Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Rezerwowy

Bielecki Jan Krzysztof

Jan Krzysztof Bielecki jako prezes banku Pekao SA... Jan Krzysztof Bielecki jako prezes banku Pekao SA... Maksymilian Rigamonti / Reporter
Od 12 stycznia jest człowiekiem wolnym z zakazem zatrudnienia przez rok w biznesowej konkurencji. Czy więc wróci do polityki?
... i jako premier podczas posiedzenia rządu w styczniu 1991 roku. Z lewej ówczesny prezydent Lech WałęsaTomasz Wierzejski/Reporter ... i jako premier podczas posiedzenia rządu w styczniu 1991 roku. Z lewej ówczesny prezydent Lech Wałęsa

Paleta stanowisk, na których zobaczono go w chwili, gdy rozeszła się informacja o jego rezygnacji z funkcji prezesa Pekao SA, była właściwie nieograniczona. Premier, może nawet kandydat PO na prezydenta, szef NBP, członek Rady Polityki Pieniężnej, szef dowolnej instytucji finansowej, a także wielu innych, krajowych i zagranicznych. – Kiedyś widziano mnie jako prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej, a więc jestem wyraźnie w trendzie wzrostowym – śmiał się Bielecki.

Sam o sobie często mówił, że w gruncie rzeczy jest szczęściarzem. Nie tylko dlatego, że wypadło mu żyć w czasie wielkiej i fascynującej transformacji i stanąć na czele rządu w roku 1991, który dla tej transformacji był być może najtrudniejszy i kluczowy. – Prawdziwy kryzys to był w 1991 r. – powtarzał, gdy pod koniec 2008 r. świat zaczęły ogarniać paniczne nastroje kryzysowe, padały banki, a rządy asygnowały setki miliardów dolarów na podtrzymywanie produkcji. – Wtedy Polska była bankrutem i właściwie wielkość zadłużenia nie miała aż tak wielkiego znaczenia, bo i tak nikt nie chciał z nami rozmawiać. Problemem było to, czy wiceminister finansów Elżbieta Suchocka zwiąże koniec z końcem, czyli czy sterując ręcznie przelewami zdąży kwoty, które wpłynęły rano, przekazać w południe na wypłaty mające nastąpić następnego dnia.

Uważa się za szczęściarza także dlatego, że życie nieustannie stawiało mu nowe i ciekawe wyzwania. Począwszy od doświadczeń zdobytych przy budowie wielkiej rury w Związku Radzieckim, gdzie zobaczył to cudowne marnotrawstwo roboty na państwowym. Koszty nieważne, miało być 340 km rury i już. Poprzez przejście na prywatne (lata 80.), czyli na ciężarówkę (stopień zużycia 70 proc.) kupioną wspólnie z kolegą Sebastianem Markiewiczem, która miała opozycjoniście – bez zatrudnienia, a tylko z topniejącymi zasobami zarobionymi w ZSRR – dać środki na utrzymanie.

Ciężarówka dała mu też poczucie wolności oraz ciekawe obserwacje psychologiczne. Sebastian, który zaryzykował najwięcej, bowiem ku rozpaczy rodziny sprzedał wszystko, co miało wartość, aby zgromadzić większość pieniędzy na zakup grata (350 tys. zł na ówczesne pieniądze), z każdym dniem się zmieniał. Jeszcze nie przedsiębiorca, ale już człowiek na swoim, mający warsztat pracy na własność i odzyskujący poczucie dumnej niezależności.

Tę przemianę Bielecki bardzo dobrze pamięta: w sposób naturalny prowadziła w kręgi ówczesnej politycznej opozycji. W podziemnej Solidarności był jednym z organizatorów tak zwanego kontrwywiadu, czyli podsłuchiwania i rozszyfrowywania milicyjnych rozmów, łącznikiem merytorycznym Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej Solidarności (ogólnopolskiej struktury konspiracyjnej działającej w latach 1982–87) z regionu gdańskiego. Nawiązał też łączność z rodzącym się środowiskiem gdańskich liberałów, skupionych wokół Janusza Lewandowskiego i Jana Szomburga, które stało się jednym z najbardziej znaczących środowisk politycznych w kraju, gdzie tradycji liberalnych zbyt wiele nigdy nie było.

Dość szybko w tym środowisku dokonał się wyraźny podział ról – od polityki był Donald Tusk, którego zdolności i polityczną intuicję Bielecki bardzo wcześnie docenił, od ideologii – Janusz Lewandowski, który czytał te wszystkie teoretyczne książki, pisał pracę doktorską, kreślił metody przyszłej prywatyzacji, a Bielecki, najogólniej rzecz ujmując, stał się specjalistą od organizacji. Z taką reputacją został posłem do Sejmu kontraktowego (ludzie, co wy robicie, ja jestem poważny facet – argumentował, gdy go typowano na posła), wreszcie premierem.

Ciastko u Kaczyńskiego

Już po rezygnacji z funkcji prezesa Pekao SA Jan Krzysztof Bielecki nadal podtrzymuje, że jest szczęściarzem. – Moja rezygnacja nie ma nic wspólnego z polityką, a przecież otwiera mi tyle nowych opcji, także politycznych. Na razie mam czas na czekanie, mniej więcej rok. Rzadko kto ma taki luksus.

Ilość komplementów, jaką zebrał, może oszałamiać. Tym bardziej że był szefem banku, a bankowcy po kryzysie raczej znaleźli się pod nieprzychylnym ostrzałem. Tymczasem nawet Jarosław Kaczyński uznał, że Bielecki byłby lepszym premierem niż Donald Tusk, bowiem nie ma za sobą zwarć z Lechem Kaczyńskim i porozumienie się z nim byłoby łatwiejsze.

Może. Jest w historii liberałów zapisana taka scena, kiedy toczą się negocjacje w sprawie składu rządu Bieleckiego i Porozumienie Centrum stawia swoje warunki, bowiem Kaczyński uważał, że to wyłącznie on rozdaje karty, że to będzie jego rząd. Dał więc Bieleckiemu listę nazwisk do wykorzystania. Był na niej Maciej Zalewski, który miał zostać wiceministrem w Urzędzie Rady Ministrów, kierowanym przez liberała Krzysztofa Żabińskiego.

Tymczasem, jak opowiada Bielecki: „Przylatuje do mnie Żabiński i mówi: Słuchaj, z nim nie można wytrzymać, on za chwilę rewolucję zrobi. Ja mówię: Jak się nie da wytrzymać Krzysiu, a ty tu rządzisz, to go nie mianujemy. Kiedy Kaczyński się o tym dowiedział, wezwał nas, jako poważny szef kancelarii prezydenta Wałęsy, na rozmowy do willi w tym kompleksie militarno-administracyjnym Klonowa-Parkowa. Siedzieliśmy przy stole: Tusk, Żabiński i ja. Ja już teoretycznie byłem premierem, a Kaczyński, że tylko z jego poparciem możemy rządzić, że co ja sobie właściwie myślę. Żabiński odpowiedział w stylu niekonwencjonalnym, że ten Zalewski jest beznadziejny czy coś takiego. Zapanowała atmosfera totalnej wrogości. Zapadła zupełna cisza, bo w zasadzie nic już nie można było powiedzieć. W końcu odezwał się Kaczyński: No, jeżeli tak, to radźcie sobie sami, ja już wam dziękuję, idźcie do domu. Znowu zrobiła się cisza. I wtedy ja mówię, no tak, to jeszcze zjem jedno ciasteczko albo dwa, a potem faktycznie pójdziemy… I spokojnie przez 15 minut grobowej ciszy jadłem sobie te ciasteczka, popijając kawą. A Kaczor siedział naładowany…”. *

Czy Bielecki jedząc te ciasteczka atmosferę rozładował do końca, nie wiadomo. W każdym razie udało mu się stworzyć rząd w gruncie rzeczy mało partyjny, w którym PC miało ograniczone znaczenie, większą rolę odgrywali liberałowie, którzy po prostu zechcieli do tego rządu wejść. A miał to być gabinet przejściowy, na kilka miesięcy, a może nawet na kilka tygodni, do pierwszych całkowicie wolnych wyborów, które by przypieczętowały „przyspieszenie”. Dymisję złożył Tadeusz Mazowiecki, dawni koledzy z Solidarności byli poranieni po kampanii wyborczej i poprzedzającej ją wojnie na górze. Najważniejszą sprawą wtedy była obecność Leszka Balcerowicza w nowym rządzie (czego chciał także prezydent Wałęsa). To się akurat udało, choć nie bez próby sił, podczas której Balcerowicz próbował stworzyć sytuację, że on będzie zajmował się gospodarką, a Bielecki tą całą resztą, głównie sferą budżetową. Szybko jednak stosunki stały się partnerskie.

„Do Balcerowicza miałem wielki szacunek, wiedziałem, co on robi, i wyobrażałem to sobie tak: jeżeli jest taka sytuacja, że trzeba ze trzy miesiące porządzić, to niech on dalej robi swoje, ja wymyślę kilka szybkich posunięć, ożywimy inwestycje zagraniczne, bo mieliśmy już prawie napisany projekt ustawy o spółkach z kapitałem zagranicznym, zrobimy kilka posunięć na pograniczu mikro i makrogospodarki, i nas wygonią…”.

To poczucie tymczasowości, czasem przypadkowy skład rządu oraz, nie ma co ukrywać, pewien kompleks – że oni z Gdańska, a Warszawa czy też, jak mówiono, warszawka słabo ich akceptuje – był przez jakiś czas widoczny. Nawet ich pocieszano: chłopcy, nie przejmujcie się, że jesteście z Gdańska, to nie jest jeszcze dramat, prawdziwe kłopoty zaczną się, gdy pojawią się ci z Rzeszowa.

Bielecki był premierem od stycznia do grudnia 1991 r. Ale jakiejś legendy rządu Jana Krzysztofa Bieleckiego nie pozostawił, chociaż, jak to z poszczególnymi gabinetami bywa, im dalej, tym oceny lepsze, a przynajmniej widać bilans dokonań, który jak na niespełna rok rządzenia bez parlamentarnego zaplecza (formalnie trzech posłów w Sejmie i poparcie prezydenta Wałęsy) jest imponujący. – Wyrwać Polskę ze Wschodu i przesunąć nieodwracalnie na Zachód – to było główne przesłanie tego gabinetu. I trzeba to było robić w warunkach ekstremalnych – załamania budżetu, ponad dziewięciu tysięcy strajków, w tym generalnego, kiedy to praktycznie cała Polska stanęła.

Piłka po rządzie

Bielecki mówi dziś, że premierowanie dało mu wielkie doświadczenie działania pod nieustanną i rosnącą presją (czasu było tak mało, że nawet piłkarski krótki trening odbywał się tylko raz w tygodniu po posiedzeniu Rady Ministrów). I pod tą presją odbywały się negocjacje w sprawie redukcji polskiego zadłużenia zagranicznego, ostatecznie zlikwidowano RWPG (a była to inicjatywa Polski wsparta przez Węgrów), rozwiązano Układ Warszawski, a w Nowym Jorku Bielecki jako pierwszy polityk powiedział, że Polska chce do NATO. Zaawansowano rozmowy w sprawie wycofania wojsk radzieckich z Polski, budowano pierwsze instytucje finansowe nowego porządku gospodarczego – powstała warszawska giełda, na której skromnie notowano wówczas ledwie pięć spółek, ale już notowano, z NBP wydzielono odrębne banki, czym rozpoczęto przekształcenia sektora finansowego. Polska pierwsza na świecie uznała niepodległość Ukrainy. Długo by wyliczać. Przy okazji bilansowania 20-lecia niepodległej RP Jan Krzysztof Bielecki mówił o tym także na łamach „Polityki” (nr 5/09).

Bielecki jako premier pamiętany jest z kilku zdań i kilku zachowań, które w ówczesnej rzeczywistości nie miały precedensu. Ten „brodaty szczeniak”, jak o sobie mówił, był rzeczywiście niebanalny. O prymasie Glempie zdarzyło mu się powiedzieć „pan prymas”, wywodzącego się ze środowisk katolickich wiceministra zdrowia Kazimierza Kaperę zdymisjonował natychmiast, gdy ten publicznie powiedział, że homoseksualizm jest zboczeniem. Wychodząc z Ursusa, który był jeszcze potężną fabryką zatrudniającą tysiące ludzi, sposób zarządzania nią uznał za sabotaż, a w Davos stwierdził, że gospodarcze straty Polski w okresie komunizmu są większe niż te poniesione podczas II wojny światowej.

W ówczesnych klimatach, przy rosnącej roli Kościoła, o którego przychylność politycy zabiegali, w którym widziano ważny czynnik sprawczy polskich przemian na drodze do niepodległości, przy odradzającej się i rosnącej w siłę partii postkomunistycznej było to dobrowolne wystawienie się na strzały ze wszystkich możliwych kierunków. Tymczasem Bielecki robił to wszystko z wielką naturalnością, po prostu nazywał rzeczy po imieniu i podejmował decyzje, które dla niego były oczywiste i konieczne, a za którymi nie kryły się skomplikowane kalkulacje polityczne.

Kapera musiał odejść, bo jego prywatne poglądy na temat homoseksualizmu nie mogły się przekładać na politykę państwa i nie powinny być nawet publicznie wypowiedziane. W Ursusie był sabotaż, bo czy jest do pomyślenia, aby bankrutująca fabryka planowała produkcję większej liczby silników, niż cała Europa produkuje traktorów?

Jak przyznaje, właśnie po wizycie w Ursusie, gdzie zobaczył pełny surrealizm gospodarczy, po raz pierwszy poczuł się bezradny wobec rzeczywistości. „Siedziałem w pracy, chyba do czwartej rano nie mogąc dojść do siebie i po raz pierwszy uruchomiłem »rezerwy Mazowieckiego«, które stały w barku nigdy wcześniej nieruszane” – powie po latach. Może też bronić tego, co powiedział w Davos, o co wybuchała wielka awantura. Ma to dokładnie policzone. Ile moglibyśmy dostać z planu Marshalla, w jakim tempie moglibyśmy się rozwijać bez kontrybucji na rzecz ZSRR, bez wygrywania „bitew o handel” i wielu innych doktrynalnych absurdów. Może to wszystko było mało polityczne, ale – jego zdaniem – prawdziwe.

Bielecki nigdy nie był politykiem partyjnym. To dlatego szefem Kongresu Liberalno-Demokratycznego został Donald Tusk, choć Bielecki jako coraz bardziej popularny premier wydawał się kandydatem na szefa partii znakomitym. Miał już nazwisko, w przeciwieństwie do Tuska, który w trampkach przychodził do Urzędu Rady Ministrów. To Bielecki powiedział, że szefem partii będzie Donald i w tym sensie jest ojcem chrzestnym całej kariery obecnego premiera, którego zawsze wspierał.

Wyjąwszy może kampanię wyborczą z 1991 r., kiedy to namówiony wziął wprawdzie udział w kilku wiecach KLD, ale jako premier przed samymi wyborami obciął emerytury i nie wypłacił sferze budżetowej należnych podwyżek. Nie pozostało to bez wpływu na wyborczy wynik partii. Miało być 15 proc. poparcia, a było niecałe 8 proc., skończył się sen o potędze i możliwość pozostania na stanowisku premiera po wyborach.

„Ja w ogóle nie cierpiałem partii, które w dodatku mają jakieś ścisłe ideowe oblicze i prowadzone są w sposób zorganizowany. Wydawało mi się od czasów komunistycznych, że do żadnej organizacji nie będę należał. Nawet wcześniejsze formy bytowania liberałów to były bardziej stowarzyszenia obywatelskie niż partie” – mówił Bielecki na początku lat 90.

Slalom po układzie

Dlatego obecnie, gdy tyle mówi się, że mógłby zostać premierem, on sam zadaje sobie pytanie – na ile w ogóle nadaje się do dzisiejszej partyjnej polityki, która mówi już zupełnie innym językiem, której cele nie zawsze są wyraźne, gdzie dominuje już nie merytoryczny spór, ale zwykła pyskówka, często na pomówienia.

Sam tego zresztą doświadczył po rezygnacji z funkcji prezesa Pekao SA, kiedy to poseł Paweł Poncyljusz z PiS, mimo natychmiastowych sprostowań Komisji Nadzoru Finansowego, publicznie oznajmiał, że Bielecki ma coś za uszami, bo dostał zakaz pełnienia funkcji w bankach. – W Wielkiej Brytanii ktoś złapany na tak oczywistym kłamstwie na jakiś czas wypada z polityki, ale u nas nie ma żadnych standardów, każdy może o każdym powiedzieć wszystko i jeszcze będzie pożądanym gościem we wszystkich telewizjach i radiach. Z takich zachowań też bierze się moja niechęć do polityki – mówi b. premier i ciągle jeszcze prezes banku.

Czy gdyby Bielecki (oczywiście po ewentualnym zwycięstwie Donalda Tuska w wyborach prezydenckich) został premierem, na którą to funkcję wielu go typuje, da sobie radę z politycznym zapleczem? Czy umiałby się poruszać wśród tej gry ambicji różnych frakcji i jeszcze dogadywać się z ewentualnym koalicjantem? To nie są wprawdzie te czasy, kiedy kierowany do Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju pytany był przez posłów PSL, jakie obce interesy reprezentuje, ale i teraz część ludowców wyraźnie się zjeżyła na pomysł – Bielecki premierem, bo przecież to liberał.

Wracałby z innego politycznego świata. Czas jego polityki skończył się gdzieś w okolicach 1993 r., kiedy to partie stały się zespołami osób liczących w znacznej mierze na zatrudnienie socjalne, na stanowiska, wpływy w gospodarce, mediach, instytucjach państwa, gdzie interes partyjny wyparł pojęcie misji publicznej i służby państwowej. Z tego punktu widzenia obecna rola Jana Krzysztofa Bieleckiego jest nadzwyczajnie wygodna. Ma duży wpływ na bieżącą politykę, a także na jej kształt długofalowy. Może trochę przesadza, gdy mówi, że przychodzi tylko wtedy, gdy jest zapraszany, i odpowiada tylko na pytania, które mu się zadaje, ale faktem jest, że doradza w sprawach strategicznych.

Gdy powstawał rząd Donalda Tuska, wiadomo było, że jednym z priorytetów będzie odbudowanie pozycji Polski w Unii, do tego niezbędni byli Jacek Rostowski oraz Maciej Nowicki. Obaj zostali ministrami w rządzie premiera Tuska i te – rekomendowane przez Jana Krzysztofa Bieleckiego – decyzje personalne miały wymiar strategiczny. Jest więc Jan Krzysztof Bielecki bez wątpienia osobą bardzo dziś wpływową, ale bez wyraźnie zarysowanej politycznej przyszłości. O sobie mówi – jestem skazany na luksus czekania. Bywa jednak, że i luksus zaczyna doskwierać.

* Cytaty z książki „Teczki liberałów” Janiny Paradowskiej i Jerzego Baczyńskiego (Warszawa, 1993 r.)

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną