Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Papież, bohater kina

Od Zanussiego do Adamczyka. Przypominamy filmy o człowieku „z dalekiego kraju”

Kadr z filmu „Karol. Papież, który pozostał człowiekiem” Giacomo Battiato z Piotrem Adamczykiem w roli tytułowej Kadr z filmu „Karol. Papież, który pozostał człowiekiem” Giacomo Battiato z Piotrem Adamczykiem w roli tytułowej materiały prasowe
Filmów fabularnych o Janie Pawle II powstało mnóstwo – jednych lepszych, innych gorszych. Trudno jednak wymagać, aby w tak krótkich fabułach zawrzeć całość dokonań człowieka, który uważał się za narzędzie Boga.

Dla Polaków Jan Paweł II był przede wszystkim wielkim rodakiem, i tak go portretowała większość dokumentalistów, koncentrując się na „polskim aspekcie” jego pontyfikatu: na pielgrzymkach do ojczyzny, słowach kierowanych do Polaków i roli, jaką odegrał w przełomowych dla kraju momentach. Dokumentów poświęconych papieżowi powstało mnóstwo. Nie sposób ich wszystkich zliczyć. Znacznie mniej wyreżyserowano fabuł.

Pierwszym filmem fabularnym próbującym zmierzyć się nie tyle z fenomenem pielgrzymek, nauczania i pontyfikatu Jana Pawła II, co z jego drogą na Piotrowy Tron, był epicki dramat „Z dalekiego kraju” Krzysztofa Zanussiego, nakręcony w 1981 roku (w koprodukcji polsko-włosko-brytyjskiej).



Zanussi postawił sobie za cel przybliżenie zagranicznemu widzowi skomplikowanego tła, społeczno-historycznego kontekstu, w jakim dojrzewał, wychowywał się i podejmował życiowe decyzje Karol Wojtyła. Jak trafnie zauważono, reżyser podążył ścieżką wytyczoną przez Andrieja Tarkowskiego w jego słynnym „Andrieju Rublowie”. Jak informował producent, „biograficzna opowieść o wybitnym człowieku stała się pretekstem do nakreślenia epickiej panoramy losów narodu od lat dwudziestych do osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Przyszły Jan Paweł II pojawił się w niej ledwie kilkakrotnie. Kamera ujmowała grającego go aktora w dalekich planach lub odwróconego. Jedynie we fragmentach dokumentalnych widz miał okazję ujrzeć Ojca Świętego w całej okazałości”.

W 1984 roku na pomysł nakręcenia dwuipółgodzinnego widowiska telewizyjnego „Papież Jan Paweł II” wpadli Amerykanie. Reżyserią zajął się Herbert Wise, rolę JP2 zagrało dwóch aktorów: zasłużony Brytyjczyk Albert Finney (m.in. „Pod wulkanem”, „Duża ryba”) oraz, w roli młodego Wojtyły, Michael Crompton. Zrealizowana po bożemu filmowa biografia ukazywała kolejne etapy: działalności Polaka od czasów okupacji po znajomość z kardynałem Wyszyńskim, wspieranie opozycji i konklawe.



Moda na filmy o papieżu wybuchła na dobre dopiero po śmierci Jana Pawła II. Realizowane w ekspresowym tempie przez zachodnie stacje telewizyjne (w koprodukcji z Polską) filmy papieskie: „Karol. Człowiek, który został papieżem”, „Karol. Papież, który pozostał człowiekiem” Giacomo Battiato z Piotrem Adamczykiem w roli tytułowej oraz „Jan Paweł II” Johna Kenta Harrisona z Jonem Voightem były w Polsce wyświetlane w kinach i osiągnęły znakomite rezultaty (każdy tytuł zobaczyło powyżej 1,5 mln widzów).

 

Artystyczna jakość tych filmów wspieranych kosztowną kampanią medialną pozostawiała na ogół wiele do życzenia. Przeważała opinia, że są to dzieła raczej słabe i zaskakująco mało religijne. Bo uprawiały hagiografię, grzeszyły łopatologią, wdzięczyły się tanim hollywoodzkim sznytem, co pozbawiało je znaczeń. Uproszczone i skrojone pod gust przeciętnego odbiorcy były wydarzeniami bardziej społecznymi niż artystycznymi. Ale Polaków niecierpliwie oczekujących na przyspieszenie procesu kanonizacyjnego i zachwyconych premierami kolejnych filmów o słowiańskim papieżu bynajmniej to nie zrażało.



Sporo obaw budziła rola Piotra Adamczyka, naturalnie i przekonywająco grającego młodego Wojtyłę, przed którym stanęło ambitne zadanie wcielenia się również w schorowanego, uginającego się pod brzemieniem słabości, walki z nowotworem, chorobą Parkinsona i skutkami zamachu z roku 1981 współczesnego świętego. Charakteryzacja nie mogła rozwiązać wszystkich problemów, na szczęście Adamczyk podołał wyzwaniu i stworzył dojrzałą kreację, może nawet lepszą od tej, która była dziełem samego Voighta. Świetnie naśladował gesty starego papieża, znajdując odpowiedni ton, by oddać jego niesłabnącą energię, wolę życia i żarliwą wiarę. Pochwały, jakie zebrał, oraz powodzenie tych filmów świadczyły niewątpliwie o objawiającej się potrzebie głębszych przeżyć duchowych w polskim społeczeństwie.

Powściągliwość, poprawność polityczna oraz przemilczenie skomplikowanych kwestii na styku teologii, etyki i polityki – to zdecydowanie najsłabsza strona filmów tego nurtu, które mimo to ogląda się z ogromnym wzruszeniem. Choć ich autorzy deklarowali, że praca nad nimi była nieustanną modlitwą i nic poza pragnieniem powiedzenia prawdy nimi nie kierowało, trudno jednak nie odnieść wrażenia, że przyświecał im jeszcze inny, dodatkowy cel. Chodzi o zmianę wizerunku Kościoła katolickiego, któremu wciąż zarzuca się szerzenie antysemityzmu i wytyka obyczajowe skandale. Temu chyba służy przesadnie wyeksponowany w „Janie Pawle II”  wątek przyjaźni Karola Wojtyły z Jerzym Klugerem (występującym pod pseudonimem Roman), synem zwierzchnika wadowickiej gminy żydowskiej, z którym przy watykańskim stole z kremówkami papież omawia kwestię historycznego pojednania z judaizmem, a także przypomnienie afery księży pedofilów w Stanach i ostrej na to reakcji papieża.

Ciekawym głosem okazał się amerykańsko-litewski dramat „Jan Paweł II: Nie lękajcie się” w reżyserii Jeffa Blecknera z Niemcem Thomasem Kretschmannem, który wcześniej zapisał się świetną rolą kapitana Wehrmachtu w „Pianiście” Polańskiego. Film kreśli uniwersalny portret wielkiego człowieka, Polaka, ale też głowy Kościoła katolickiego. Zebrał na Zachodzie przychylne recenzje, ale polscy internauci byli bezlitośni. Obraz do tego stopnia ich zdenerwował, że z lubością zajęli się wytykaniem popełnionych przez realizatorów błędów. Oto niektóre: pierścień papieski na palcu kardynała Wojtyły podczas konklawe, msza święta w trakcie wizyty w Polsce kręcona w Ostrej Bramie, pasterka filmowana wiosną/latem, papież chwalący komunizm.



W 2006 roku powstał jeszcze w Niemczech pod sensacyjnym tytułem „Karol Wojtyła - tajemnice papieża”, godzinny dramat telewizyjny w reżyserii Gero von Boehma, starający się naświetlić kulisy i wkład papieża w rozmontowanie sowieckiego systemu. Na ekranie pojawiają się przywódcy polityczni tamtego czasu grani przez aktorów. Od Gorbaczowa i Jaruzelskiego po Kohla i Kissingera. W Wojtyłę wcieliło się dwóch aktorów: Michael Mendl oraz Devid Striesow.

Oczywiście trudno wymagać, aby w tak krótkich fabułach zawrzeć całość dokonań człowieka, który uważał się za narzędzie Boga, modlił się o nadnaturalną interwencję i którego posłannictwem było szerzenie ewangelii miłości oraz budowanie bardziej pokojowego świata. Żywot papieża pielgrzyma, który wywołał rewolucję sumień, był nazywany Maratończykiem Bożym i stał się niekwestionowanym, globalnym autorytetem, jawi się w twórczości filmowców skromnie i nadspodziewanie prosto. Czy można zatem uznać je za wydarzenie?

Pod jednym względem tak. Oprócz przypomnienia części zasług papieża dzięki nim widzowie całego świata zobaczyli go w sytuacjach całkiem prywatnych, nierzadko intymnych, jakiego nigdy nie znali: słabnącego, zmagającego się z chorobą Parkinsona i słabościami ciała, które powoli stawało się jego więzieniem. Wprawdzie w żadnym z tych filmów nie zostaje przytoczone słynne zdanie francuskiego dziennikarza Andre Frossarda: „To nie jest papież z Polski – to jest papież z Galilei”, jednak od początku jest jasne, że o taki wizerunek w nich chodzi. Na przykład scena agonii w dramacie Harrisona, kiedy leżąc na łożu śmierci, Jan Paweł II ma lekko zaczerwienione dłonie, jakby pojawiły się na nich stygmaty – mówi bardzo wiele. Czy, tak jak Bóg, Jan Paweł II nie chciał swoim cierpieniem zbawić świata?

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną