Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Na ubitej ziemi

Od najdawniejszych czasów pojedynki służyły wyłanianiu wodzów. Były także sposobem rozstrzygania konfliktów politycznych. Pozwalały na rozładowanie skrajnych emocji i agresji, były pokazem siły, dowartościowaniem się.

Filistyni stanęli przeciw Izraelitom. Zapowiadał się wielki rozlew krwi, gdy wystąpił filistyński Goliat: „wysoki na sześć łokci i jedną piędź". Oznaczałoby to, że mierzył 2,6 m! Zaproponował on stronie izraelskiej pojedynek z wybranym wojownikiem: „Jeżeli zdoła ze mną walczyć i pokona mnie, staniemy się waszymi niewolnikami, jeżeli zaś ja zdołam go zwyciężyć, wy będziecie naszymi niewolnikami i służyć nam będziecie". Po czym przez 40 dni rano i wieczorem wychodził do pojedynku, urągając Izraelitom, że są tak tchórzliwi, że nikt spośród nich nie ośmiela się stanąć do walki.

Do pojedynku wystąpił w końcu młodzian Dawid, pasący dotąd owce, zaprawiony w walce z lwami i niedźwiedziami porywającymi jego owieczki. Król Saul wątpił w jego możliwości, ale Dawida wspierała wiara, że Bóg Izraela nie pozwoli zwyciężyć niewiernemu. Goliat drwiąc z chłopaka uzbrojonego w kij zaczął biec z mieczem w ręku przeciw Dawidowi; ten wystrzelił w biegu z procy, trafił w czoło i zabił Goliata. Odciął mu też głowę. Męstwo popłacało: z czasem zostanie królem Izraela.

Homerycka „Iliada" to pokaz pojedynków. Najpierw wojny między Achajami a Troją usiłowano uniknąć poprzez pojedynek królewicza Parysa, który uprowadził Helenę, z jej spartańskim mężem, kochankiem Aresa, królem Menelaosem. Zwycięzca miał zabrać kobietę i skarby. Podczas pojedynku Menelaos był bliski wygranej, lecz oręż wojenny był wówczas kruchy: miecz króla spartańskiego rozpadł się na cztery kawałki na spiżowym hełmie Parysa. Ale Menelaos chwycił Trojanina za kitę hełmu i wlókł do swoich.

Zwycięstwu przeszkodziła Afrodyta, która otuliła Parysa obłokiem i wyniosła z pojedynku. Grecy i Trojanie musieli walczyć aż do tragicznego końca grodu króla Priama, odbywając także szereg pojedynków, jak choćby Hektora z Ajaksem i Patroklesem czy najsławniejsze starcie Achillesa z Hektorem.

Wedle Liwiusza, w czasach panowania trzeciego króla Tullusa Hostiliusza w VII w. p.n.e. Rzym prowadził wyczerpujące wojny z pobliskim polis Alba Iulia (dziś Castel Gandolfo). Żadna ze stron nie była w stanie pobić drugiej, więc król Alby zaproponował pojedynek. Mieli walczyć wyznaczeni wojownicy. Przeciw trzem braciom bliźniakom Kuriacjuszom z Alby stanęło trzech braci Horacjuszów. Kuriacjusze byli bliscy wygranej, ale zwyciężył ostatecznie Horacjusz, pozorując ucieczkę i bijąc po kolei osłabionych upływem krwi ścigających go Kuriacjuszy.

W 361 r. p.n.e. rzymski dowódca Tytus Manliusz stanął do decydującego pojedynku z wodzem Celtów, który ruszył do walki nago, jedynie z torquesem (forma naszyjnika) na szyi i naramiennikami, uzbrojony w dwa miecze i tarczę. Manliusz zdołał Celta zabić i zedrzeć mu torques, zyskując przydomek Torquatus. Bili się także królowie spoza świata rzymskiego. Podczas odwrotu wojsk Epiru w 276 r. p.n.e. król Pyrrus natknął się na wojska Mamertynów, czyli synów Marsa, zawodowych żołnierzy pochodzenia oskijskiego. Pisze Plutarch: „Król otrzymał ranę w głowę, co nie uszło uwadze Mamertynów. Wtedy to ogromnego wzrostu i postury żołnierz zaczął wyzywać króla na pojedynek, dodając przy tym: »Jeżeli jeszcze żyje?«. Rozwścieczony Pyrrus rzucił się na tamtego i powalił go jednym ciosem".

Przełomu w taktyce i strategii dowodzenia dokonał Hannibal. Jak mówi prof. Adam Ziółkowski z UW, geniusz Hannibala polegał nie tylko na umiejętnościach dowódczych, ale i na tym, że jako pierwszy przestał wystawiać się na niebezpieczeństwo, rozumiejąc, że od bezpieczeństwa wodza zależy los bitwy i całej operacji wojennej. Wprawdzie Hannibal dopuszczał do pojedynków, ale samych Rzymian między sobą...

W średniowiecznej taktyce walki, wraz z kształtowaniem się etosu rycerza, bitwy zaczęły przypominać serię pojedynków. „Konflikt zbrojny obu krajów w wyobraźni współczesnych jawi się jako rozszerzony pojedynek, czyli inaczej spór o charakterze usankcjonowanym normami prawnymi" - pisał Wojciech Iwańczak. W tworzącym się etosie pojedynek władców ma być sposobem na rozstrzyganie losów wojen. Chyba że siła wyższa przeszkodzi. Patron Czech święty książę Wacław zaproponował przeciwnikowi, także księciu, by dla oszczędzenia krwi wojowników zmierzyli się w pojedynku. Jednakże wskutek interwencji Bożej - jak wierzono - do starcia nie doszło.

„Kronika miasta Tours" z pocz. XIII w. podaje, że w 1063 r. zginął w Angers „Gotfryd z Preuilly, który wynalazł turnieje". Czy to on rzeczywiście wymyślił te zawody? Francuski historyk Jean Flori wskazuje na wcześniejsze ich pochodzenie. Zrobiły zawrotną karierę, jak zawody sportowe w XX w., gdyż stanowiły ekscytujące widowisko, a ponadto kanalizowały agresję i chęć walki. Turnieje związane były ściśle z chrześcijańskim etosem, przemieniającym na terenie „barbarzyńskiej Europy" dawne ludzkie bestie w skórach w rycerzy z ich kodeksem postępowania. Odtąd nie musieli oni czekać wojny: mogli się pojedynkować na turniejach i w popisach kawaleryjskich zwanych z niemiecka buhourt.

Od początku pojedynki bywały groźne: w 1095 r. zginął we Flandrii hrabia Henryk III von Löwen, trafiony kopią w samo serce; w 1175 r. został śmiertelnie ugodzony Konrad, syn margrabiego Miśni, wnuk Bolesława Krzywoustego. W 1194 r. koń władcy Austrii Leopolda V Babenberga podczas turnieju w Grazu przewrócił się, miażdżąc stopę diuka. Wdała się gangrena. Leopold V umierał ekskomunikowany, bez sakramentów. Dla ludzi średniowiecza było to wstrząsające. Ale nie na tyle, by przestali się bić w pojedynkach i na turniejach, mimo apeli i zakazów Kościoła.

Nie tylko rycerzy, ale i wielu królów ciągnęło do pojedynków. Pewnie działał tu nie tylko czynnik kulturowy etosu rycerza, ale też uzależnienie od adrenaliny, dającej poczucie pełni życia. W rzeczywistości „wybite zęby, połamane kości, kontuzje, stłuczenia i siniaki dla wielu rycerzy były często jedyną pamiątką po wielkich i słynnych w całej Europie turniejach" - pisze Dariusz Piwowarczyk.

Sławnym pojedynkowiczem był król Czech Jan Luksemburski (1296-1346), najbardziej bodaj znany błędny rycerz Średniowiecza. Jak donosi „Kronika Zbrasławska", król w pogoni za rycerskimi przygodami wpadał na kilka dni do Pragi - ale nie po to, by rządzić, lecz głównie by powalczyć na turniejach. W 1321 r. podczas pojedynku spadł z konia i został ciężko poturbowany. Było to miserabile spectaculum, z którego król wyszedł semivivus (półżywy) - czytamy w kronice.

Wypadek ten wzmocnił jednak u Luksemburczyka wolę walki: na turnieju w Burgundii trafił swego przeciwnika kopią w samo serce, więc było czym się radować i co opijać na ucztach. W 1332 r. pojedynek zaproponował Luksemburczykowi - poprzez herolda z nagim mieczem - inny władca, książę Brabantu i Limburgii, Jan. Jednakże król Czech kazał mu czekać trzy dni w deszczu i do walki z przemokłym do cna przeciwnikiem nie doszło.

Nie doszło też do pojedynku Kazimierza Wielkiego z Janem Luksemburskim. Mimo że ostatni Piast był koronowany na króla Polski, Luksemburczyk także mianował się polskim królem; istniał też spór o Śląsk. Kazimierz Wielki, uchodzący dotąd bardziej za miłośnika damskich wdzięków niż oręża, rzucił więc rękawicę królowi Czech (być może wiedział, że Jan Luksemburczyk oślepł). Do ekscytującego widowiska jednak nie doszło: Jan w odpowiedzi zaproponował Kazimierzowi Piastowi wyłupienie sobie oczu dla wyrównania szans.

Ryzykowne życie doprowadziło króla Czech do równie ryzykownej operacji oka, po której oślepł niemal zupełnie. Z rycerskiego trybu życia nie zrezygnował jednak: wziął udział w bitwie pod Crécy w 1346 r. machając na oślep mieczem przywiązany do dwóch innych rycerzy i tamże znalazł wreszcie śmierć w wieku 50 lat.

Obłęd turniejowego pojedynkowania się monarchów trwał i po upływie wieków średnich. W czerwcu 1559 r. król Henryk II Walezjusz, zakochany w Dianie de Poitiers, odziany w jej barwy biało-czarne, potykał się konno z trzema wysoko urodzonymi przeciwnikami. Wygrał te potyczki, po czym poprosił kapitana gwardii szkockiej Gabriela de Montgomery'ego o powtórną walkę. Dla okazania lekceważenia śmierci czy też zaimponowania ukochanej król szarżował z podniesioną przyłbicą. Montgomery mierzył świetnie, odłamek kopii wbił się w prawe oko króla i uszkodził mózg. Nie pomogło ścięcie czterech przestępców, aby na ich mózgach odtworzyć obrażenia króla i zaleczyć je. Henryk II umierał w straszliwych męczarniach, zresztą wybaczywszy Montgomery'emu.

Mniej więcej w tym czasie, bo w 1539 r., na drugim krańcu kontynentu walczył na kopie podczas uroczystości zaślubin młodziutki polski król Zygmunt August. Bił się z magnatem Ilią Ostrogskim. Nawet królowa Bona nie była w stanie zabronić pojedynku turniejowego synowi, który chciał udowodnić szlachcie, że nie jest chowanym we fraucymerze, ale wojennym panem. Ryzyko było ogromne, gdyż Zygmunt August był ostatnim Jagiellonem. Ale los czuwał nad nim: Ostrogski został zrzucony z konia i dotkliwie poturbowany. Po dłuższej chorobie zmarł 19 sierpnia 1539 r., zapewne wskutek obrażeń wewnętrznych.

Pojedynki stawały się z wolna wielkim widowiskiem, teatrem na żywo, na który wydawano krocie. Mimo że prof. Mirosław Nagielski sugeruje, że w czasach nowożytnych pojedynek władców jako próba rozstrzygnięcia konfliktów odchodził do lamusa, to nadal niektórzy królowie usiłowali w ten sposób wyrównywać swoje porachunki albo deficyty emocjonalne. Podczas słynnego pokojowego spotkania króla Francji Franciszka I Walezjusza z królem Anglii Henrykiem VIII Tudorem w Złotej Dolinie (na Błoniach Złotogłowia), między Calais a Adres, w 1520 r. doszło do niezliczonych pojedynków, w których obydwaj królowie wykazali niezwykłe męstwo i wychodzili zwycięsko. Franciszek „roztrzaskiwał włócznie jak trzciny ani razu nie chybił", a Henryk zajeździł sześć koni, „cały czas z uśmiechem na ustach (...) pozostając w szrankach dwie godziny" - czytamy w kronice. Gdy w końcu Franciszka I drasnął angielski rycerz Feston Brown, król Francji wyzwał króla Henryka VIII na walkę zapaśniczą. Wydawało się, że potężnie zbudowany Henryk Tudor ma większe szanse w walce z dość wiotkim, choć trzy lata młodszym, Franciszkiem. Zwyciężył Franciszek I, pokonawszy swego przeciwnika tzw. rzutem bretońskim. Obaj władcy walczyli też w zbrojach przez przegrodę. Żaden nie przegrał.

Pod przykrywką turniejów kryły się oczywiście poważne problemy polityczne, które obaj królowie usiłowali rozwiązać. „Ci monarchowie nie są ze sobą pojednani. Przystosowują się do okoliczności, ale serdecznie nienawidzą się nawzajem" - pisał świadek tego spotkania. To samo dotyczyło rycerstwa i gawiedzi z obu stron. Nic dziwnego, że Carolly Erickson, autorka biografii Henryka VIII, nazwała ósmym cudem świata to, że zwaśnione od wieków nacje nie pobiły się „na ostre".

Wraz z wprowadzeniem lekkiej dworskiej szpady w XVI w. pojedynki we Francji przybrały postać epidemii. Ginęły w nich tysiące szlachty! Nie był im przeciwny król Francji i Polski Henryk Walezjusz, sam szalejący ze swą szpadą w otoczeniu mignons (pieszczochów) po Krakowie i Paryżu.

Znacznie poważniej traktował pojedynki następca Walezego, polski żelazny król z węgierskiego Siedmiogrodu, Stefan Batory. Przepojony ideałami chrześcijańskimi, a jednocześnie wojenny pan, przed krwawą bitwą pod Szent Pal w 1575 r. proponował swemu przeciwnikowi, prohabsburskiemu Kasprowi Bekieszowi, pojedynek: „niech się wtedy zmierzy ze mną na rękę (...) a ktokolwiek padnie w tym pojedynku, ten z życiem i państwo utraci". Rzecz opisywał współcześnie żyjący Świętosław Orzelski. Bekiesz nie wyszedł jednak do pojedynku, więc zemsta Batorego była straszna; po wygranej bitwie dowódców powiesił, a żołnierzom kazał obciąć nosy.

W wielkich wojnach Rzeczpospolitej z Moskwą (1577-1582) dochodziło do wzajemnych połajanek i wyzwisk władców. Iwan Groźny zarzucał królowi polskiemu, że jest wybrany nie z woli Boga, lecz „buntowniczych ludzi", i że nie ma uczuć chrześcijańskich dla swych poddanych. Odpowiedź Batorego i Jana Zamoyskiego (w lipcu 1581 r.) brzmiała: „Ty kacie narodu ludzkiego (...) który poddanym swoim jako bydlętom, nie jako ludziom rozkazujesz", po czym Batory wyzwał Iwana IV na pojedynek. „Usiądź na swój koń, a porozumiemy się między sobą o czasie i miejscu (...) sami ze sobą uczyniwszy dwa, tak mniej krwie chrześcijańskiej będzie przelano".

Iwan nie podjął rękawicy. Później pod Pskowem rosyjski komendant miasta Iwan Szujski napisał obelżywy list do hetmana Zamoyskiego i wyzwał go na pojedynek. Hetman pojechał na wyznaczone pole, ale Szujski nie zjawił się.

Jeszcze Zamoyski będzie pozywać na pojedynek Karola Sudermańskiego, wuja króla Zygmunta III Wazy, by rozstrzygnąć wojnę w Inflantach. Sudermańczyk, zresztą niezwykły prostak w obyczajach, prychnął, że nie będzie się bił z kimś niżej urodzonym. Natomiast zaproponuje pojedynek młodemu siostrzeńcowi: dla Zygmunta Wazy z kolei jego wuj, bez dynastycznej krwi w żyłach, nie był stosownym partnerem do pojedynku.

Pojedynkował się też słynny na całą Europę kandydat do korony polskiej Bogusław Radziwiłł, zdrajca z sienkiewiczowskiego „Potopu". W 1642 r. stoczył słynny pojedynek z synem para Francji płk. Henrykiem Talmotem. Panowie pokłócili się o miejsce przy boku Elżbiety, córki elektora Palatynatu, którą Radziwiłł skutecznie adorował. To już nie była pijacka rąbanina, lecz ceremonialna walka. Gdy okazało się, że szpada Bogusława jest o pół stopy dłuższa, ofiarował ją Francuzowi. Ten jednak odmówił. Walczyli na koniach, z pogardą śmierci, odziani jedynie w kaftany. Radziwiłł był szybszy, a raczej miał więcej szczęścia. Trafiony w bok zdołał zadać sztych na rękę Talmota, rozpruwając mu żyły.


Plaga pojedynków nie ominęła też czasów najnowszych; roiło się od nich w czasach II Rzeczpospolitej; dotąd są one dozwolone w formie tzw. menzury (tylko na broń białą) w krajach niemieckich. Gdy zbrakło królów, wyzywano głowy państwa. Zaszczyt ten spotkał np. Józefa Piłsudskiego, którego wyzwał na pojedynek gen. Stanisław Szeptycki. Piłsudski wyzwania nie przyjął. Wiedział bowiem, że w istocie pojedynek niczego nie załatwia poza rozładowaniem emocji. Już chyba mimo wszystko lepsze są pyskówki; przynajmniej nikt nie ginie.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną