Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Ogniem, mieczem i podatkiem

Jeremi Wiśniowiecki. Fot. Wiki Jeremi Wiśniowiecki. Fot. Wiki Wikipedia
Poprzedzająca wybuch wojny z Kozakami zima początków 1648 r. była niezwykle łagodna. Przeszła niemal bez mrozów, za to z wielkimi deszczami. Huragany szalały na Mazowszu, ­Pomorzu, koło Wrocławia. Potem nadeszło niezwykle suche lato i ataki szarańczy, wyniszczające zbiory na Ukrainie. Głód zaczął zaglądać w oczy: fundamenty buntu położyła też przyroda.
JR/Polityka
Bohdan Chmielnicki. Fot. WikiWikipedia Bohdan Chmielnicki. Fot. Wiki

Okrucieństwa i potworności wojny domowej, która wybuchła wiosną 1648 r. na Ukrainie, każą jednak baczniej przyjrzeć się powodom zwyrodnienia i szału niszczenia, jaki ogarnął Kresy polskie. Późniejsze mordy na Wołyniu, akcja Wisła czy działania UPA mają przecież korzenie w dalekiej przeszłości. Przerażające wyczyny kozackie, opisane w dziele „Jawen Mecula, kronika z lat 1648–1652” spisane przez Natana Hanowera, Żyda, który uciekł przed rozszalałymi mołojcami, określiły wyobrażenia o Kozakach i Polakach w XVII-wiecznej Europie i przeszły na pokolenia.

Tropy konfliktu prowadzą również do akcji kolonizacyjnej rządów polskich na Ukrainie. Jest to jedna z najbardziej wypieranych narodowych traum polskich. Od czasu rozbiorów Polacy identyfikowali się z mesjanistycznym obrazem umęczonej Rzeczpospolitej, Chrystusa narodów, i trudno było i jest, pogodzić się z przypisywaną nam coraz częściej rolą ciemiężycieli. Z przykrością dowiadywaliśmy się z obcych dzieł, że Polacy także byli kolonizatorami i okrutnikami. „Stosunki między Polakiem i Ukraińcem przypominały najczęściej stosunki między panem a niewolnikiem” – napisał w 1987 r. Francuz Daniel Beauvois w monografii o Polakach na Ukrainie.

Jednakże rzeczywista kolonizacja na Ukrainie zaczęła się znacznie wcześniej. Ogromne obszary wokół Dniepru, należące początkowo do Wielkiego Księstwa Litewskiego, zostały włączone do Polski na mocy unii lubelskiej w 1569 r. Polska dostała niezwykłą schedę: niezagospodarowane czarnoziemy, ale i niebezpieczne sąsiedztwo tatarskie, a nade wszystko lud kozacki, rekrutujący się z najbardziej dzielnych i awanturniczych osobników różnych narodowości, stanów i koloru skóry, niepogodzonych z ograniczeniami feudalnymi, chłopskimi, a mający aspiracje do stanu rycerskiego. Słynne morskie chadzki kozackie na Turcję niszczyły wybrzeża Morza Czarnego i niebezpiecznie naruszały pokój Rzeczpospolitej z islamskim supermocarstwem. Kozacy przecież byli poddanymi króla polskiego.

Kolejnym czynnikiem konfliktogennym było przyśpieszenie kolonizacji słabo zagospodarowanej, pustej Ukrainy. Badania Zbigniewa Anusika i Henryka Litwina wykazują, że „dopiero w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XVI w. rozpoczęła się tu przemyślana i planowa działalność kolonizacyjna. Jej pionierami byli kniaziowie wołyńscy”. Polacy na ogół trzymali się z dala od ziem „u krainy”: w końcu XVI w. tylko Jan Zamoyski „penetrował Bracławszczyznę”.

Jednakże, pomimo niewygody zagospodarowywania dzikich ugorów, czarnoziemy kusiły i w XVII w. na Bracławszczyźnie i Kijowszczyźnie zaczęły się rodzić także polskie fortuny, m.in. poprzez naturalne przejmowanie spadków po rodach ruskich skoligaconych z polskimi. Daleko im było do rdzennych ruskich: nadal posiadłości gniazdowych kniaziów wołyńskich, Ostrogskich, Zbaraskich, Zasławskich przeważały na Bracławszczyźnie. Jeszcze bardziej ruska pozostawała Kijowszczyzna, jednakże ziemie nad Dnieprem nie były zdominowane przez wielkich posesjonatów, lecz przez średnią i drobną szlachtę ruską. W przededniu wybuchu wojny domowej w 1648 r. osadnicy polscy na Bracławszczyźnie i Kijowszczyźnie stanowili zaledwie ok. 10 proc. średniej i drobnej szlachty. W 1630 r. wszystkie latyfundia kijowskie pozostawały w rękach magnatów ruskich.

Pierwsze bunty kozackie nie mogły być zatem antypolskie w sensie narodowym. Były ruchami społecznymi przeciw ziemiaństwu, czyli strukturom stanowym, i dlatego tłumiono je bezwzględnie. Przywódcy stawiani byli przed sądem i traceni w Warszawie, jak Semen Nalewajko czy Paweł Pawluk. Jak każde męczeństwo, śmierć kozackich przywódców obrastała legendą. Miała też Ukraina swych bohaterów odbiegających od stereotypu morderczego watażki: Konstantego Ostrogskiego, kniazia dbającego o prawosławie, oraz rycerskiego atamana Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego, wspierającego Polaków pod Chocimiem w 1621 r. Ale miała też, co pozostało w śpiewanych dumkach, legendę kniazia Dymitra Wiśniowieckiego Bajdy, dziada późniejszego pogromcy Kozaków Jeremiego Wiśniowieckiego. Miała też mit hetmana kozackiego Samuela Zborowskiego, warcholącego magnata kalwinisty, którego Zamoyski osądził i kazał ściąć koło Wawelu w 1584 r.

Prawdy i legendy gruntowały fundamenty ukraińskiej wspólnoty. Czy jednak istniała na Ukrainie świadomość odrębności, która nadawałaby buntom głębszy sens? Kwestie te badała w latach 80. XX w. Teresa Chynczewska-Hennel i zauważyła, że na ziemiach ukrainnych rzeczywiście kształtowała się świadomość odrębności: dbano o spuściznę języka ruskiego i słowiańskiego, istniała świadomość dziejów Rusi Kijowskiej Włodzimierza Świętego i Jarosława Mądrego. Bez wątpienia kolejną linię dzielącą wyznaczały prawosławie, katolicyzm oraz kwestie unitów.

Ale Kozacy wcale nie byli forpocztą prawosławia. Miewali też kłopot przynależności: „żadne działanie Kozaków nie miało pobudek patriotycznych czy duchowych, jedynie tylko materialne” – sądził w XIX w. ukraiński kontrowersyjny pisarz, syn Kozaka, Pantełejmon Kulisz. Późniejsze badania wskazywały jednak, że Kozacy nie byli anarchiczną masą pozbawioną świadomości. Czuli się członkami ruskiego narodu prawosławnego. Ale także, jak widać w instrukcjach posłów skierowanych do króla Zygmunta III Wazy – „członkami Rzeczypospolitej-Ojczyzny”. Jak zauważa Chynczewska-Hennel, „wypada podkreślić, iż ówczesna szlachta ruska nie czuła się w żaden sposób powiązana z Wielkim Księstwem Moskiewskim”. Bajkę o Wielkorusach i Małorusach, czyli Rosjanach i ich małych braciach Ukraińcach, dośpiewano znacznie później, w okresie caratu. Była świetną przykrywką do rusyfikacji Ukrainy i prób jej wcielania do Rosji.

Co zatem wywoływało zrywy na Ukrainie, skoro szlachta tamtejsza i po części Kozacy czuli się Polakami pochodzenia ruskiego? Po zniszczeniu przez hetmana Mikołaja Potockiego sił kozackich pod Kumejkami w 1637 r. na Ukrainie nastał „złoty pokój”, który trwał do pamiętnego 1648 r. W tym czasie najszybciej rosły ukrainne prywatne królestwa: w województwie bracławskim 15 rodzin magnackich posiadało aż 85,9 proc. ziemi! Z tego Jerzy Zbaraski posiadał 32 proc.; innymi potentatami stali się Zasławscy, Kalinowscy, Daniłowicze. Na Bracławszczyźnie istniała względna równowaga pomiędzy latyfundiami polskimi i ruskimi, ale Polacy wykazywali większą dynamikę; odwrotnie niż na Kijowszczyźnie. Niezwykłą karierę majątkową robił kniaź Jeremi Wiśniowiecki, katolicki potomek prawosławnego rodu Zbaraskich: z 7552 dymów (chałup chłopskich) na Kijowszczyźnie urósł do 38 tys. dymów, ledwie w pięć lat!

Ale nadal argument o rzekomej dominacji Lachów na Ukrainie jest przesadzony, dominowali tam posesjonaci ruscy. Upada również argument o rzekomym ucisku i represjach wyznaniowych: wprawdzie przyrost liczby państwowych urzędników katolickich na Ukrainie był szybszy niż prawosławnych, ale został zahamowany i katolicy zrównali się z prawosławnymi w przededniu wybuchu wojny. Na dodatek na Naddnieprzu konflikt między zwolennikami unii brzeskiej (unitami) a prawosławnymi raczej zamierał, gdyż unia została tam praktycznie zniesiona w 1633 r.

Co innego kłuło szlachtę ruską i Kozaków w oczy: powoływanie koroniarzy na urzędy i królewszczyzny. Jeszcze bardziej stan rycerski, za jaki uważali się Kozacy, dotykało to, iż przed 1648 r. 30 proc. dóbr ukrainnych oddanych było w ręce bezwzględnych dzierżawców czy poddzierżawców, a na tym polu zdecydowanie przeważali Polacy. Stali się oni symbolami wyzysku, bowiem tak rozległy system arend funkcjonował w Rzeczpospolitej tylko na Ukrainie! Dopiero w czasach złotego pokoju 1638–1648, znacznie później niż na Mazowszu czy w Małopolsce, posesjonaci zaczęli powszechnie wprowadzać na Ukrainie gospodarkę folwarczno-pańszczyźnianą. Zaczął się nieznany dotąd nad Dnieprem wyzysk, z którym świadomość ukraińska nie była w stanie się pogodzić. „Kozackiej zaś wojny przyczyna była – ciążenie ich od panów ruskich zbyteczne” – pisał trafnie uczestnik wojny, towarzysz chorągwi pancernej Jakub Łoś.

Powoływani na określony czas arendarze wyciskali z powierzonych dóbr, ile się da, przyczyniając się do jeszcze większego wyzysku i poczucia skrajnej niesprawiedliwości. Na dodatek polscy dzierżawcy szlacheccy często na poborców podatków powoływali Żydów, szczególnie na arendy młynów, karczm, myt i ceł. Dzierżawy były terminowe, więc także starozakonni na ogół robili wszystko, by się wzbogacić. W tym łańcuszku chłopi i Kozacy zawsze byli na końcu.

Polska kolonizacja była sroga i bezlitosna. Widzieli to najwyżsi urzędnicy polscy, dalecy od uczucia litości dla plebsu, za to pełni obaw o panowanie Rzeczpospolitej na tych terenach, a więc i o własny los. Nawet hetman wielki koronny Mikołaj Potocki, zwolennik krwawej rozprawy „z hultajstwem”, prosił króla Władysława IV w liście z 1647 r., by surowym uniwersałem pohamował podstarościch i dzierżawców królewskich przed bezlitosnym gnębieniem Kozaków. W innym liście zalecał kanclerzowi Jerzemu Ossolińskiemu powołanie komisji do rozstrzygnięcia krzywd ukraińskich. Wstawiał się też za niejakim Bohdanem Chmielnickim u Aleksandra Koniecpolskiego w sprawie grabieży Subotowa przez Daniela Czaplińskiego.

Oczywiście kolonizacja, jak wszędzie, niosła ze sobą ogromne dobrodziejstwa rozwoju gospodarczego i kulturalnego. Jednakże chłopi i Kozacy nie stali się poprzez to beneficjantami ogromnej pracy kolonizacyjnej i de facto rozkwitu gospodarczego i kulturalnego Ukrainy, jakiego do tej pory kraj ten nie przeżył. Poczucie wyzysku i niesprawiedliwości drążyło Kozaków jeszcze w inny sposób. Pretendowali do roli stanu rycerskiego, tymczasem sejm w 1638 r. przyjął do rejestru podległego hetmanowi wielkiemu koronnemu tylko 6 tys. Kozaków, opłacanych przez skarb państwa, a resztę uznał „za chłopy obrócone w pospólstwo”. Nakładał się na to wyzysk ze strony samych pułkowników kozackich: zapędzali oni bowiem swych żołnierzy do prac polowych we własnych dobrach. Żołd prostych mołojców, 30 zł rocznie na jednego rejestrowego, ginął najczęściej w sakwach pazernych pułkowników. Historyk ukraiński, Michaił Hruszewskij, nazwał ich „kreaturami magnatów”, gdyż na ogół stawali po stronie polskiej. Współdziałali z polskimi urzędnikami i ich dragonami: „co by się któremukolwiek (...) spodobało, lub koń jaki dobry, lub oręże, albo co inszego zabierają, albo za półdarmo kupują” – skarżyli się Kozacy do króla Władysława IV 12 czerwca 1648 r.

Skarga była spóźniona, gdyż król już nie żył, a żaden pojedynczy Kozak nie miał szans na sprawiedliwość przed trybunałem, gdyż sądy sprawowali pułkownicy albo urzędnicy królewscy często o mentalności grabieżcy. Polskie władze nie pozostawały zupełnie bierne wobec naruszania prawa na Ukrainie. Np. hetman wielki koronny Koniecpolski w odpowiedzi na skargę Kozaków usunął pułkownika czehryńskiego Jana Zakrzewskiego z godności. Ale Koniecpolski, szanowany przez Kozaków, zmarł nieoczekiwanie w 1646 r. Mimo jego zabiegów, na Ukrainie narodziła się fatalna mentalność aprobująca przemoc, kłamstwo, łamanie prawa, zbrodnie, niedotrzymywanie jakichkolwiek zobowiązań – jako „naturalne” środki społecznego i politycznego działania. Ukraińcy zaczęli się dobrze czuć w bałaganie, lekceważeniu prawa, skrajnej nieufności: w tym, co potem z przesadą opisywał Władysław Łoziński w „Prawem i lewem”, dowodząc, że „krew tam tańsza od wina”.

Zaskakującą rolę w preliminariach nadciągającej wojny i powstania Chmielnickiego odegrał Czehryń. Stał się on miejscowością fatalną w dziejach polskich. Podstarościm czehryńskim był Daniel Czapliński, który w 1646 r. ukradł Chmielnickiemu żonę, zabrał chutor Subotów, wybatożył śmiertelnie syna Ostapa i nasłał morderców, zapewne niejakiego pana Daszewskiego, który zaciął pisarza wojsk zaporoskich szablą w głowę. Wedle relacji przyszłego hetmana kozackiego, uchroniła go misiurka.

W Czehryniu na miejsce Zakrzewskiego pułkownikiem został mianowany Stanisław Krzeczowski, kum chrzestny i przyjaciel Chmielnickiego. Krzeczowski, wraz z komisarzem królewskim Mikołajem Zaćwilichowskim i strażnikiem koronnym Samuelem Łaszczem, poręczył za uwięzionego Chmielnickiego, podejrzewanego całkiem słusznie o przygotowywanie spisku kozackiego. Dzięki takim referencjom, rada wojenna pod przewodem chorążego wielkiego koronnego Aleksandra Koniecpolskiego zwolniła z więzienia pisarza wojska zaporoskiego, który mógł snuć fatalny dla Polski spisek.

To w Czehryniu wreszcie 16 grudnia 1647 r. doszło do słynnej biesiady przygotowanej przez Chmielnickiego, podczas której spił swego druha, asawuła (odpowiednik namiestnika w husarii polskiej) pułku czehryńskiego, Iwana Barabasza. Następnie Chmielnicki wysłał jego szłyk (czapkę) i chustę do żony z poleceniem, by wydała listy królewskie do Kozaków. Kobieta listy wydała, a w niej były wyłożone słowa króla, by Kozacy gotowali się do wyprawy na Turcję. Chmielnicki dobrze o tym wiedział, gdyż uczestniczył w poselstwie do króla w kwietniu 1646 r. i był wtajemniczony w królewskie plany wojny z Turcją.

Mając w ręku dowód „woli króla” Chmielnicki – tuż po uczcie w Czehryniu – zbiegł na Niż z niektórymi Kozakami rejestrowymi. Ufortyfikował się na wyspie Buck na Dnieprze, zdobył Sicz i z listami królewskimi w ręku zaczął agitować mołojców za gotowaniem się na Turcję. Chmielnicki bowiem, jak się wydaje, nie tyle się wówczas buntował, ile czekał na rozkaz królewski podjęcia generalnego ataku na Turcję.

Ale rozkaz taki nie nadchodził; została jedynie powołana królewska komisja do rozstrzygnięcia spraw kozackich. Wtedy Chmielnicki zdecydował się na niezwykły krok: zawarł sojusz z odwiecznymi przeciwnikami, z Tatarami. Oznaczało to, że zdecydował się walczyć z Rzeczpospolitą. Wiedział, że porywając się w pojedynkę na jej potęgę, naraża się na los Nalewajki i Pawluka, natomiast w sojuszu z Tatarami armia kozacka nabierała niezwykłych walorów. Rozumowanie było trafne: okazało się, że walcząca znakomicie w taborze piechota zaporoska, wsparta ruchliwą jazdą tatarską, przez długi czas stała się nie do pobicia.

Wiosną stało się jasne, że Ukrainę ogarnia płomień buntu, który należało w polskim interesie jak najszybciej zagasić. 9 kwietnia 1648 r. hetman wielki koronny Mikołaj Potocki, by nie być oskarżonym o samowolę, powiadomił komisarza królewskiego, wojewodę bracławskiego Adama Kisiela o marszu na siły Chmielnickiego w celu zgniecenia rebelii. Co ciekawe, późniejszy przywódca ugrupowania „pokojowego”, prawosławny wojewoda Kisiel, wcale nie był za pokojem, lecz za zniszczeniem Kozaczyzny.

Rozpoczęła się wojna. 21 kwietnia 1648 r. hetman wysłał z Czerkas na Chmielnickiego swego syna, starostę niżyńskiego Stefana z trzema tysiącami doborowego wojska. W tym czasie Dnieprem płynęła trzyipółtysięczna dywizja Kozaków rejestrowych „pod pułkownikami Stanisławami”: Krzeczowskim, Górskim, Wadowskim.

Wedle prof. Wiesława Majewskiego plan był dobry, ale inni historycy na ogół krytykują rozdzielenie sił przez hetmana Potockiego, a nade wszystko brak rozeznania i wywiadu. Polacy nie dość że zostali zaskoczeni sojuszem kozacko-tatarskim, to ponadto zlekceważyli przeciwnika, nad którym hetman Potocki miał liczbową i z pozoru moralną przewagę, traktując ich jak buntowników. 29 kwietnia koło gliniastych Żółtych Wód, dopływu Ingulca, młodziutki Stefan Potocki natknął się na Tatarów, którzy ogarnęli jego straże boczne. Polacy zostali zaskoczeni obecnością Tatarów, nic też nie wiedzieli o sojuszu tatarsko-kozackim. W obozie polskim szacowano liczebność ordy na 12 tys.; w rzeczywistości Polaków usiłowało oskrzydlić 6–7 tys. ordyńców. Doszło do gwałtownych walk, ale Potocki nie zdołał odrzucić Tatarów. Miast wycofać się do Kryłowa, starosta jął się fortyfikować w błotach Żółtych Wód z pomocą Jana Fryderyka Sapiehy.

Wtedy Chmielnicki poprosił głównodowodzącego Tuhaj-beja, by zablokował siły polskie Tatarami, a sam ruszył na rejestrowych Kozaków. Był to blef, podobnie jak poprzednie szturmy mołojców na obóz polski, gdyż Chmielnicki miał wówczas jedynie około 800 Kozaków! Rejestrowi dali się łatwo przekonać zbuntowanym braciom do zdrady, wyrżnęli opornych dowódców i stanęli po stronie powstania.

Po pozyskaniu rejestrowych Chmielnicki wrócił pod Żółte Wody, gdzie oblężony, odcinany od pastwisk i wody, wygłodniały obóz polski bronił się jeszcze trzy tygodnie. 16 maja 1648 r., po złamaniu honorowej kapitulacji, podczas próby przedarcia się polskiego taboru, doszło do jego rozerwania przez Kozaków i Tatarów i zagłady całej dywizji młodego Potockiego.

Hetman Mikołaj Potocki, zaniedbując nadal wywiad, nie miał pojęcia, w jakich tarapatach znalazł się syn. Kiedy w końcu dowiedział się o jego losie pod Żółtymi Wodami, klęska ta była „dla niego tak wielkim zaskoczeniem, że przez kilka dni nie mógł się pozbierać” – ocenił autor monografii bitwy Witold Biernacki. 25 maja mógł stoczyć generalną bitwę z nadciągającymi mołojcami, ale „w dzień poniedziałkowy... nigdy szczęścia nie miał”, więc przełożył starcie na następny dzień. Podczas bitwy nie wykorzystał siły ciężkiej jazdy i spieszył ją do walki obronnej w taborze. Pod Krutą Bałką na tyły cofającego się polskiego taboru przedostał się chłopski pułkownik Maksym Krzywonos, rozerwał tabor, torując drogę Tatarom. Potocki, trzykrotnie ranny od szabli w głowę, wraz z hetmanem polnym Marcinem Kalinowskim dostał się do niewoli. Armia koronna na Ukrainie przestała istnieć.

Takiej klęski Rzeczpospolita nigdy od Tatarów i Kozaków nie doznała. Dramatyczne wieści nie dotarły do uszu króla Władysława IV, który zmarł 20 maja w Mereczu na Podlasiu tuż przed pogromem korsuńskim. Ukraina zaczęła odrywać się od Polski, a Chmielnicki stanął wobec dylematu, co począć ze zwycięstwem.
 

Polityka 21.2008 (2655) z dnia 24.05.2008; Historia; s. 74
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną