Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Kraina kawą płynąca

Fot.  Olivier Bareau,  Flickr (CC BY SA) Fot. Olivier Bareau, Flickr (CC BY SA)
Narodziły się w 1963 r. jako brawurowe połączenie kawiarenki, czytelni, sklepu, sali telewizyjnej i kina. Klubokawiarnie początkowo cieszyły się autentycznym powodzeniem, potem, jak wszystko w PRL, zeszły na psy.

Klubokawiarnia jest jednym ze słów dobrze opisujących realia życia społeczno-kulturalnego wsi w ostatnich trzech dekadach Polski Ludowej. Telewizory, adaptery, prasa i parzona na miejscu kawa – synonim kulturalnego wypoczynku – stają się w opinii ówczesnych władz orężem w walce z pogłębiającą się dysproporcją między miastem a wsią. Kluby miały zapełnić czas wolny od pracy w gospodarstwie, kształtować nowe obyczaje i wzorce osobowe. Kluby nie tylko te wzorce dostarczały – zapewniały jednocześnie rekwizytorium i scenę, na której można je było realizować. Teraz dopiero modnie ubrany chłopak, zamiast padać ofiarą szyderstw pod remizą, mógł potwierdzić autentyczność i naturalność swojego wizerunku, racząc się kawą nad ilustrowanym tygodnikiem w estetycznym wnętrzu.

Życie kawiarniane, obok elektryfikacji i mechanizacji rolnictwa, miało być i stawało się symbolem przemian, jakie dokonały się na wsi polskiej w warunkach nowego ustroju. Jednocześnie klubokawiarnia stawała się jedną z głównych placówek ideologicznego oddziaływania, upowszechniania socjalistycznych standardów życia na wsi. Mówiła o tym specjalna instrukcja KC PZPR z lipca 1965 r „w sprawie działalności klubów na wsi”.

W 1964 r. miała miejsce prawdziwa eksplozja klubokawiarniana: powstało ich wtedy ponad 6 tys. (do końca 1963 r. było w Polsce 620 klubów). Pojawienie się nowej placówki stało się przedmiotem licznych informacji prasowych, a także wielu publikacji naukowych. „Każdy zachłystywał się liczbami – wspomni po latach jeden z publicystów. – Co tydzień przybywały przecież setki nowych klubów. Przyrosty miesięczne liczono tysiącami. Na dodatek zachwyt ów potęgowały: świeżo wyremontowane wnętrza, nowe, estetyczne stoliki i fotele, no i kawa, która po raz pierwszy w dziejach i od razu tak szeroką strugą polała się na wieś”.

Piciu kawy próbowano nadać możliwie szeroki rezonans społeczny. W klubokawiarniach organizowano wieczory dyskusyjne Przy małej czarnej, tu działały w latach świetności klubów Teatry przy kawie. Kawa towarzyszyła różnym imprezom klubowym: grom towarzyskim, quizom, zgaduj-zgadulom, pełniąc niejednokrotnie funkcję nagrody, jaką obdarowywano zwycięskie drużyny. Jedna z pracownic wiejskiej kawiarni, wspominając, jak w latach 60. została klubową aktywistką, pisała: „Nie lubię przymusu. Muszę się przekonać i poczuć pewną sympatię, żeby w pracę włożyć trochę sumienia i serca. Sama nie wiem, jak to się stało, może zrobiła to kawa i nastrój, który potrafił wytworzyć ten aromatyczny płyn będący już w tej chwili niemal naszym napojem narodowym jak ongiś miody sycone, dość, że ja, gorąca zresztą wielbicielka małej czarnej, zaczęłam coraz bardziej mięknąć w swoich sądach”.

Miały klubowe gospodynie, niczym mickiewiczowska kawiarka z „Pana Tadeusza”, swoje „tajne sposoby gotowania trunku”. W klubokawiarniach obowiązywała specjalna instrukcja „dotycząca sposobów i techniki przyrządzania kawy”. W tym osobliwym dokumencie z końca lat 60. możemy przeczytać: „Najbardziej właściwym sposobem przyrządzania kawy jest parzenie jej w ekspresach. Z uwagi jednak na stosunkowo nieduży popyt na napoje gorące – zakup ekspresów dla większości klubów nie wydaje się konieczny. W związku z tym do parzenia kawy najbardziej celowe będzie zastosowanie termosów bądź też parzenie kawy w szklankach”.

Wydaje się, że duże zainteresowanie klubami w połowie lat 60. wynikało nie tylko z możliwości bezpłatnego czytania w nich gazet lub oglądania telewizji, nierozpowszechnionej jeszcze wtedy w domach wiejskich, lecz również, a może przede wszystkim, z możliwości picia w nich właśnie kawy, która zdawała się najlepiej niwelować dwoistość światów: wiejskiego i miejskiego. „Bufet kawowy – zauważył znany socjolog Aleksander Kamiński – spełnia ważną rolę: umila pobyt i czyni klub ośrodkiem życia towarzyskiego w typie miejskim, co młodzież wiejska ceni”.

Narastające, zwłaszcza u progu lat 60., wśród młodzieży wiejskiej pragnienie bycia nowoczesnym, przejawiające się w naśladowaniu stylu miejskiego, znalazło wreszcie warunki realizacji. Spędzanie wolnego czasu w klubokawiarniach budziło w chłopach aspiracje do życia bardziej nowoczesnego, wykraczającego poza dotychczasowe standardy, zrywającego z często przaśnym i prostodusznym światem rodziców. Sama czynność picia kawy stawała się swoistym rytuałem praktykowanym nie bez pewnej ostentacji. Wspomnienia młodych chłopów z lat 60. przynoszą ciekawe informacje na ten temat: „Pada propozycja wyjazdu do Łobezu – pisze jedna z pamiętnikarek. – Chcemy po prostu być w prawdziwej kawiarni i wspólnie wypić prawdziwą kawę. Nasi panowie idą więc do domów po motory, każdy bierze jedną pasażerkę i ruszamy. Po wypiciu kawy spacerujemy po parku łobezkim, gdzie spotykamy wielu znajomych”.

Kiedy w 1968 r. redakcja „Polityki” rozpisała wśród pisarzy, naukowców i publicystów ankietę na temat przemian, jakie dokonały się w typie Polaka w ciągu ostatnich dziesięcioleci, Jarosław Iwaszkiewicz napisał: „Typ przeciętnego mieszkańca wsi dzisiejszej jest z gruntu inny, niż ten, co do którego niektórzy się łudzą, że przetrwał. Biedny autor »Ferdydurke« miałby wiele rozczarowań, gdyby się wybrał dzisiaj na poszukiwanie »parobka«. Spotkałby zamiast niego młodzieńców ubranych w koszule non-iron, w ciemne garnitury, popijających kawę (i nie tylko kawę) w klubokawiarniach”.

Można powiedzieć, że dzięki klubokawiarniom kawa, dotąd trudna do zdobycia, zdemokratyzowała się na dobre. Stała się dla mieszkańców wsi artykułem codziennej potrzeby. „Spijanie kawy w klubie – zauważa jeden z publicystów „Naszego Klubu” – w swoim czasie stało się nawet źródłem obiegowych kawałów”. Fascynacja życiem klubowym znalazła swój humorystyczny wyraz w śpiewanej przez Kalinę Jędrusik piosence „Ziuta z Krosna”. Napisany przez Wojciecha Młynarskiego w 1965 r. tekst piosenki opowiada historię nieszczęśliwej miłości tytułowej Ziuty do wiejskiego agronoma, który „Przychodził do klubu kawiarni Ruchu do naszej wsi, kawki nie popił, radia nie słuchał, nie czytał nic. Tylko jak zawsze mu lśniły gumiaki i błyszczał wzrok…”.

Właściwie wszystkie kluby wyglądały jednakowo – obowiązywał tu pewien standard. Większości z nich doskwierała szczupłość pomieszczeń. Bywało, że poszczególne części klubu: czytelniczo-kawiarniana, telewizyjno-odczytowa i handlowo-usługowa nie były wyraźnie od siebie oddzielone. Prasa branżowa przynosiła opisy wzorowych klubów, dobrze wyposażonych, nienagannie zorganizowanych oraz należycie wypełniających swe funkcje wypoczynkowo-rozrywkowe i kulturalno-oświatowe. Oto jeden z nich, dość typowy i nieco wyidealizowany, sporządzony przez młodego wiejskiego aktywistę:

„Wewnątrz pięknie wymalowanej obszernej sali widzimy przy stolikach grających w szachy, czytających książki i gazety, jak np. »Przyjaciółkę«, »Zielony Sztandar«, »Głos Robotniczy« itp. W rogu sali obok lady na stoliku jest ustawiony telewizor, radio, adapter, które cieszą się wielkim powodzeniem wśród młodzieży i starszych obywateli nie tylko z naszej wsi, lecz także z okolicznych wiosek. Dalej widać po prawej stronie w tejże miłej i wesołej kawiarni loterię książkową, na której można wygrać pożyteczną książkę. Skoro nadejdzie pogodny, błękitny zmierzch wieczorny – w kawiarni widać niezmienny ruch młodzieży. Koleżanki zdejmują płaszcze przy pomocy swoich kolegów i wieszają na wieszakach, inni znów siadają przy stolikach i proszą uprzejmie o kawę, trzecia grupa młodzieży bardzo często wraz z starszymi gospodarzami gra w loterię książkową. Ekspedientka ubrana w biały, czysty fartuch podaje pospiesznie napoje przybyłym gościom. Od czasu do czasu słychać wśród dziewcząt i chłopców serdeczny śmiech. Gdy przychodzi chwila wyświetlania filmu – oczy na sali są utkwione w telewizor”.

Picie kawy w klubach miało także i swoje mroczne strony. Działo się tak dlatego, że „niektórzy – jak wspominała jedna z klubowych gospodyń – przychodzili tylko i wyłącznie na kawę, przy czym stanowiła ona rodzaj antidotum na wypity uprzednio alkohol”. Protokoły powizytacyjne powiatowych komisji kontrolnych uwzględniające m.in. warunki lokalowe, jakość usług oraz estetykę wnętrz stwierdzały liczne w tym względzie uchybienia.

Z początkiem lat 70. pojawiły się pierwsze symptomy kryzysu. Prasa coraz częściej donosiła o fatalnym stanie topniejących klubów. Nie sprawdziły się przewidywania autora „Panien z wilka”. Lata 60., w których pisarz formułował swe optymistyczne opinie, faktycznie były dla wiejskich klubów epoką ich świetności (w prasie mówiło się o klubowym złotym wieku!). Klubowa codzienność lat 70. i 80. wyglądała już dużo mniej optymistycznie i miała tyle wspólnego z wizją Iwaszkiewicza, co potiomkinowskie wsie z prawdziwym obrazem rosyjskiej wsi z II połowy XVIII w. W 1978 r. jeden z miesięczników poświęconych ruchowi kulturalnemu zauważał z sarkazmem: „Powszedni dzień kultury na wsi jest listopadowy i szary przez okrągły rok. Na co dzień jest źle parzona brazylijka, pogaduszki dziewcząt o niczym i migający sobie, jeśli nie całkiem zepsuty, telewizor. Wśród kręcących się przy ladzie dzieci snują się dymki sportów i jesienna nuda. Nie twierdzę, że tylko mała czarna, dżinsy i papieros w ręku dziewczyny jest symbolem zacierających się różnic między miastem i wsią, ale bardzo często właśnie tylko to rzuca się w oczy”.

Coraz częściej wiejskie przybytki kultury mieściły się w brudnych, źle sprzątanych i nieremontowanych pomieszczeniach. W latach 80. powszechność telewizji, w tym kolorowej, a także rosnąca popularność wideo także zrobiły swoje – odciągnęły ludzi od klubów, które przemieniły się najczęściej w źle zaopatrzone kioski. Kawa, symbol miejskości w latach 60., dawno spowszedniała, a kiedy stała się towarem deficytowym, to także w byłych klubokawiarniach. Niczym już one nie mogły uwodzić.

Po 1989 r., wraz z ustrojem socjalistycznym, klubokawiarnie zniknęły zupełnie z krajobrazu polskiej wsi. Ich krótka kariera stanowi zarazem przykład smutnej historii romantycznej i naiwnej wizji społecznej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną