Niektórzy praktycy jedyny ratunek widzą w przejściu na ustrój kanclersko-parlamentarny, z wyborem prezydenta przez Sejm i Senat. Rzecz jednak nie w przepisach, a w charakterze narodowym. Opowiadałbym się raczej za opinią konstytucjonalisty, prof. Stanisława Gebethnera, który przypomniał, że we Włoszech (często gorzej jeszcze skłóconych niż Polska) parlament wybierał prezydenta w 24 turach głosowania. Metoda ta nie uchroni przed konfliktami na szczytach władzy. Podział władz, wzajemne ich kontrolowanie, to istota demokracji. Konstytucja polska wbrew pozorom jest jasna: nakłada na prezydenta obowiązek współdziałania z rządem. Jak ten obowiązek wykonywać? To cała sztuka.
Znamienną radę daje zza grobu sam marszałek Piłsudski. Wacław Jędrzejewicz („Kronika życia...”) pisze, że Marszałek przed wyborem prezydenta, publicznie ostrzegał posłów i senatorów przed następstwami. Prezydent, przytaczam w skrócie, z natury rzeczy musi polegać na pracy „osobistej”, a spotyka się z „pracą kolegialną„. Z tych różnych metod pracy wynikają – jak to Marszałek elegancko formułuje: „nieuniknione konflikty i tarcia”. No to pytają go, jak je rozwiązywać? Wszystko – mówi – „zależy od osobistego charakteru prezydenta”. Komentarz Wielkiego Marszałka jest dla prezydenta surowy: „Na to trzeba zwrócić baczną uwagę przy jego wyborze”. Rada trochę spóźniona, ale może przyda się przy następnych wyborach. Bez zmiany konstytucji.