ci, którzy traktują poezję z wielką pedanterią, zawsze przepadają razem ze swoją muzyką. Najlepiej jest, kiedy dobry, znający się na teatrze kompozytor, który sam jest w stanie podsuwać pomysły i propozycje, spotka się z inteligentnym poetą, prawdziwym feniksem. W takim wypadku nie trzeba się obawiać złego przyjęcia przez ignorantów.



Poeci przywodzą mi na myśl trębaczy i ich profesjonalne sztuczki! Jeśli my, kompozytorzy, będziemy się ślepo trzymali reguł (które kiedyś były słuszne, ale wtedy nie było niczego lepszego), to będziemy komponować muzykę równie żałosną, jak żałosne libretta oni piszą. (Wiedeń, 13.10.1781)





Do ojca: Natura odzywa się we mnie równie mocno jak u innych, może nawet mocniej niż u wielu barczystych prostaków. Nie mogę żyć tak, jak żyje dziś wielu młodych. Po pierwsze dlatego, że nazbyt jestem przywiązany do religii, po drugie, że zbyt kocham swych bliźnich, a moje uczucia są zbyt uczciwe, aby sobie pozwolić na bałamucenie jakiejś niewinnej dziewczyny, a po trzecie – zbyt wielką czuję odrazę, wstręt i strach przed chorobą, bo nadto sobie cenię zdrowie, żeby się zabawiać z dziewczętami lekkich obyczajów. To jest też powód, dla którego nigdy jeszcze (mogę to przysiąc!) nie miałem tego rodzaju kontaktów z kobietami. Gdyby było inaczej, wcale bym tego przed papą nie krył, bo dla mężczyzny ulec to rzecz naturalna, a ponadto raz ulec to po prostu dać dowód zwyczajnej słabości, choć nie odważyłbym się przyrzec, że na tej chwilowej słabości by się skończyło. Ale mogę przysiąc na życie i na śmierć, że dotychczas nigdy jeszcze... (...).



A teraz – kto jest przedmiotem mojej miłości? (...) Zanim uwolnię papę od mojego gadulstwa, muszę go najpierw zapoznać z charakterem mojej kochanej Konstancji. Nie jest brzydka, choć nie jest też piękna. Jej cała uroda to para maleńkich czarnych oczu i ładna figurka. Nie ma lotnego umysłu, lecz dosyć zdrowego rozsądku, by sprostać obowiązkom żony i matki. Pieniędzy zbyt lekko nie wydaje – to absolutna nieprawda. Przeciwnie, przywykła ubierać się skromnie, bo ta niewielka pomoc, jaką matka daje swym córkom, nigdy jej nie przypadnie, lecz siostrom. To prawda, że lubi się nosić ładnie i czysto, ale bez żadnej ekstrawagancji. Sama potrafi zrobić niemal wszystko, co jest potrzebne kobiecie. Codziennie sama się czesze, zna się na gospodarstwie, a serce ma najlepsze na świecie. Kocham ją z całego serca i ona mnie kocha!



Niechże więc papa powie, czy mógłbym sobie życzyć lepszej żony? A muszę dodać, że kiedy porzuciłem służbę i arcybiskupa, jeszcze jej wtedy nie kochałem. Miłość zrodziła się dzięki jej czułej trosce i opiece, kiedy u nich mieszkałem.



Niczego tak nie pragnę, jak zdobyć coś stałego, co, mam nadzieję, z boską pomocą się stanie. Nie przestanę więc prosić papy, aby pozwolił mi uratować tę nieszczęśliwą i uczynić ją szczęśliwą, a zarazem uszczęśliwić samego siebie, a także – muszę to powiedzieć – nas wszystkich, bo przecież kiedy ja jestem szczęśliwy, to papa chyba też? Połowa z tego, co będę miał, będzie dla papy.



Otworzyłem przed papą serce i wyjaśniłem sens moich słów. (...) Posłuszny syn W. A. Mozart. (Wiedeń, 15.12.1781)





Do siostry: Ty i papa znacie Wiedeń i wiecie, że ktoś, kto nie ma nawet grajcara stałych i pewnych dochodów, musi tutaj pracować dzień i noc, i nieustannie zabiegać o swój byt. Ojciec po zakończeniu swej służby w kościele, a ty z dwiema uczennicami – możecie przez cały dzień robić, co się wam żywnie podoba i wypisywać w listach całe litanie. Ale nie ja. (...) Codziennie o 6-ej rano jestem już uczesany, o 7-ej ubrany. Potem piszę do 9-ej. Od 9-ej do 1-ej mam lekcje, następnie obiad; jeśli nie jestem gdzieś zaproszony, bo wtedy zwykle siadamy do stołu o 2-ej lub 3-ej, jak dziś u hrabiny Zichy, a jutro u hrabiny Thun. Nie jest możliwe, żebym mógł znowu usiąść do pracy przed 5-ą lub 6-ą, co zresztą często uniemożliwiają mi wieczorne koncerty. Jeśli danego dnia nie ma koncertu, to pracuję do 9-ej, po czym idę do mojej drogiej Konstancji, gdzie radość naszego spotkania psują niestety cierpkie uwagi matki (napiszę o tym w następnym liście) i to jest rzecz, od której jak najprędzej chciałbym ją uwolnić i uratować. O 10-ej lub o wpół do 11-ej wracam do domu. (...) Przed pójściem spać (...) mam zwyczaj jeszcze trochę pisać, często do 1-ej w nocy..., a potem o 6-ej znów jestem na nogach. (Wiedeń, 13.02.1782)





Do ojca: Panowie wiedeńczycy, którym przewodzi cesarz, nie powinni sobie wyobrażać, że zostałem stworzony wyłącznie dla Wiednia. Żadnemu na świecie monarsze nie służyłbym tak chętnie jak cesarzowi..., to prawda, ale żebrać o to nie będę... Jestem pewien, że byłbym ozdobą i chlubą każdego dworu. Jeśli Niemcy – moja droga ojczyzna, z której (jak papa wie) jestem dumny – nie zechcą mnie, to – na Boga! – niechże się Francja lub Anglia wzbogaci o jeszcze jednego zdolnego Niemca. I ku sromocie niemieckiego narodu. Niemcy, jak papa wie, zawsze we wszystkich sztukach przodowali... A gdzie znajdowali szczęście? Gdzie powodzenie? Nie w Niemczech oczywiście! Na przykład Gluck... Czy to Niemcy zrobiły z niego wielkiego człowieka, jakim jest teraz? Niemcy nie!...



Hrabina Thun..., graf Zichy..., baron Van Swieten, nawet książę Kaunitz są bardzo krytyczni wobec cesarza, bo nie docenia on ludzi z talentem i pozwala im się wymknąć. Niedawno ten ostatni – książę Kaunitz – kiedy rozmowa zeszła na mój temat, powiedział do arcyksięcia Maksymiliana: „Ktoś taki pojawia się raz na stulecie i takiego jak on nie wolno z Niemiec wypuszczać, zwłaszcza kiedy się ma szczęście mieć go tutaj, na miejscu, w stolicy”. (Wiedeń, 17.08.1782)





Do ojca: Jeśli znowu napiszę operę, to za 100 dukatów nie będę się przyglądał, jak teatr przez dwa tygodnie zarabia cztery razy więcej. Wystawię operę własnym sumptem i za trzy przedstawienia zarobię co najmniej 1200 florenów, a potem direction będzie ją mogła dostać za 50 dukatów. A jeśli nie, to i tak swoje już będę miał, a dzieło będę mógł wystawić, gdzie mi się spodoba. A poza tym chyba nie zauważył papa u mnie najmniejszej skłonności do złego? Nie trzeba udawać głupiego, ale też nie można pozwolić, by traktowano nas jak durnia, który sam ogromnie się napracuje, ale korzyści z tego ciągną inni, on zaś ze swoich praw na przyszłość rezygnuje. (Wiedeń, 05.10.1782)





Do ojca: Moje gratulacje... jest papa dziadkiem! Wczoraj 17-go o wpół do 7-ej rano moja droga małżonka szczęśliwie powiła dużego, mocnego chłopca, okrągłego jak kulka. O wpół do 2-ej w nocy zaczęły się bóle i już przez całą noc nie było spania ani spokoju. Nad ranem posłałem po teściową, potem po akuszerkę. O 6-ej usiadła na fotelu, o wpół do 7-ej już było po wszystkim. (Wiedeń, 18.06.1783)





Do ojca: Dziecko jest świeże i całkiem zdrowe, wszystkie swoje interesy, a to: jedzenie, picie, spanie, wrzeszczenie, ślinienie i sranie – załatwia hojnie i w wielkich ilościach. Całuje dziadka i ciotkę. (Wiedeń, 21.06.1783)





Do Sebastiana Wintera: Ponieważ Jego Wysokość ma orkiestrę, mógłby też mieć na własność i na wyłączny użytek swojego dworu niektóre z moich utworów, co moim skromnym zdaniem sprawiłoby mu wiele przyjemności. Jeśli więc Jego Wysokość zechciałby zrobić mi tę łaskę i przyjmować ode mnie rokrocznie, wedle życzenia, pewną liczbę symfonii, kwartetów i koncertów na różne instrumenty, i zechciał mi za to przyznać jakieś roczne wynagrodzenie, to byłby obsłużony i szybciej, i akuratniej, a ja, mając zapewnione zamówienia, mógłbym pracować spokojniej. (Wiedeń, 08.08.1786)





Do ojca: Nagle się dowiaduję, że jest papa poważnie chory! Nie muszę chyba mówić, z jak wielką niecierpliwością oczekuję pocieszającej wiadomości. Spodziewam się jej tak, jakby była zupełnie pewna, chociaż przywykłem do tego, by w każdej chwili być przygotowanym na najgorsze. Bo śmierć, jeśli się dobrze zastanowić, jest prawdziwym i ostatecznym celem naszego życia. A ja już od kilku lat tak zżyłem się z tą prawdziwą i najlepszą przyjaciółką człowieka, że dla mnie wcale nie jest przerażająca, przeciwnie – uspokajająca i pocieszająca! Uważam to za wielkie szczęście i dziękuję Bogu, że pozwolił mi uświadomić sobie, że śmierć jest kluczem do szczęśliwości prawdziwej. Papa mnie rozumie. Kiedy się kładę spać, zawsze pomyślę, że choć jeszcze jestem młody, już jutro może mnie nie być, a przecież nikt, kto mnie zna, nie może powiedzieć, że w towarzystwie jestem posępny albo mrukliwy, i właśnie za to codziennie dziękuję Stwórcy, i tego też z całego serca życzę mym bliźnim. (Wiedeń, 04.04.1787)





Do Gottfrieda von Jacquina, śpiewaka operowego: 29 października moja opera „Don Giovanni” znalazła się in scena. Z największym sukcesem. Wczoraj już była wystawiona po raz czwarty. Myślę, że wyjadę stąd 12-go lub 13-go i jak tylko wrócę, od razu dostanie pan swoją arię, którą tak bardzo chce pan śpiewać. (Praga, 04.11.1787)





Do Michaela Puchberga: Drogi Bracie! [Adresat był, podobnie jak Mozart, masonem]. Pańska przyjaźń i braterska miłość dodały mi odwagi, by prosić pana o wielką przysługę. Wciąż jestem panu winien 8 dukatów i mało, że nie jestem w stanie ich panu oddać, to ośmielam się prosić o nową pożyczkę – 100 florenów, ale tylko do przyszłego tygodnia, kiedy to zaczną się moje koncerty w Kasynie. (Wiedeń, czerwiec lub sierpień 1788)





Do żony: Najukochańsza żoneczko! Ponieważ książę zajęty jest końmi, ja z radością korzystam z okazji, by do kobietki mojego serca parę słów napisać. Jak się masz? Czy myślisz o mnie równie często, jak ja o tobie? Nawet przez chwilę nie przestaję patrzeć na twój portret, trochę z radością, trochę ze smutkiem. Dbaj o swe szlachetne zdrowie – dla mnie! I miej się dobrze, kochana! Nie martw się o mnie, ponieważ wszelkie niewygody i dolegliwości podróży tym razem zostały mi oszczędzone – poza jedną, że nie ma tu ciebie. Ale tak musi być i nic się na to nie poradzi. (...) Sługa Mozart. (Morawskie Budiejowice, 08.04.1789)





Do żony: Kochana żoneczko! (...) Przygotuj, jak trzeba, swe piękne gniazdeczko, bo mój mały urwis na to zasłużył. Prowadził się grzecznie i teraz niczego tak nie pragnie, jak tylko dorwać się do twej ślicznej (...). Wyobraź sobie tę szelmę, jak – kiedy do ciebie piszę – wysuwa się powoli spod stołu i gapi się pytająco. Ja jednak nie śpię, daję mu prztyka w nos, ale ten maluch (...). Teraz rozpalił się gałgan jeszcze bardziej i w ogóle nie daje się opanować. (...) A teraz adieu. Całuję cię milion razy. Twój wierny na zawsze mąż W. A. Mozart. (Berlin, 23.05.1789)





Do żony (w Baden): Kobieta powinna się szanować..., a jeśli tego nie robi, to ją od razu biorą na języki... Wybacz, kochana, szczerość, ale wymaga tego mój spokój i nasze wspólne szczęście. Czy pamiętasz, jak sama przyznałaś, że byłaś zbyt uległa? Przypomnij sobie, co mi wtedy obiecałaś! Boże! Kochana moja! Spróbuj przynajmniej! Bądź ze mną wesoła, radosna, miła, ale nie dręcz siebie i mnie nie zadręczaj niepotrzebną zazdrością! Ufaj w mą miłość, której daję ci przecież tyle dowodów! Zobaczysz, jak bardzo będziemy szczęśliwi. Bądź pewna, że tylko taka żona może przyciągnąć do siebie męża, która się godnie prowadzi. Adieu! Jutro serdecznie cię ucałuję. Mozart. (Wiedeń, połowa sierpnia 1789)





Do żony (w Baden): Najukochańsza, najlepsza żoneczko! Właśnie wróciłem z opery [„Czarodziejski flet”]. Sala była nabita jeszcze bardziej niż poprzednio. Duet Mann und Weib itd., scenę z dzwoneczkami z I aktu – jak zwykle – bisowano. Podobnie tercet chłopców z II aktu. Ale największą przyjemność sprawił mi milczący aplauz! Widać coraz wyraźniej, jak ta opera idzie w górę. (Wiedeń, 07.10.1791)





Do żony (w Baden): Najukochańsza, najlepsza kobietko! (...) O 6-ej pojechałem do Salieriego [kompozytor, oponent Mozarta] i Cavalieri [znana śpiewaczka], powozem odstawiłem ich do loży... Stamtąd pojechałem po mamę i [syna] Carla, którzy czekali na mnie u Hoferów. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo oboje byli zachwyceni, bo nie tylko muzyka, ale i treść, i wszystko im się podobało. Powiedzieli, że to prawdziwa opera..., godna wystawienia podczas największych uroczystości i w obecności największych monarchów, którzy z pewnością nie raz będą jej chcieli posłuchać, bo piękniejszego i przyjemniejszego przedstawienia na pewno nie widzieli.



Od uwertury aż po końcowy chór Salieri patrzył i słuchał z największą uwagą. Po każdym fragmencie wołał: „bravo! bello!”. Dziękowali mi bez końca. Już od dawna chcieli przyjść do opery, ale żeby zająć miejsca, musieliby przyjść o 4-ej, a tak obyło się bez tego i mogli wszystko spokojnie zobaczyć i usłyszeć. (...) Wczoraj cały dzień podróżowałem z Perchtoldsdorfu i nie mogłem do ciebie napisać, ale że ty nic przez te dwa dni nie napisałaś, to niewybaczalne. Spodziewam się, że dzisiaj dostanę od ciebie list, a jutro będę już z tobą rozmawiał bezpośrednio i serdecznie cię ucałuję. Adieu. Twój na zawsze Mozart. (Wiedeń, 14.10.1791)





To był ostatni list Mozarta. Korzystaliśmy z monumentalnej i unikatowej pracy Ireneusza Dembowskiego „Wolfgang Amadeusz Mozart. Listy” (Wydawnictwo Naukowe PWN, 1991 r., przekład Dembowskiego).

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Andrew Scott: kolejny wielki aktor z Irlandii. Specjalista od portretowania samotników

Poruszający film „Dobrzy nieznajomi”, brawurowy monodram „Vanya” i serialowy „Ripley” Netflixa. Andrew Scott to kolejny wielki aktor z Irlandii, który podbija świat.

Aneta Kyzioł
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną